125330.fb2 Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

Nostalgia za Sluag Side - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

– Kasetę ze zdublowanych testów – Layne w zamyśleniu spoglądał na tarczę zegarka. – Powinien już być, pojechał tylko do domu…

– Masz adres?

Ashcroft poczekał, aż Layne rozepnie zamek kurtki. Ujął wizytówkę w dwa palce i zdjął mikrofon.

– Kapitan Ashcroft – odezwał się.

Hałas przejeżdżającej furgonetki o naderwanym błotniku zagłuszył odpowiedź dyżurnego.

– Wyślijcie jakiś patrol na Elizabeth Park 6, mieszka tam… – Ashcroft uniósł wizytówkę wyżej. – William Sandez. Niech sprawdzą, czy jest w domu.

Layne poczekał, aż mikrofon wróci na miejsce.

– Myślę, że jednak trzeba będzie pójść na… – zaczął sięgając w głąb kurtki.

– Nie pal, chociaż nie w wozie – przerwał mu Ashcroft. – Masz na myśli to, o czym dzisiaj w nocy mówili Kelly i Slayton?

Layne przymknął oczy.

– Wygląda zachęcająco, a Havoc nie marnuje czasu.

Drgnęli obydwaj, kiedy o szybę zastukały palce Earla.

– Taaki befsztyk wyszedł dzisiaj staremu!

– Jesteśmy zajęci – sucho stwierdził Ashcroft, lecz Earl bynajmniej tym się nie zraził.

Nachylił się i oparł ramiona o okno.

– Neal? – zapytał uśmiechając się przebiegle. – Co ci goście ze szpitala mają na Havoca?

Ashcroft rzucił Layne’owi szybkie spojrzenie.

– O co ci chodzi?

Nie zdejmując rąk z szyby Earl wyprostował ciało.

– W porządku – zaśmiał się szorstko…- Ale jeśli już musicie być tacy tajemniczy, to nie gadajcie o tym w barze.

Layne nachylił się, by widzieć jego twarz.

– Ci lekarze twierdzą, że opracowali metodę wykrywania ludzi, którzy są podatni na działanie Havoca. Ale…

– Ale… – powtórzył Ashcroft. – Na odprawie dowiesz się więcej niż od barmana.

– O.K., O.K… – Earl uniósł dłonie obronnym gestem. – Nie strzelać do pianisty.

Puścił oko i ruszył w stronę gmachu. Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Ciszę przerwał dopiero brzęczyk radiostacji.

– Kapitan Ashcroft.

– Facet jest w domu, ale chyba… – dyżurny odchrząknął. – On nie żyje, kapitanie.

– Jak?

– Zatruł się obiadem. Grzyby czy coś takiego…

– Rozumiem. Dziękuję.

Ashcroft dopiero za drugim razem trafił mikrofonem we wgłębienie deski. Layne siedział z nisko pochyloną głową. Wyglądało, że już tak zostanie, wpatrzony we własne buty.

– A mogłem z nim pójść… – wyszeptał.

– Mogłeś – Ashcroft obserwował go kątem oka. – Ale równie dobrze mogłeś zostać poczęstowany obiadem.

Layne wyprostował się zadzierając głowę ku sufitowi.

– Te taśmy…

– Nic z tego – Ashcroft uruchomił silnik. – Pojedziemy tam, ale bądź pewien, że niczego nie znajdziemy.

– Jestem pewien – wychrypiał Layne po chwili.

* * *

Za pomocą scyzoryka i plastikowej legitymacji wyciągnął gazetę z ulicznego automatu.

– Patrz – powiedział rozprostowując pierwszą stronę. – Zamieścili zdjęcie Cernana.

– A kto to jest? – spytał Slayton.

– Był na naszym roku. Cholera, ludzie się wybijają, robią forsę, a my tu zgnijemy za życia…

– Cernan… Cernan… – powtarzał Slayton. – Ach, tak, przypominam sobie. Strasznie go kiedyś zbiłem.

Kelly przysunął bliżej oczu zdjęcie z gazety.

– A tak miło wygląda… Dlaczego to zrobiłeś?

– Poderwałem jakąś dziewczynę i poszedłem z nią na przyjęcie. Ten idiota od razu zaczął się stawiać, więc dostał w zęby. Dopiero później się okazało, że dziewczyna była jego żoną.

– Smutne. Masz papierosa?

Slayton rzucił mu paczkę patrząc z obrzydzeniem na nielicznych przebiegających przed nimi w pośpiechu przechodniów. Gdzieś zza rogu wysunęła się mała furgonetka i mrucząc leniwie na niskim biegu zawróciła w ich stronę. Kierowca zatrzymał swój samochód dokładnie przed Slaytonem i nie gasząc silnika wystawił głowę przez boczne okno.

– Przepraszam, czy panowie Slayton i Kelly?

– Tak – powiedział Kelly unosząc w zdziwieniu brwi.

Slayton od dobrej sekundy biegł już w przeciwnym kierunku. Po kilkudziesięciu metrach, nie słysząc żadnych odgłosów pogoni, zatrzymał się i odwrócił. Mężczyzna z tyłu albo biegł boso, albo miał trampki podbite najlepszą i najbardziej miękką gumą na świecie. Jego uzbrojona w skórzaną pałkę ręka była już o kilka cali od głowy Slaytona, kiedy ten desperackim skokiem wykonał zwrot i ruszył w poprzek ulicy. Niestety, po drugiej stronie potknął się o krawężnik, przebiegł kilka metrów prawie w pozycji horyzontalnej i runął uderzając ramieniem o czyjeś nogi.