125330.fb2
Na widok olbrzymiego ciągnika z naczepą, wtaczającego się przez główną bramę, Ashcroft sięgnął po pistolet. Schował go jednak na widok wyskakującego z szoferki Kelly’ego.
– No, panowie. Gasić papierosy i nie zgrzytać zębami. Jedna iskra i cały ten interes wędruje do nieba.
– Co tam macie?
– Wszystko, co strzela, truje i wybucha.
Stazzi z kilkoma żołnierzami otworzyli tylne drzwi.
– Hej, to wszystko dał wara Werner?
– Jaki Werner? – jęknął Stazzi, podnosząc do góry obandażowaną dłoń. – Kelly ze strachu tak drżał, że zamiast piłować kratę chciał mi obciąć rękę.
– To twoja wina! – krzyknął Kelly. – Źle trzymałeś rurę!
– Jaką rurę? Co było z tą kratą?
– Pamięta pan, co zrobił Havoc? – wtrącił się Slayton. – Nie mogliśmy powtórzyć jego numeru, bo Gwardia zwiększyła warty na zewnątrz. Trzeba było wejść do środka przez kanały, a tam była ta krata…
– Jak to? Nie zawalili starego tunelu?
– A skąd! Chłopcy z Gwardii są przekonani, że ewentualny rabunek odbędzie się tak, jak poprzednio. Nie mogą zapomnieć, jak Havoc wykiwał ich z tym tunelem.
Ashcroft z podziwem popatrzył na przenoszone do wnętrza budynku skrzynie.
– Co jest w środku?
– Dokładnie nie wiemy – Stazzi wyjął z kieszeni pomiętą kartkę. – Braliśmy w pośpiechu wszystko jak leci i moje dane są raczej orientacyjne…
– Gwardia stukała od zewnątrz w drzwi i trzeba było się trochę pospieszyć – dodał Slayton.
– Jak to stukała?
– No, powiedzmy waliła. Później nawet strzelała, ale wrota tej chłodni były bardzo grube.
Ashcroft zwilżył wargi końcem języka.
– Co w końcu macie? – spytał po chwili.
– Kilkadziesiąt M-16, kilka czy kilkanaście uniwersalnych M-60 kaliber 7,62 mm ze składaną podstawą dwunożną. Niestety były tylko dwie podstawy trójnożne do przekształcenia w cekaem.
– A co z amunicją?
– Jest w wystarczającej ilości – Stazzi rozprostował swoją kartkę. – Mamy jeszcze kilka granatników przeciwpancernych M-20 kalibru 88,9 mm. Donośność granatu wynosi 450 metrów i sądzę, że z tej odległości powstrzyma każdy nieopancerzony samochód. Oczywiście strzelając z przewyżką, można…
– A to? – spytał Layne wyciągając rękę w kierunku stalowych pojemników.
– Miny, granaty, środki dymotwórcze, palne, maski przeciwgazowe, drut kolczasty…
– Brakuje tylko artylerii – powiedział Ashcroft.
Kelly i Slayton spuścili głowy, a Stazzi na powrót zmiął kartkę i wsadził ją do kieszeni.
– Obawiam się, że nie brakuje – warknął. – Ci idioci wzięli stusześciomilimetrowe działo M-40, ale było za ciężkie i brakuje paru części.
– Spróbuj nieść w kanale ponad dwustukilowy ciężar i niczego nie upuścić. – Kelly pokazał obdartą skórę na swoich dłoniach. – Poza tym było ślisko i co chwilę przewracał się któryś z żołnierzy.
– Czego brakuje? – zainteresował się Layne.
– Podstawy, celownika, wyciorów i cholera wie czego jeszcze.
– Podstawy w ogóle nie było – powiedział Slayton. – Łoże montuje się bezpośrednio na samochodzie terenowym.
– W takim razie jak z niego strzelać? Mam trzymać lufę w rękach? – przestraszył się Ashcroft.
– Drobiazg, to działo bezodrzutowe.
Kelly i Slayton ze skwaszonymi minami zabrali się do przenoszenia skrzyń.
Stazzi, jakby dla usprawiedliwienia eksponując bandaż, podszedł do Ashcrofta.
– Coś niedobrego dzieje się w podziemiach – powiedział cicho.
– Przeszkadzali wam kanalarze?
– Nie. Co prawda oni też tam byli, ale raczej wiali na nasz widok.
– Więc co się stało?
– Nie wiem dokładnie. Tu na powierzchni jest taki spokój… – Stazzi przesunął ręką po nie ogolonych policzkach. – Tam stale ktoś się kręci, widać jakieś ślady… Nie wiem, jak to powiedzieć… W każdym razie wśród pracowników miejskich służb komunalnych szerzy się panika.
– Myślisz, że możemy spodziewać się zagrożenia właśnie stamtąd?
– Kto wie? – Stazzi spojrzał na małe okienka piwnic ciemniejące tuż nad powierzchnią gruntu.
Potem potrząsnął głową i poszedł za róg budynku zapalić papierosa.
Skrawek rozdętego słońca tkwił tam, gdzie zieleń wsączała się w rudą płaszczyznę pustyni. Layne dmuchnął dymem i wypstryknął peta. Moment później przechylił się gwałtownie przez parapet. Zgodnie z przewidywaniami niedopałek lecąc po paraboli wpadł za kołnierz mężczyzny przy naczepie. Layne błyskawicznie cofnął się i usłyszał zduszony jęk. Za nim stał Slayton i z wyrzutem w oczach trzymał się za nos.
– Kocham policję – wyjęczał. – Kopią, walą z byka…
Sądząc z okrzyków, człowiek montujący amortyzatory dla komputera miał podobne rozterki. Layne obiecał sobie, że na drugi raz staranniej zdusi żar. Powstrzymał Slaytona od wystawienia głowy.
– Co tam w dole?
Lekarz obciągnął koszmarny kitel, w którym paradował już dłuższy czas. Chyba nikt nie powiedział mu o gryzmole na plecach.