125330.fb2
– Ale będziemy mogli zacząć badania…
– Jeszcze przed chwilą był pan im przeciwny.
Hutts drżącą ręką rozpiął kołnierzyk.
– Muszę to przyznać, tak… Ale teraz sytuacja się zmieniła, będą dotacje, a poza tym myliłem się. Każdy człowiek popełnia błędy.
– Jakie jest więc ostatecznie pańskie zdanie? – wtrącił się Slayton.
– Jestem za sprowadzeniem do nas Havoca i natychmiastowym przyjęciem proponowanego przez panów programu badań.
Slayton opuścił głowę, jakby nagle zainteresował go deseń wykładziny pod ogromnym ciemnym biurkiem. Stazzi również odwrócił wzrok.
– Myślę, że powinniśmy panu coś wyjaśnić, panie dyrektorze – powiedział Kelly.
– Tak?
– Ten telefon z dowództwa to był nasz pomysł, Stazzi ma tam kilku znajomych…
– To przerażające! – krzyknął Hutts. – Jak mogliście zrobić coś takiego?
– Chcieliśmy w ten sposób wyjaśnić czy raczej udowodnić, że pan Hutts działa pod czyimś wpływem – Kelly odgarnął z czoła kosmyk włosów. – Havoc oczywiście nie został zatrzymany.
– To straszne! – Hutts podniósł się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. – Zakpiono z nas w okropny sposób. Pan chyba nie wierzy w te bzdury, jakobym był pod wpływem Havoca? – zwrócił się do dyrektora.
– Nie.
– Mam nadzieję, że cała trójka zostanie ukarana! – Hutts podszedł do drzwi i otworzył je na całą szerokość.
– Chwileczkę, panie profesorze.
Hutts zatrzymał się w progu.
Werner dłuższy czas patrzył na niego, a potem powiedział sucho:
– Przykro mi. Zawieszam pana w pełnieniu wszystkich funkcji.
– Jak to? – wstrząśnięty Hutts odruchowo oparł się o framugę. – Przecież powiedział pan…
– Podtrzymuję to, co powiedziałem. Niemniej pańskie zachowanie jest więcej niż dziwne.
Huk wywołany trzaśnięciem drzwiami sprawił, że wypalony do filtra papieros wypadł z dłoni Wernera. Kelly wyjął z kieszeni nową paczkę i nachylił się w stronę biurka z wyciągniętą ręką. Werner odmówił ruchem głowy. Przerwał ciszę dopiero po kilku minutach.
– Chcecie prowadzić te badania?
– Wyraża pan zgodę? Tak, chcemy.
– Co jeszcze?
– Dobrze byłoby nawiązać ściślejszą współpracę z Ashcroftem i Layne’em – powiedział Slayton.
Werner skinął głową.
– Mam tylko nadzieję, że będą to kontakty o charakterze prywatnym. Nie chciałbym sporu kompetencyjnego na wyższych szczeblach.
– Chcielibyśmy też – dodał Kelly – móc sami dobrać współpracowników.
– Dobrze, przedstawcie listę, a wtedy razem coś ustalimy. To wszystko?
– Tak. Dziękujemy – Kelly i Slayton podnieśli się z foteli.
Kiedy wyszli, Stazzi spojrzał na Wernera.
– Prawdę powiedziawszy, nie sądziłem, że okaże się pan tak… tak… elastyczny.
– To pana dziwi?
– Nie… Chociaż może tak. Trochę.
Werner zdmuchnął z blatu resztki popiołu.
– A ja myślę – powiedział – że jedyną naprawdę dziwną rzeczą jest fakt, że Kelly i Slayton przez nikogo nie namawiani sami rwą się do pracy.
Powietrze nad pustynią dygotało w gorączce. Na jednej balustradzie siedzieli Layne i Ashcroft, naprzeciw, twarzą w stronę miasta – Freddie, Lionel i Earl. Cała trójka miała uduchowione miny, lecz bardziej za sprawą słońca, niż ich wewnętrznych przeżyć.
– Neal – Earl mrużył oczy. – Ci partacze doszli wreszcie, co było w twojej chałupie?
Ashcroft opuścił głowę, jakby chcąc ukryć wyraz twarzy.
– Grupa dochodzeniowa stwierdziła wybuch gazu. Winą obciążyli instalatorów…
Earl przesunął się, widać poręcz była za wąska.
– Grupa dochodzeniowa… – prychnął. – Zawsze zwołuje się ją dobierając przypadkowych ludzi.
– Ma płakać…? – wtrącił sennym głosem Lionel. – Dostanie takie odszkodowanie, że…
– Ale ci z ubezpieczeń mogą zlecić własne śledztwo…
– Nie sądzę. W takiej sprawie…
Ashcroft i Layne wymienili spojrzenia.
– Gdzie teraz mieszkacie? – niespodziewanie zainteresował się Freddie.
– W hotelu – odparł Ashcroft i zeskoczył na platformę otaczającą stację.