125330.fb2
– Nie stać nad schodami! – krzyknął Ashcroft. – Tam zaraz zaczną wybuchać granaty.
Kilku ludzi gorączkowo ustawiało barykadę z połamanych szaf, biurek i krzeseł.
– Marty! Weź paru żołnierzy do tej sali i zablokujcie klatkę przeciwpożarową! Kelly, powiedz Stazziemu, niech trzyma ten korytarz i zatka wszystkie piony wentylacyjne. Reszta za mną, na górę!
Ogień z dołu nasilił się, ale schyleni, skacząc po kilka stopni, zdołali dotrzeć na wyższe piętro bez strat. Ashcroft podbiegł do Marka, który z kilkoma współpracownikami za pomocą skomplikowanego systemu lin i drutów usiłował opuścić w dół lufę działa.
– Wystarczy! – krzyknął chwytając rakietę i szarpiąc suwadło zamka. – Puśćcie to!
Mark chwycił go za rękę.
– Zostaw! Przy takim ustawieniu rozwalimy konstrukcję budynku!
– Nie możemy wycofać się wyżej! Jeśli oddamy to piętro, będą mogli wysadzić reaktor!
Ashcroft wsunął rakietę do środka i zaryglował zamek. Gdzieś z dołu dobiegł go charakterystyczny odgłos odpalania pocisków z granatników.
– Mark! – krzyknął nagle Slayton. – Włącz komputer!
– Co?
Slayton chwycił naukowca za kołnierz i zaczął ciągnąć w kierunku sali zebrań.
– Włącz komputer, do cholery! Rozumiesz? Ashcroft ostrożnie wychylił się nad poręczą, ale ciemny dym uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek.
– Co tam się dzieje, do jasnej cholery? – głos Ashcrofta zabrzmiał nienaturalnie głośno w nagłej ciszy.
Po chwili z dołu dobiegł ich pojedynczy wystrzał, jakieś krzyki i brzęk tłuczonych szyb. Potem ktoś wszedł na schody.
– Nie strzelać! – Ashcroft rozpoznał głos Stazziego. – Opanowaliśmy sytuację.
Ktoś z tyłu pomachał w kierunku przeszklonego pomieszczenia komputera.
– Skąd ten dym? – spytał Ashcroft.
– Płonie szósta i siódma sala. Zejdźcie tu z gaśnicami!
– Szósta sala? Tam jest Layne!
– Wiem. Moi ludzie już rozkuwają ścianę. Przynieście gaśnice!
Oszołomieni nagłym spokojem spoglądali niepewnie po sobie.
– No, jazda! Ruszcie się! – krzyknął Ashcroft. – Może uda się uruchomić hydranty… Poszukajcie też Kelly’ego – dodał po chwili. – Obawiam się, że będzie zajęcie dla chirurga.
Ashcroft przepuścił dwóch żołnierzy niosących skrzynkę granatów i wyszedł za nimi na podjazd. Wiejący znad oceanu wiatr niósł słony smak soli, znak, że huragan przetacza się gdzieś niedaleko.
– Neal – usłyszał ciche wołanie Marka. – Gotowe.
Ashcroft spojrzał na zaciągnięte niebo, gdzie z trudem można było wypatrzyć świt. Reflektory bezustannie myszkowały wzdłuż ogrodzenia.
– Świetnie – opuścił głowę. – Jesteś pewien, że komputer będzie pracował w takich warunkach?
– Już pracuje – Mark roztarł przeguby dłoni. – Nie sądzisz, że wszystkie drogi przez pustynię będą obstawione?
– Nie wiem, ale w mieście nie mamy szans.
Zaskwierczał aparat spawalniczy, montowano osłony na kolejnym wozie. Przez grube mury dobiegł jakby dźwięk telefonu.
– Podobno za dnia huragan ma się uspokoić – mruknął Mark próbując rozczesać czuprynę. – Ale i tak nasz nadajnik jest do niczego.
Nad nimi okno z trzaskiem uderzyło o ścianę.
– Gdzie jest kapitan Ashcroft?
Ashcroft zadarł głowę napotykając blady owal twarzy Slaytona.
– Neal – twarz pochyliła się. – Dzwoni…
– Kto?
– Chce z tobą rozmawiać Havoc.
Biegnąc wzdłuż muru miał irracjonalne wrażenie, że wszyscy na podwórzu wpatrują się w niego.
– Gdzie? – spytał wpadając do pokoju.
Slayton stał sztywno wyprostowany ze słuchawką w ręce.
– Ashcroft.
– Havoc – odparł spokojny głos po drugiej stronie. – Gratuluję.
– Czego chcesz?
– Kompromisu. Niepotrzebnie zajmowałem się tyle wami…
Przez moment tylko delikatne szmery chrobotały w słuchawce.
– Macie komputer na ciężarówce – mówił dalej. – Szanse wyrównały się, prawda?
– Prawda – Ashcroft patrzył na podsłuchującego Slaytona. – Co proponujesz?
– Procesor jest unikalny, wiem o tym. Program mnie nie interesuje.
Ashcroft zakołysał głową.