125330.fb2
– Rozmawiałeś już z szefem?
– Z komendantem policji? Tak. Skierował mnie do ciebie.
Ashcroft wolno sączył piwo. Gdzieś z ulicy dobiegał stłumiony odgłos pracy młota pneumatycznego. W pewnej chwili kompresor zakrztusił się i przerwał. Słychać było przekleństwa obsługi i przeciągły, zajękliwy warkot rozrusznika.
– Czego spodziewasz się po naszej współpracy?
Broda Layne’a poruszyła się.
– Tego, co zawsze było treścią mojego zawodu. Zebrania danych.
– Przecież i tak otrzymujecie od nas wszystkie zestawienia.
– Wiesz, to jeszcze zależy od sposobu, w jaki zestawia się dane. Moje kierownictwo uznało, że bardziej opłaca się trzymać na miejscu fachowca od statystyki niż łamać głowę nad, nie obraź się, stopniem wiarygodności waszych sprawozdań…
Młoda kelnerka w spódniczce ledwie zakrywającej pośladki postawiła przed nimi parujące befsztyki.
– Telefon do pana Ashcrofta – powiedziała z uśmiechem. – Można odebrać w barze.
Ashcroft, który dopiero teraz zdjął kapelusz i położył go na wolnym krześle, podniósł się niechętnie. Nienawidził zimnego jedzenia.
Kiedy wrócił, Layne był już w połowie swojej porcji. Podniósł głowę znad talerza i lekko zaniepokojony patrzył na Ashcrofta.
– Coś poważnego? – spytał.
– Powiem ci, jak zjesz.
– Bez przesady, mów od razu.
Ashcroft zwalił się na krzesło i podniósł widelec.
– Wykryliśmy, że wczoraj popełniono kolejne morderstwo bez motywu – odkroił kęs pieczeni i podniósł do ust. – W rzeźni miejskiej.
– W rzeźni? Wczoraj? – Layne nie wiadomo dlaczego zrobił podejrzliwą minę i spojrzał na swój krwisty befsztyk.
Na widok Layne’a stojący przy drzwiach gmachu policji strażnik poruszył się niespokojnie.
– On jest ze mną – powiedział Ashcroft i ruchem dłoni pchnął brodacza.
Strażnik zamrugał niepewnie.
– Ale przepustka…?
Ashcroft przeniósł wzrok na Layne’a.
– Masz ją, prawda?
Ten skinął głową, więc Ashcroft ponownie odwrócił się do strażnika.
– Ma – stwierdził i nie zważając na nieme próby protestu ruszył do przodu.
– Ktoś by powiedział, że nie lubisz glin – mruknął Layne, kiedy szli po schodach.
Ashcroft trzymając się poręczy stanął na półpiętrze.
– Bo nie lubię. Tam… – wskazał ruchem głowy – masz archiwum. Ja idę zobaczyć, jak chłopcom lecą przesłuchania.
Layne spojrzał w wąski korytarz.
– Spotkamy się…
– Gdzieś po drodze – Ashcroft ruszył po schodach. – Nie bój się, nie będziesz spał w namiocie.
Pierwszą osobą, którą napotkał po wejściu do sali, gdzie w oddzielonych przezroczystymi przepierzeniami klatkach prowadzono przesłuchania, był Earl. Stał pod otworem wentylatora i wdmuchiwał między wirujące łopatki jedną strużkę dymu za drugą.
– Gdzie masz formularze? – spytał wyjmując papierosa z ust. – Te dla wariatów…
Ashcroft zerknął przez najbliższą szybę na siedzącą plecami do niego tęgą kobietę.
– Dla kogo?
Earl wydusił palcami żar na podłogę, a niedopałek schował do kieszeni.
– Dla mnie… – westchnął. – Chodź, sam się przekonasz.
Skręcili w lewo. Klitka różniła się od innych jedynie liczbą krzeseł. Ashcroft oparł się o taflę z pleksi i dał znak Earlowi, by kontynuował.
– Powiedz, Dombasl, raz jeszcze – zaczął porucznik. – Jak wyglądał ten człowiek, kiedy go zatrzymaliście?
Policjant z naszywkami szesnastego komisariatu zerknął niepewnie na Ashcrofta.
– Mówiłem… – chrząknął. – Gdyby nie my, toby się utopił w tym dole. Nikt z rzeźni nie chciał pomóc. Facet był poowijany w kiszki jak…
Earl już od kilku chwil patrzył boleśnie na Ashcrofta.
– Chciałbym wiedzieć… – przerwał podejrzanie spokojnym głosem. – Czy ten człowiek wyglądał na wariata?
Sierżant Dombasl stuknął palcem w kieszeń bluzy. Sądząc z odgłosu musiał tam trzymać notes.
– Podaliśmy już – zerknął na swojego kolegę o twarzy skauta. – Ten Boone gadał całkiem do rzeczy, kiedyśmy go ocucili. Tylko strasznie śmierdział.
– Mówił, jak znalazł się w tym dole z odpadkami? – Ashcroft zrobił krok do przodu.
Earl skinął głową, że Dombasl ma odpowiedzieć.
– Mówił, że nie pamięta i że musiał się pośliznąć. Faktycznie, kładka jest tam cholernie wąska – dodał z przekonaniem.