125330.fb2 Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

– Są jakieś ofiary?

– Żołnierz i lekarz. Niestety, korzystając z zamieszania, uciekł właśnie George Havoc.

– Nikt go nie pilnował?

Stazzi zrobił ruch ręką, jakby chciał uderzyć w nie istniejący blat stołu. Rozprostował jednak zwiniętą pięść i znowu zmienił położenie chustki.

– Był skuty kajdankami ze strażnikiem. Drugi strażnik miał ich eskortować, ale znaleziono go tuż obok siatki z pistoletową kulą w głowie.

– Mógł go zastrzelić ktoś z tłumu – powiedział Slayton. – Za ogrodzeniem zebrali się ci wszyscy ludzie, którzy obozowali wokół ośrodka od dłuższego czasu.

– Strzał nie padł stamtąd – zaprzeczył Kelly. – Układ ciała i rana wskazują, że kula przyleciała dokładnie z przeciwnej strony.

– Kto jeszcze na terenie ośrodka ma pistolet? – spytał Ashcroft. – Chodzi mi o ludzi, którzy wtedy byli względnie blisko ofiary. Budynek jest zbyt oddalony jak na zasięg krótkiej broni.

Stazzi podrapał się w głowę.

– No, ja i… strażnik, do którego przykuty był Havoc.

– A więc wszystko jasne.

– Nie… niemożliwe. Znam go bardzo dobrze – Stazzi zaprzeczył ruchem głowy. – To pewny człowiek.

– Być może. Ale jak widać nie pracuje dla pana.

– Mógłby mi pan powiedzieć – wtrącił się Layne – co robili ci ludzie na wzgórzach naokoło?

– „Turyści”? Nie wiem, obozowali tutaj od dłuższego czasu. Wokół ogrodzenia ośrodka zebrali się tylko dwa razy. Dzisiaj oraz w dniu, kiedy Havoc próbował uciec po raz pierwszy.

Ashcroft i Layne spojrzeli na siebie.

– Wtedy zginął sanitariusz – powiedział Slayton.

– Umarł, kolego. Nie zginął, tylko umarł – rozległ się z tyłu głos Wernera. – Policja stwierdziła, że było to samobójstwo.

– Policja? – spytał Ashcroft.

– Przysłaliście tu jakiegoś aspiranta – Werner nie wyglądał najlepiej.

Worki pod oczami napęczniały, a zawsze nienagannie uprasowaną koszulę szpeciły teraz zgniecione fałdy i duże plamy potu.

– Zresztą mniejsza z tym. I tak będę musiał wszystkich przesłuchać, a teraz nie ma na to warunków…

– Mam nadzieję, że potrwa to krótko – Werner przerwał Ashcroftowi. – Poza strzelaninami na parkingach mamy także inne zadania.

– Muszę się dowiedzieć…

– Przypominam panu, że członkowie armii nie podlegają jurysdykcji cywilnych organów ścigania.

Ashcroft zmełł przekleństwo.

– Zamierza pan utrudniać śledztwo?

– Nie, ale nie mogę tracić na nie czasu. Daję panu po dziesięć minut rozmowy z każdym ze świadków – prywatnie. Prawdziwym śledztwem zajmą się odpowiednie służby wojskowe.

– Chciałbym jednak dostać kogoś na dłużej, kogoś, kto zna wszystkie fakty…

– To wykluczone – Werner odwrócił się, żeby odejść, nagle jednak zatrzymał się i dodał z cynicznym uśmieszkiem: – Zresztą dobrze. Dam panu Slaytona i Kelly’ego. I proszę naprawdę docenić moją wolę współpracy.

Stazzi popatrzył za odchodzącym, potem zwrócił się do majstrującego przy samochodowym radiu Ashcrofta:

– Nie musi pan wzywać swoich ludzi. A przynajmniej niech nie lecą tak szybko, żeby groziło im pogubienie portek. Rozesłałem za Havokiem patrole z psami.

– Macie tu nawet psy? – miny Ashcrofta nie można było określić jako pogodną.

Stazzi kiwnął głową. Podniósł wiszącą na pasku krótkofalówkę i starając się nie nadwerężać spuchniętych ust wywołał patrole.

– Tu piątka, panie majorze – rozległ się stłumiony głos. – Trafiliśmy na świeży ślad.

– Gdzie jesteście?

– Północ, północny wschód. Kierujemy się w stronę wybrzeża.

Stazzi wyłączył aparat. Potem wyjął papierosa i delikatnie włożył go między nabrzmiałe wargi. Kiedy jednak Slayton podał mu ogień, potrząsnął głową i rzucił papierosa na ziemię. Nagłe zapalenie się sodowych lamp wokół podjazdu uświadomiło im, że mrok już zapadł.

Layne usiadł na rozgrzanej masce samochodu.

– Co robimy? – spytał.

– Czekamy – powiedział Ashcroft.

Zdjął swój szeroki kapelusz i otarł pot. Gorący wiatr znad pustyni nawet po zmierzchu nie przynosił ulgi. Było coś takiego w tym suchym, pełnym pyłu powietrzu, że nikt nie kwapił się, by podtrzymać rozmowę. Ponure rozmyślania przerwał dopiero brzęczyk krótkofalówki.

– Panie majorze, tu piątka. Znaleźliśmy rękę.

– Co?

– Znaleźliśmy obciętą rękę.

Stazzi dłuższą chwilę patrzył tępo przed siebie.

– Czekajcie tam, idziemy do was – powiedział wreszcie. – Człowieka z psem poślijcie dalej.

– Tak jest. Ale trop tutaj się urywa. Znaleźliśmy ślady opon.

Stazzi zaklął cicho i machnął ręką do stojących wokół osób. Prawie biegiem ruszyli na północny wschód.

Patrol nie odszedł daleko. Kilkaset metrów za ogrodzeniem napotkali dwóch ludzi z karabinami, prowadzących małego chłopca z wielką papierową torbą przewieszoną przez ramię.