125330.fb2
„Daleko sięga dłoń wielkiego męża
Nieraz jam trupem człowieka położył
Choć go me oczy nigdy nie widziały”
William Shakespeare – Król Henryk VI, cz. II
„Na dobre i na złe będzie zawsze cząstką
mojego ja. Na złe, pomyślałem, na pewno
na złe. Teraz już wszystko przeminęło,
wszystko się skończyło, została pustka
bez żadnego znaczenia, ale niestety
zostało tylko tyle”
Alistair MacLean – Siła strachu
Poszarzała, zdeformowana wieloma szramami twarz patrzyła na Ashcrofta błagalnie, kiedy miażdżył ją w dłoni. Taksówkarz chwycił pomięty banknot, szybkim ruchem chowając go do kieszeni.
– Do widzenia – mruknął Ashcroft do własnego odbicia w dzielącej ich szybie.
Wyszedł na chodnik. Ratusz, o ścianach z piaskowca, stał pośrodku rynku.
– Burmistrz już czeka, panie kapitanie – człowiek stojący przed obrotowymi drzwiami zerknął na kołujące gołębie.
Uścisnęli sobie dłonie. Ashcroft nie miał ochoty zastanawiać się, czy ta uwaga ma jakikolwiek związek z jego spóźnieniem. Wejście po schodach nie zajęło im więcej niż minutę.
– Czy chce pan wracać samochodem? – spytał sekretarz, kiedy stanęli przed obitymi skórą drzwiami.
– Nie, pójdę pieszo – Ashcroft nie czekając na zaproszenie nacisnął klamkę. W głębi sekretariatu, obok regału z dokumentami, stał siwy mężczyzna.
– Jesteś nareszcie – stwierdził zasuwając szafę. – Wchodź…
Ashcroft obszedł biurko maszynistki i zniknął za Malle’em w drzwiach gabinetu.
– Dostaliście kopię pisma z urzędu statystycznego? – spytał burmistrz i obciął cygaro naciskając gilotynkę siłą całego ciała.
– Chcesz?
Ashcroft pokręcił głową i żeby nie było wątpliwości, na które pytanie odpowiada, dodał:
– Przyszła dwa dni temu.
Osunęli się w fotele. Wypełniony słonecznym blaskiem prostokąt okna za Malle’em niemal zmuszał do opuszczenia wzroku. Ashcroft przyłożył dłoń do czoła.
– Stary ma gdzieś wszystkie dane – powiedział. – Zresztą nie muszę mówić… Bez nacisku z twojej strony papiery pójdą do kosza.
Malle zaciągnął się cygarem.
– Cały Dennis… – mruknął obserwując z zadowoleniem siwe kółko dymu. – A ty co o tym sądzisz?
– Dane nie kłamią – Ashcroft chrząknął i dyskretnie opędził się ręką. – Fakt, że liczba morderstw bez motywu rośnie, znany był już od dawna. Nikt jednak się tym nie przejmował.
Malle przechylając się za siebie pchnął okiennice. Spirale dymu popłynęły w stronę okna.
– Dlaczego?
– Wiesz… – Ashcroft przesunął dłońmi po poręczach. – One aż tak nie odróżniają się od innych. Zawsze można uznać, że jakiś powód był, tylko nie dało się go ustalić.
Malle kiwnął głową i jakby kontynuując ten ruch, ujął leżący na blacie plik kartek.
– Twierdzą – zaczął zbliżając się do światła – że procent morderstw bez motywu od roku idzie u nas gwałtownie w górę. Wychodząc z poziomu dwóch procent wszystkich zabójstw, osiągnął obecnie pułap trzydziestu siedmiu.
Ashcroft przesunął się w fotelu prostując zagięty róg marynarki. Było mu niewygodnie i gorąco.
– Domyślasz się, co Dennis o tym powiedział?
Malle odłożył papiery.
– Domyślam. Coś nie do druku… – ponownie rozjarzył koniec cygara. – Jeszcze dzisiaj zadzwonię do niego. Dostaniesz tę sprawę.
– Dzięki – Ashcroft wyciągnął nogi przed siebie. – Sam nie rozumiem, co mnie do tego ciągnie…
Malle odsłonił w uśmiechu żółte zęby.
– Twój ojciec też by nie wiedział, jesteście tacy sami – strząsnął popiół do stojącej na biurku popielnicy. – Wracając do tej przesyłki… Macie już kogoś w areszcie?
– Co najmniej kilkanaście osób – Ashcroft machnął dłonią. – Na brak roboty nie będę narzekał, trzeba ich raz jeszcze przesłuchać.
Malle trzymał chwilę cygaro między zębami i Ashcroftowi przemknęło przez głowę, że przypomina gangstera z pośledniego filmu.
– Jesteś pewien, że ci ludzie na pewno popełnili morderstwa bez motywu? – spytał ponownie strzepując popiół.
– Chyba tak… zorientuję się, jak tylko dostanę sprawę. Zacznę od tego, który zabił Frances Rutler w pasażu handlowym.
Uśmiechnęli się obydwaj.
– Ile lat ma ten człowiek?
– Starszy, po pięćdziesiątce.
Malle gwałtownie zmrużył oczy, lecz nic nie powiedział. Dopiero wtedy Ashcroft przypomniał sobie o jego wieku.