125330.fb2
– Coś się zmieniło… – mruczał. – Miasto jest inne, inni ludzie, inne charaktery.
Layne zerknął na Ashcrofta, lecz ten niemal z hipnotycznym natężeniem obserwował Malle’a. Człowiek w fotelu uśmiechnął się bezradnie.
– Zawsze liczyłem się z porażką, lecz kiedy przyszła – rozłożył ręce – jakbym dostał czymś po głowie.
– Przegrałeś wybory – stwierdził Ashcroft tonem, w którym było więcej zdziwienia niż w zwykłym pytaniu.
– Jak to…? – wtrącił się Layne. – Przecież były sondaże…
Malle patrzył na Ashcrofta.
– Dostałem trochę ponad dwadzieścia procent głosów, Griffits miał ich siedemdziesiąt.
– Griffits… – Ashcroft przeszedł pokój. – Kto to jest Griffits?
– To jest nikt – powiedział Malle. – A przynajmniej był nikim jeszcze do wczoraj. Teraz będzie burmistrzem naszego miasta.
– Boże! – Layne stanął za Ashcroftem. – A my jak na złość potrzebujemy pańskiej pomocy.
Malle uniósł głowę, jego włosy były bardziej rzadkie i bardziej siwe niż do tej pory.
– Te zabójstwa – powiedział Ashcroft…- Wiemy, że ich sprawca przebywa w mieście, ma przy tym zadziwiające zdolności…
– Neal – Malle przeciągnął dłońmi po twarzy. – Nie dzisiaj. Może jutro, może za parę dni, jak dojdę do siebie… porozmawiamy. Wiem, że będę zastępcą Griffitsa.
Uśmiech przekory zabłąkał mu się na wargach.
– Mimo wszystko nie pozbędą się tak szybko starej gwardii.
Ashcroft zerknął w atramentową taflę okna.
– Dobrze… Przyjdziemy.
W drzwiach usłyszeli jeszcze jedno zdanie:
– Nie dziwię się, że nie ufasz Dennisowi. Zmienił się.
Layne zapinał właśnie mankiet koszuli, a z łazienki dobiegał monotonny dźwięk maszynki do golenia, kiedy rozległ się sygnał telefonu.
– Odbierz – dobiegło zza uchylonych drzwi.
Zdjął słuchawkę ze ściany i przystawił do ucha. To, co usłyszał było na tyle zaskakujące, że zaprzestał manipulacji przy rękawie.
– Neal! – zawołał. – To do ciebie.
Osuszając twarz ręcznikiem Ashcroft wkroczył do środka…
– Kto?
– Jakieś dziecko…
Ashcroft złapał słuchawkę.
– Słucham…
Cichy stuk po paru sekundach świadczył, że rozmowa się skończyła. Opuścił rękę wzdłuż ciała.
– Kto to był? – Layne nieufnie przyglądał się jego palcom ściskającym aparat.
Oczy Ashcrofta powędrowały za okno, na pusty tego dnia parapet.
– Nie wiem, dziecko mówiące jak dorosły, chociaż… – zawiesił głos. – To jednak nasz znajomy. Radził przyjrzeć się składom Gwardii Narodowej.
– Aha – mruknął Layne i ostatecznie urwał guzik.
Chwilę jeszcze obracał go w palcach.
– Gwardia ma u was składy?
Ashcroft ruszył do wnęki z garderobą.
– Wydzierżawione okresowo w chłodni Burnside’a. Ubieraj się szybciej…
– Nie zadzwonisz po chłopaków? – przytrzymując rękaw koszuli Layne wsuwał się w kurtkę.
– I co im powiem? Że miałem telefon od małego chłopca? – nachylił się do kuchni, sprawdzając, czy wszystkie palniki są wyłączone. – To śmieszne, że dotąd cię nie spytałem. Nie nosisz broni?
Layne pokręcił głową.
– Sądzisz, że się przyda?
– Może…
Kiedy wyjechali z garażu, deszcz bębniący całą noc o szyby przestał padać. Ruch był niewielki, właściwie, jeśli nie liczyć kontenerowców, prawie żaden. Po jakimś kilometrze monotonnej jazdy Ashcroft mocno nadepnął hamulec i zanim Layne odepchnął się od deski, wysiadł z wozu. Tu między niskimi domami stała pierwsza budka z gazetami. Pomarszczona z wilgoci twarz Malle’a wisiała za drucianą siatką. Co dziwniejsze, twarzy Griffitsa nie było widać.
Trzasnęły drzwiczki i rzucony przez Ashcrofta zwitek dzienników spadł na tylne siedzenie.
– Daleko jeszcze?
– To jest w starej części miasta, bliżej zatoki – Ashcroft wskazał leżące na prawo od wieżowców śródmieście.
Przejechali jeszcze dwa duże skrzyżowania i wpadli w wąską ulicę o ponurych ścianach bez okien. Prześwit u góry mąciły biegnące między domami belki i wysięgniki. Layne przyłożył nos do szyby.
– Gdybym zobaczył jeszcze jakiś kanał, to uwierzyłbym, że jesteśmy w Wenecji – chuchnął białym oparem.
Skręcili w jeszcze węższą uliczkę. Była krótka i od razu w oczy rzucał się szyld „Burnside and Son”. Ciężka, zrobiona z pospawanych na krzyż prętów brama była uchylona. Wóz Ashcrofta wjechał bocznymi kołami na chodnik i kolebiąc się stanął. Zapanowała cisza, jedynie gdzieś za murami terkotał daleki transporter.