125330.fb2
– Kelly, Slayton, chodźcie ze mną – głos Stazziego zdradzał zdenerwowanie. – Szybko.
– Tu jest pani Havoc, która…
– Do diabła ze wszystkimi, chodźcie natychmiast! Słuchaj, Bill – Stazzi zwrócił się do strażnika. – Przez te drzwi nie może nikt przejść, obojętne w którą stronę. Nikt, rozumiesz?
– Tak jest, panie majorze – strażnik nagle zaczął wyglądać groźnie.
Sierść na karku wilczura przypominała długie i ostre kolce jeżozwierza.
– Proszę na nas zaczekać – Kelly zrobił w kierunku Maureen przepraszający gest ręką. – Pomożemy pani, my wszystko… – nie dokończył ruszając za oddalającymi się Stazzim i Slaytonem.
Przebiegli większą część korytarza, tak że kiedy dotarli do izolatki, Kelly z trudem łapał powietrze.
– Co się stało? – wysapał starając się ukryć głęboki świst i rzężenie towarzyszące każdemu oddechowi.
– Sprawdź go – Stazzi wskazał tonącą w półmroku wnękę dla pielęgniarek.
Kelly w pierwszej chwili nie – zauważył niczego szczególnego. Kolorowe opakowania lekarstw równo poustawianych na półkach, błyszczący telefon, interkom, lśniące monitory sprawiały wrażenie idealnego porządku. Dopiero opuszczając wzrok niżej dostrzegł jakiś skłębiony kształt wciśnięty pod małe biurko. Schylił się i wyciągnął rękę, przykładając dłoń do szyi leżącego. Potem uniósł jego powiekę, drugą ręką przytrzymując głowę, i stanął na równe nogi.
– Nic już nie można zrobić. Zgon nastąpił co najmniej godzinę temu.
Slayton podniósł leżącą na podłodze strzykawkę, przyjrzał się jej pod światło i położył na blacie biurka obok pustych szklanych fiolek.
– Morfina. Końska dawka.
– Kto to był? – spytał Kelly.
– Sanitariusz – Stazzi dotknął przewieszonego przez poręcz krzesła fartucha.
Chciał dodać coś jeszcze, ale przerwał mu odgłos kroków. Werner, Hutts i Woodward sprawiali wrażenie ludzi oderwanych od dobrej zabawy.
– Ktoś tu mówił o narkotykach, tak? – Werner zlustrował wzrokiem obecnych.
– Tak. Przyczyną zgonu jest najprawdopodobniej przedawkowanie morfiny – powiedział Kelly.
– Czy on był narkomanem? – Werner wskazał leżącego końcem buta.
– Nie. Stanowczo nie – mruknął Stazzi.
– Więc co się stało? Zabójstwo? Są ślady walki?
– Nie ma…
Hutts nachylił się nad ciałem.
– Ten człowiek skarżył mi się rano na wysoką gorączkę i uporczywy ból gardła…
– Czyli pomyłka? – wtrącił Slayton. – Tu obok leży pełna ampułka penicyliny. Mógł myśleć, że wstrzykuje sobie lekarstwo…
– Penicylina w takiej ilości? Bzdury. Poza tym, kiedy tylko poczuł dziwne objawy, dlaczego nie zwrócił się o pomoc? W końcu to fachowiec.
– Morfina to silny narkotyk. Mogło go ściąć od razu. Zresztą być może były inne powody – Slayton wzruszył ramionami.
– Zaraz – Werner zbliżył się do rozmawiających. – Kto leży w izolatce?
– George Havoc. Ten z wypadku w Centrum Studiów Atomowych.
– Cooo?! I siedział przy nim chory sanitariusz? Nie bacząc na zarazki?
– A to już nie moja sprawa – Hutts wolał się wycofać.
– Woodward!
– Tak?
– Pan jest szefem personelu pomocniczego. Co to ma znaczyć?
– Ja o niczym nie wiem – wyjąkał Woodward. – Ktoś inny ustalał dyżury.
– Kto?
– N… n… nie wiem.
Werner teatralnym ruchem wyjął chusteczkę z kieszeni marynarki i otarł zbierający się nad brwiami pot. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi. Po chwili młody człowiek w białym kitlu podbiegł do Wernera.
– Pana córka płacze w gabinecie.
Werner rzucił chustkę na podłogę.
– Wreszcie skończę z tym bałaganem – wyszeptał przez ściśnięte zęby. – A panu, Woodward, radzę…
– Gdzie jest pacjent? – Hutts, który przed chwilą otworzył drzwi izolatki, stał teraz w progu z bezradnie opuszczonymi rękami.
Wszyscy zwrócili głowy w jego kierunku.
– Może wywieziono go na jakiś zabieg?
– Nie – Kelly stuknął palcem w wywieszony nad biurkiem grafik. – Powinien być tutaj.
– Przecież w tym stanie nie mógł wyjść o własnych siłach. Stazzi, niech pan coś zrobi.
Szef ochrony podniósł słuchawkę telefonu.
– Wszystkie korytarze w tym skrzydle są monitorowane – mruknął wystukując numer.
– Harry, to ty? – spytał przełączając odbiór na zewnętrzny głośnik.