125330.fb2 Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 45

Odpowiedział najwyraźniej mechanicznie, gdyż dalsze słowa biegły jakby bez udziału woli.

– Coś się zmieniło… – mruczał. – Miasto jest inne, inni ludzie, inne charaktery.

Layne zerknął na Ashcrofta, lecz ten niemal z hipnotycznym natężeniem obserwował Malle’a. Człowiek w fotelu uśmiechnął się bezradnie.

– Zawsze liczyłem się z porażką, lecz kiedy przyszła – rozłożył ręce – jakbym dostał czymś po głowie.

– Przegrałeś wybory – stwierdził Ashcroft tonem, w którym było więcej zdziwienia niż w zwykłym pytaniu.

– Jak to…? – wtrącił się Layne. – Przecież były sondaże…

Malle patrzył na Ashcrofta.

– Dostałem trochę ponad dwadzieścia procent głosów, Griffits miał ich siedemdziesiąt.

– Griffits… – Ashcroft przeszedł pokój. – Kto to jest Griffits?

– To jest nikt – powiedział Malle. – A przynajmniej był nikim jeszcze do wczoraj. Teraz będzie burmistrzem naszego miasta.

– Boże! – Layne stanął za Ashcroftem. – A my jak na złość potrzebujemy pańskiej pomocy.

Malle uniósł głowę, jego włosy były bardziej rzadkie i bardziej siwe niż do tej pory.

– Te zabójstwa – powiedział Ashcroft…- Wiemy, że ich sprawca przebywa w mieście, ma przy tym zadziwiające zdolności…

– Neal – Malle przeciągnął dłońmi po twarzy. – Nie dzisiaj. Może jutro, może za parę dni, jak dojdę do siebie… porozmawiamy. Wiem, że będę zastępcą Griffitsa.

Uśmiech przekory zabłąkał mu się na wargach.

– Mimo wszystko nie pozbędą się tak szybko starej gwardii.

Ashcroft zerknął w atramentową taflę okna.

– Dobrze… Przyjdziemy.

W drzwiach usłyszeli jeszcze jedno zdanie:

– Nie dziwię się, że nie ufasz Dennisowi. Zmienił się.

* * *

Layne zapinał właśnie mankiet koszuli, a z łazienki dobiegał monotonny dźwięk maszynki do golenia, kiedy rozległ się sygnał telefonu.

– Odbierz – dobiegło zza uchylonych drzwi.

Zdjął słuchawkę ze ściany i przystawił do ucha. To, co usłyszał było na tyle zaskakujące, że zaprzestał manipulacji przy rękawie.

– Neal! – zawołał. – To do ciebie.

Osuszając twarz ręcznikiem Ashcroft wkroczył do środka…

– Kto?

– Jakieś dziecko…

Ashcroft złapał słuchawkę.

– Słucham…

Cichy stuk po paru sekundach świadczył, że rozmowa się skończyła. Opuścił rękę wzdłuż ciała.

– Kto to był? – Layne nieufnie przyglądał się jego palcom ściskającym aparat.

Oczy Ashcrofta powędrowały za okno, na pusty tego dnia parapet.

– Nie wiem, dziecko mówiące jak dorosły, chociaż… – zawiesił głos. – To jednak nasz znajomy. Radził przyjrzeć się składom Gwardii Narodowej.

– Aha – mruknął Layne i ostatecznie urwał guzik.

Chwilę jeszcze obracał go w palcach.

– Gwardia ma u was składy?

Ashcroft ruszył do wnęki z garderobą.

– Wydzierżawione okresowo w chłodni Burnside’a. Ubieraj się szybciej…

– Nie zadzwonisz po chłopaków? – przytrzymując rękaw koszuli Layne wsuwał się w kurtkę.

– I co im powiem? Że miałem telefon od małego chłopca? – nachylił się do kuchni, sprawdzając, czy wszystkie palniki są wyłączone. – To śmieszne, że dotąd cię nie spytałem. Nie nosisz broni?

Layne pokręcił głową.

– Sądzisz, że się przyda?

– Może…

Kiedy wyjechali z garażu, deszcz bębniący całą noc o szyby przestał padać. Ruch był niewielki, właściwie, jeśli nie liczyć kontenerowców, prawie żaden. Po jakimś kilometrze monotonnej jazdy Ashcroft mocno nadepnął hamulec i zanim Layne odepchnął się od deski, wysiadł z wozu. Tu między niskimi domami stała pierwsza budka z gazetami. Pomarszczona z wilgoci twarz Malle’a wisiała za drucianą siatką. Co dziwniejsze, twarzy Griffitsa nie było widać.

Trzasnęły drzwiczki i rzucony przez Ashcrofta zwitek dzienników spadł na tylne siedzenie.

– Daleko jeszcze?

– To jest w starej części miasta, bliżej zatoki – Ashcroft wskazał leżące na prawo od wieżowców śródmieście.

Przejechali jeszcze dwa duże skrzyżowania i wpadli w wąską ulicę o ponurych ścianach bez okien. Prześwit u góry mąciły biegnące między domami belki i wysięgniki. Layne przyłożył nos do szyby.

– Gdybym zobaczył jeszcze jakiś kanał, to uwierzyłbym, że jesteśmy w Wenecji – chuchnął białym oparem.

Skręcili w jeszcze węższą uliczkę. Była krótka i od razu w oczy rzucał się szyld „Burnside and Son”. Ciężka, zrobiona z pospawanych na krzyż prętów brama była uchylona. Wóz Ashcrofta wjechał bocznymi kołami na chodnik i kolebiąc się stanął. Zapanowała cisza, jedynie gdzieś za murami terkotał daleki transporter.