125330.fb2
– Ależ doprawdy to drobiazg. Przecież nie było w tym pani winy.
– A ja myślę, że jednak zawiniłam – Kathreen Burns spuściła głowę patrząc na swoje długie, pomalowane na czarno paznokcie. – Nie wiem, co się ze mną stało, to było okropne…
– Proszę pani…
– Mówmy sobie na ty. Przecież wiesz, że na imię mi Kathreen, w skrócie Kate.
– To mi bardzo pochlebia, proszę pa… to znaczy Kate. Bardzo mi miło i podałbym ci rękę, ale…
– Nie przeszkadza mi, że jest brudna – kobieta podeszła do niego, prezentując głębokie rozcięcie w spódnicy. – Zresztą masz chyba nie tylko ręce, Marty – pocałowała go w policzek.
Layne poczuł zapach jej perfum i delikatne muśnięcie gęstych, puszystych włosów. Chciał ją objąć, ale jakieś podświadome przeczucie dręczyło go, pozbawiając możliwości trzeźwego myślenia.
– Skąd wiesz, że na imię mi Marty? – spytał nagle.
– Przedstawiłeś się będąc u nas.
– Tak?
– Jesteś taki jak wszyscy mężczyźni. Okropnie zasadniczy – Kathreen podeszła do ukrytych we wnęce wąskich schodków. – Tędy idzie się do mieszkania?
– Tak, ale drzwi są zamknięte na klucz z tamtej strony. Neal ma manię zamykania wszystkiego, co mu się nawinie pod rękę.
– Przestępców też?
– To jego zawód. Musimy stąd wyjść tą drogą, którą przyszłaś. Naokoło.
– Chyba ci się nigdzie nie spieszy, co, Marty?
Layne zupełnie nagle poczuł, że jeśli natychmiast nie opuści tego domu i nie dotrze do Ashcrofta, stanie się coś strasznego. Irracjonalne uczucie opanowało go do tego stopnia, że co chwila zerkał na zewnątrz przez małe zakratowane okienko.
– Wiesz, Kate… – zaczął przełykając ślinę – bardzo cię przepraszam, ale muszę na chwilę wyjść. Dosłownie na sekundę.
– Co ci się stało?
– Nie wiem. Niedobrze mi.
– Zostań, Marty. Czy tak bardzo ci się nie podobam?
Kathreen zdjęła marynarkę rzucając ją niedbale na ziemię. Powoli, sięgając tylko jedną ręką, zaczęła rozpinać guziki bluzki.
– Przestań. Przepraszam cię, ale ja naprawdę muszę…
Ręce Kathreen przesunęły się do góry, chwilę później bluzka leżała obok marynarki.
– To głupie, bardzo chciałbym zostać… – Layne ruszył w kierunku drzwi.
Kathreen była jednak szybsza. Skoczyła przed niego, błyskawicznie zamknęła obydwa skrzydła i przekręciła klucz.
– Kate!
– Stój i nie ruszaj się – powiedziała zimno.
– Kate, o co ci chodzi?
Kobieta stała bez ruchu patrząc na Layne’a z uwagą.
– Kate! Oddaj natychmiast klucz!
Wyraz jej twarzy pozostał nie zmieniony. W przeciwieństwie do Layne’a oddychała spokojnie.
– Kate, muszę wyjść i zrobię to, choćbym miał odebrać ci klucz siłą.
Żadnej reakcji.
Layne zrobił krok do przodu, a później rzucił się na nią usiłując chwycić dłoń. Kathreen kopnęła go w kolano i uderzyła z taką siłą, że przeleciał pod przeciwległą ścianę.
– Kate, zachowujesz się tak, jak wtedy w Centrum – wydyszał. – Opanuj się!
Kiedy zobaczył, że kobieta w ogóle nie reaguje na jego słowa, pragnienie wydostania się na zewnątrz stało się tak silne, że podniósł ciężki łom i powoli ruszył w jej kierunku.
– Oddaj to! – wysyczał. – Oddaj to, albo połamię ci wszystkie kości.
Uniósł łom i napiął mięśnie, ale Kathreen zwinnie uskoczyła w bok i celnym rzutem umieściła klucz na najwyższej półce. Layne klnąc przez zęby przystawił krzesło do ściany, wskoczył na nie i stając na palcach wyciągnął rękę. Przez chwilę jego dłoń błądziła w zwałach kurzu, wreszcie wymacała mały metalowy przedmiot. Z okrzykiem triumfu odwrócił się i zamarł z przerażenia. Kobieta biegła w jego stronę trzymając ciężką zardzewiałą siekierę.
– Nie! – krzyknął i targnął się w panice, usiłując uniknąć ciosu.
Tracąc równowagę chwycił się półki, kątem oka widząc, jak metalowa balia spada na ziemię. Kiedy kilkadziesiąt litrów wody zalało podłogę, rozległ się potworny, świdrujący bębenki wrzask. W sekundę potem zgasło światło.
„O Boże, tam był przecież ten odsłonięty kabel… wywaliło bezpieczniki” – pomyślał Layne.
Zeskoczył na dół i po omacku otworzył drzwi. Potem chwycił drgające ciało i sapiąc z wysiłku ściągnął je po zboczu, aż do szosy. Słysząc płytki, nierówny oddech kobiety, przewrócił ją na wznak i pobiegł wzdłuż drogi-
„Ashcroft! Muszę ostrzec Ashcrofta!”
Zatrzymał się po kilkudziesięciu metrach. Przemożne uczucie zagrożenia towarzyszące mu przez ostatnie chwile gdzieś znikło i czuł się zupełnie spokojny. Gdyby nie zajście z porażoną prądem Burns i to, że był kompletnie wypompowany, wróciłby do domu i zasiadł przed telewizorem.
„Zwariowałem – pomyślał. – Co mi strzeliło do głowy z tym zamachem na życie Ashcrofta? Co za głupi splot przypadków”.
Kiedy oddech powrócił do normy, Layne zawrócił i ruszył z powrotem. Eksplozja, która dosłownie rozniosła dom Ashcrofta, na wiele metrów wokół pokryła teren potrzaskanymi deskami i szczątkami konstrukcji. W miejscu, w którym stał, Layne był jednak zupełnie bezpieczny.
– Nie. Nie zgadzam się – powiedział Stazzi. – To dziecinne zagranie, które nas tylko ośmieszy w oczach Wernera.
Slayton westchnął ciężko.
– To jedyna rzecz, która może nam dać przewagę nad ludźmi Havoca. Przynajmniej tutaj, w ośrodku.