125330.fb2
– To sukinsyny… – wycedził Ashcroft, lecz Layne stał z wpółotwartymi ustami.
Kapłan pokłonił się dotykając czołem brzucha dziewczyny. Z podanej czary zaczął wylewać ciemny płyn. Wokół wszyscy unieśli sękate kije. Kapłan deklamował słowa bez związku, i dopiero kiedy Ashcroft ruszył powoli do tyłu, Layne zrozumiał, że to jakaś modlitwa recytowana na wspak.
– Spływamy…
Decyzja Ashcrofta była słuszna, lecz spóźniona. Dziewczyna dostrzegła obce sylwetki. Jej histeryczny wrzask wytrącił naczynie z rąk kapłana, a wszyscy obejrzeli się. Ashcroft pociągnął Layne’a, słysząc jak tłum zawył z wściekłości. Biegli ścigani licznymi krokami. Layne uderzony kijem pod kolana potknął się już po paru metrach. Momentalnie wskoczyło nań kilka postaci, wciskając mu twarz w gruz i boleśnie wykręcając ręce. Poszturchiwanego i zwymyślanego zaciągnięto przed ołtarz. Dziewczyna owinięta w poplamione prześcieradło zerkała z boku.
– Na Księcia Ciemności, kim jesteś? – zapytał kapłan, wznosząc dłonie patriarchalnym gestem.
– Puśćcie mnie… – wykrztusił Layne, ale nowe okrzyki sprawiły, że nie zwrócono na to uwagi.
Rozciągnięty między kilkunastoma rękami, w stronę stołu wędrował Ashcroft. Nie próbował się wyrywać. Zobaczywszy jego twarz kapłan jakby spokorniał. Gestem dłoni kazał puścić Ashcrofta. Ten wyprostował się, poprawił koszulę i pewnym ruchem wyjął świecę z ręki jednej z zakapturzonych postaci.
– Pearson – powiedział prawie szeptem. – Jednak nie posłuchałeś.
Człowiek pod kapturem westchnął i poplamionymi dłońmi ściągnął nakrycie głowy. Był lekko łysiejącym mężczyzną w średnim wieku, o nieprzyjemnie nalanej twarzy. Layne przesunął się za Ashcrofta.
– Panie kapitanie – wymamrotał Pearson miętosząc kaptur. – Przecież nikomu nie przeszkadzamy, umyślnie schodzimy tu, do podziemi.
– Słuchaj – Ashcroft spojrzał mu prosto w oczy – jeśli o mnie chodzi, możecie nawet nago tańczyć sambę, ale reprezentuję mieszkańców tego miasta. Wiesz, co było w tej petycji przed rokiem. W oczach grubasa zapłonęły ognie.
– On przyjdzie, Asmodeusz i sługi jego…
– Zamknij się – Ashcroft nawet nie podniósł głosu. – Twoje szczęście, że mam tu inne sprawy do załatwienia.
Świece otaczających ich ludzi nachyliły się niebezpiecznie, kapiąc z przepełnionych podstawek. Pearson potarł koniec nosa.
– Nie będzie aresztowań?
– Nie, ale najpierw dwa pytania – unosząc wzrok, Ashcroft dostrzegł, że dziewczyna wciąga obcisłe dżinsy. – Był tu wczoraj ktoś od ciebie?
Pearson poruszył wargami.
– Był… szykowaliśmy dzisiejszą uroczystość.
Zsuwały się kolejne kaptury, ukazując oblicza przeciętnych urzędników, pomocników sklepikarzy czy gońców biurowych.
– Chcę wiedzieć – Ashcroft mówił wolno i dobitnie – gdzie ćwiczono z bronią.
– A nie będzie raportu?
– Pomyślę o tym.
Przed kapłana wysunął się młody chłopak o końskiej szczęce.
– Jeśli pan nie złoży, to pokażę, gdzie byli ci ludzie – powiedział głucho i zerknął przez ramię. – Tak, mistrzu?
Layne tłumiąc śmiech patrzył, jak Pearson bezradnie potrząsa głową.
– Zobaczycie, on nadchodzi, a wtedy policzone zostaną…
Ashcroft odepchnął go lekko.
– Prowadź – zwrócił się do chłopaka. – A wy spływajcie, i to szybko.
W szybkim tempie przebyli kilkaset metrów. Potem chłopak zatrzymał się i skierował przed siebie promień latarki.
– Tam – stwierdził i już chciał odejść, kiedy Ashcroft powstrzymał go rozwartą dłonią.
– Chwilę… pokaż, jak stąd wyjść – spojrzał na rozbity aparat Layne’a.
Promień latarki uniósł się, ukazując, o dziwo, zamiast sufitu wąski szyb z klamrami.
– Tędy.
– Magazyny Manganellego są gdzieś tutaj?
Końska szczęka ponownie wskazała ciemną salę.
– Za tamtą ścianą.
Chłopak odwrócił się i zniknął za załomem, gdzie przez moment jeszcze migały niewyraźne cienie.
– Co to za typy? – Layne rzucił jakby w powietrze.
– Jakaś zboczona sekta – Ashcroft przestąpił próg. – Pearson przyjechał z Los Angeles, chce założyć u nas filię…
Umilkł. Po drugiej stronie, pod ścianą, stał rząd podziurawionych tarcz. Podeszli do przeciągniętej kredą linii, co parę metrów leżały kupki łusek. Ashcroft nachylił się i podniósł jedną, potem powąchał.
– Oni – powiedział i uniósł głowę. – Szkoda, że puściłem Pearsona, mógł coś wiedzieć.
Ashcroft z namaszczeniem licząc kroki ruszył w stronę tarcz. Stanął i zafrasowany potarł brodę.
– Dziwne…
– Co?
– Trzydzieści metrów. Najkrótszy dystans wojskowy to pięćdziesiątka.
Coś chrobotało pod butem Layne’a, więc pochylił się.
– I co z tego?
– Trzydzieści to tyle, ile strzela się u nas, w policji.
Layne spojrzał na przedmiot w dłoni. Podrzucił go kilka razy i podszedł do Ashcrofta.