125330.fb2
– Tam za wzgórzem. Pilnuje jej reszta ludzi – sierżant wskazał palcem najbliższy płaski wierzchołek. – Ten chłopak mówi, że wszystko widział.
– Tak, chłopcze? – Ashcroft nachylił się nad nim. – Skąd się tu wziąłeś?
– Przyjechałem z wujkiem. Ale on cały czas łazi z innymi, a ja się nudzę.
– I naprawdę widziałeś wszystko?
– Tak, proszę pana. Kiedy tam niedaleko znalazłem Jacka…
– Kto to jest Jack?
– Nie wie pan? – chłopak zdjął z ramienia torbę, ale nie otworzył jej, tylko obracał w palcach spoglądając nieufnie na Ashcrofta.
– A ile Jack ma nóżek? – spytał przymilnie Kelly.
– Jack nie ma ani jednej nóżki. – Chłopak wyjął z torby wijącego się węża.
Stojący najbliżej odskoczyli, ale nie był to grzechotnik ani żmija piaskowa.
– Kelly, niech mu pan zabierze to zwierzę! – warknął Stazzi.
Kelly rozejrzał się bezradnie.
– Eee… Sierżancie, proszę zaopiekować się Jackiem.
Sierżant usiłując ukryć drżenie ręki zabrał chłopcu węża i trzymając go z dala od siebie za sam ogon, odrzucił kilkadziesiąt kroków dalej. Chłopak popatrzył na niego spokojnie i nagle, jak to tylko dzieci potrafią, wybuchnął płaczem. Odtrącił wyciągniętą w jego kierunku rękę Stazziego z gumą do żucia i przyjął dopiero pistolet Ashcrofta. Odbezpieczył go zupełnie fachowo, na szczęście z powodu braku magazynka nie udało mu się zarepetować broni.
– Mógłbyś opowiedzieć, co widziałeś?
Chłopak uśmiechnął się i wycelował w Layne’a.
– Kiedy tam, przy budynkach, coś wybuchło, przybiegło dwóch panów skutych kajdankami. A tu – chłopak wycelował w podnóże pagórka – stał terenowy willys 1700D.
– Samochód czekał na nich?
– Chyba nie, kierowca opalał się z taką panią, a potem się całowali…
– Może robili to dla niepoznaki.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Byli całkiem rozebrani. Ale jak ten pan, co się chwiał na nogach, kiwnął na nich ręką, to od razu do niego pobiegli.
– I co było dalej?
– Ten pan coś powiedział do drugiego pana, z którym był skuty. I tamten obciął sobie dłoń.
– Co? Jak to obciął?
– No, wyjął nóż i…
– To przecież niemożliwe.
– Jak mi pan nie wierzy, to niech pan tam idzie i zobaczy.
Stazzi powstrzymał Ashcrofta.
– Co zrobili potem? – spytał.
– Wskoczyli do auta i pojechali.
– Pamiętasz może numer?
Chłopak zrobił obrażoną minę.
– Panowie mają mnie za amatora? – wyjął zza koszuli pomięty komiks z Flashem Gordonem.
W poprzek tylnej strony okładki biegł rząd cyfr i liter. Ashcroft przepisał go do swojego notesu.
– Co o tym myślisz? – spytał Layne’a.
– Nie wiem. Nie mam na przykład pojęcia, dlaczego strażnik mógł to zrobić.
– Właśnie – wtrącił się Kelly. – Można to zrobić w szale, mając dajmy na to siekierę. Ale nożem… To zupełnie niemożliwe. Zresztą po co…?
Stazzi zdjął z szyi łańcuszek z przyczepionym do niego kluczykiem.
– Tylko tym można było otworzyć kajdanki. – Przez chwilę patrzył przed siebie. – Może pan Havoc chciał być szybko wolny…
Kelly spojrzał na Slaytona i zauważył, że ten lekko się uśmiecha.
Klimatyzacja ukryta za stylową boazerią szumiała jednostajnie. Ashcroft odłożył sztućce i wycierając usta zerknął na Layne’a. Ten wpatrywał się osowiale w wystygłą porcję. Ashcroft przechylił się do kelnerki i charakterystycznym gestem rozwarł palce na kilka centymetrów.
– Nie lubisz ketchupu? – spytał życzliwie.
– Po pierwsze – Layne uniósł oczy – źle dziś spałem, po drugie chciałem kiedyś iść na medycynę…
– I co?
– I przypomniałem sobie o zajęciach w prosektorium.
– Może sobie chlapniesz? – Przyniesiony kieliszek lśnił wilgocią.
– Samo przejdzie…
Hałas za ich plecami sprawił, że odwrócili głowy. Freddie uśmiechnął się przepraszająco do kelnerki i podszedł do nich.