125330.fb2
– Nie zdążyli – Ashcroft przejechał palcami po twarzy. – To już drugi przypadek dzisiaj.
– Neal… to rośnie.
Ashcroft pochylił głowę tak nisko, że widać było tylko bujną czuprynę.
– Wiem – zabrzmiał głuchy głos. – A ty mi tu serwujesz idiotyczne zbiegi okoliczności. Może jeszcze jakąś klątwę Tutenchamona…?
Uniósł głowę i spojrzał w przesłonięte okularami oczy Layne’a.
– W porządku – powiedział po chwili. – Przepraszam, trochę przesadziłem.
Layne nie musiał nic mówić. Głośny stukot w szklaną szybę drzwi był wystarczająco natarczywy.
– Wejść! – krzyknął Ashcroft, a potem zamarł z na wpół otwartymi ustami.
– Kim pani jest? – spytał wreszcie.
Kobieta podchodząc do biurka zdążyła jeszcze posłać uśmiech w stronę Layne’a.
– Ten oficer na dole skierował mnie tutaj – powiedziała stukając wysokimi obcasami. – Chcę złożyć zażalenie na Szpital Wojskowy.
Layne przestał się gapić na obcisły sweterek spięty w talii paskiem, bez wątpienia nieseryjnej produkcji, i spojrzał na Ashcrofta. Ten miał nieszczęśliwą minę.
– Człowiek na dole – odezwał się wreszcie – nie jest oficerem… Nie rozumiem, dlaczego skierował panią do mnie.
Kobieta przerzuciła swój gruby warkocz na plecy, nieomal policzkując Layne’a. Sądząc po grubości, warkocz również nie był seryjnej roboty.
– Ten człowiek powiedział, że pan jest od nietypowych spraw.
Spojrzenia obydwu mężczyzn skrzyżowały się.
– Co to znaczy nietypowych…? – zaczął Ashcroft, lecz kobieta przerwała mu:
– Jestem Maureen Havoc, mój mąż George miał wypadek w zakładach atomowych, a teraz jest przetrzymywany w szpitalu.
Stanęła tak, że Layne nie mógł nie pomyśleć o jej nogach. Odsunął się na tyle, na ile pozwalała mu ściana.
– Co to znaczy: jest przetrzymywany? – Ashcroft był zirytowany. – Skąd takie podejrzenia?
– Byłam tam wczoraj, nie chcieli mnie dopuścić do niego. Boję się, że robią na nim jakieś eksperymenty.
Ashcroft krzywiąc z niechęcią twarz zerknął za okno. Niebo było gładkie jak emaliowana patelnia.
– Nie przesadzajmy, to koniec XX wieku…
– Ale tam, w samym szpitalu, coś się działo – Maureen Havoc była nieustępliwa. – Słyszałam jak mówili, że ktoś zmarł w dziwny sposób. Pan musi mi pomóc.
Ashcroft odwrócił twarz od okna.
– Zmarł – powtórzył. – W szpitalach ludzie często umierają, statystycznie częściej niż gdzie indziej – łypnął w stronę Layne’a.
– Dobrze – powiedział po chwili. – Wyjaśnimy to, ale proszę nie histeryzować.
Layne uniósł się z krzesła równo z nim.
– Przepraszam – powiedział przygładzając brodę. – Długo pani hodowała warkocz?
Dziewczyna uśmiechnęła się chwytając sploty w palce.
– Ładny, prawda? – stwierdziła przesuwając po nim dłonią i wyszła za Ashcroftem.
Layne’owi nie pozostało nic innego, jak tylko postawić budzik na właściwe miejsce.
– Zakochałem się – powiedział Slayton, patrząc na szare, nieciekawe kobiety przechodzące korytarzem.
– W kim? – spytał Kelly.
– Czy to ważne? W tej chwili jest mi wszystko jedno – Slayton włożył do ust papierosa. – Nuda panująca w tym ośrodku doprowadziła mnie do takiego stanu, że runę do stóp pierwszej kobiecie, która pojawi się w tych drzwiach.
– To będzie miłość twojego życia?
– Tak.
Kelly zaciekawiony wystawił głowę na zewnątrz.
– O rany, chodźmy stąd – cofnął się i popchnął Slaytona na taras. – Nie chcę, żebyś resztę życia spędził na kontemplacji mioteł i odkurzaczy.
Ruszyli wzdłuż szeregu przyciemnionych szyb, starając się trzymać cienia rzucanego przez światłochron.
– Gdzieś tutaj jest chyba gabinet Wernera – Kelly przesłonił ręką łzawiące od blasku oczy.
– Tego starego pryka? Nie, to te okna tam, na lewo.
– A skąd… Ten tłusty sklerotyk pracuje tam, bardziej w prawo.
Okno, pod którym stali, rozsunęło się z głuchym łoskotem.
– Obaj się mylicie, jestem dokładnie pośrodku – nabrzmiała twarz Wernera nie wyrażała żadnego uczucia.
Kelly w pierwszym odruchu rzucił się do ucieczki, ale wpadł na Slaytona i obaj zatoczyli się w kierunku barierki.
– Ostrożnie – syknął Werner. – Proszę do środka, właśnie miałem was wezwać… Nie przez okno, drzwiami – wtrącił widząc usiłowania Kelly’ego. – Mamy ważną naradę.
Wewnątrz, wokół dużego stołu konferencyjnego, siedziało jednak tylko kilka osób. Zdenerwowany Woodward przerzucał leżące przed nim papiery, zerkając co chwila w stronę Stazziego.
– Chcielibyśmy bardzo przepro… – zaczął Slayton, ale Werner powstrzymał go ruchem ręki.