125330.fb2
– Ludzie z Sidh? To dosłowne tłumaczenie, a Sidh w mitologii Celtów było krainą zmarłych. Sluag Side oznacza po prostu ludzi z krainy umarłych.
– Aha… w związku z tym zbieżność słowa Side z jego angielskim znaczeniem jest przypadkowa.
– Tak, ale kanalarze o tym nie wiedzą – Dennis uśmiechnął się. – Skoro więc uniknąłeś upiorów, możesz zająć się odbudową domu.
– Trudno odbudować coś, czego nie ma…
– Prawda… taka piękna willa. Ale przynajmniej dostałeś pełne odszkodowanie.
Ashcroft opuścił nogę i spojrzał w zapadniętą twarz Dennisa.
– Nie dałeś Marty’emu naszych akt personalnych…
Miny mogłaby teraz pozazdrościć Dennisowi każda dewotka.
– Mój drogi… one są ściśle tajne.
Krzywiąc się kwaśno Ashcroft wstał z fotela.
– Rozumiem – zrobił krok do tyłu, czym uniemożliwił Dennisowi wyciągnięcie ręki. – W takim razie dla mnie wszystko jest jasne… Idę odbudowywać dom…
– Naturalnie – Dennis tkwił za biurkiem jak posąg pobłażliwości.
Mijając stojącą przy drzwiach szafę biblioteczki, Ashcroft wyszedł na korytarz i dopiero kiedy zamknął drzwi, stanął. Zrozumiał, co dojrzał w ostatnim momencie. Odbijająca się na tle książek twarz Dennisa była wykrzywiona w cynicznym uśmiechu.
Ashcroft nie odejmując rąk od kierownicy spoglądał na sunącą w poprzek jezdni grupę dzieciaków. Machały do niego chorągiewkami, coś pokrzykując.
– Havoc potwierdził moje przypuszczenia – stwierdził Layne zsuwając gazetę na kolana. – Był w Centrum czynnik X powodujący szał u jego ludzi.
Szyba obok Ashcrofta zjechała w dół, a on sam wypluł żuty kawałek gumy.
– Był… – mruknął. – Piszą, że zawalił się cały główny budynek.
Zwinięta w kulkę gazeta wyleciała przez drugie okno, Layne’owi udało się trafić do ulicznego kosza. Ashcroft mrugnął do wychowawczyni zamykającej kolumnę dzieci i ruszył.
– Pamiętasz… co ten kanalarz mówił o odblokowanym przejściu?
Layne przytaknął.
– Dziwił się, że biegnie poza miasto… wiemy teraz, gdzie. Pod Centrum – westchnął zniżając się w fotelu. – Nie uważasz, że niebo jest za czyste?
– Bywa takie – Ashcroft wzruszył ramionami, wskazując przed siebie. – Ciekawi mnie bardziej, jak tam wejdziemy.
Już z tej odległości zauważało się okaleczenie, jakiemu uległo laboratorium. Część kopuły zapadła się, a stojący obok budynek pokrywały smugi kopcia.
– Wzmocnili patrole – szepnął Layne wodząc oczami wzdłuż płotu.
Można było dostrzec co najmniej pięć dwójek strażników obchodzących teren. Jakiś nieuchwytny wyraz na twarzach świadczył, że wydano im dzisiaj ostrą amunicję.
– Jeśli jest ktoś od Dennisa, to nie przejdziemy nawet przez bramę – powiedział Ashcroft i nadepnął hamulec.
Strażnik z uniesioną dłonią, z której wystawała antena radiotelefonu, nachylił się do okna.
– Panowie Ashcroft i Layne…?
Ashcroft spojrzał na niego zdziwiony.
– Zgadza się.
– To świetnie – twarz człowieka z radiotelefonem rozpromieniła się. – Podjedźcie do wejścia C. Pan Burchardt czeka.
Przeszedł sprężystym krokiem do budki i otworzył bramę.
– Cholera – mruknął Ashcroft zezując na Layne’a. – Może znów im odbiło.
Żwir sypnął się spod kół.
– W takim razie trzeba to wykorzystać.
Na ich widok mężczyzna o płowych włosach wyszedł zza szklanych drzwi.
– Mark Burchardt – rzekł wyciągając rękę.
Miał zadziwiająco mocny uścisk dłoni.
– Odsunęli pana od sprawy tych podziemi, prawda?
But Ashcrofta szurnął po betonie.
– Dlaczego pan pyta?
– Nie bawmy się w podchody – powiedział Mark, potem uśmiechnął się jakby przepraszająco. – U was w policji dzieje się coś niedobrego. Wiem to od mojego przyjaciela, jest waszym prawnikiem, zna go pan?
Ashcroft skinął głową.
– Właśnie… radził skontaktować się z panem… – Burchardt zawahał się. – Wasz szef odmówił mi dzisiaj pomocy.
Palce Ashcrofta objęły framugę.
– Co tu się stało?
Mark spojrzał ku niebu, gdzie nad horyzontem pojawiły się wąskie pasemka chmur.
– Tąpnięcie, błędy konstrukcji i wody gruntowe to wymysły dziennikarzy. Ktoś dostał się kanałami pod dyspozytornię, dwie kondygnacje niżej, przy tej ilości ładunku wybuchowego wystarczyło… – nerwowo zakręcił obrączką na palcu. – Poszedł system komputerowy i nasz reaktor mamy już z głowy.
Umilkł, widząc zmianę na twarzy Ashcrofta.