125389.fb2 Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Po godzinie wszystko znikło. Płyn w zbiorniku był jak poprzednio złocisty i klarowny.

— No, tak to już lepiej! — zdjąłem „czapkę” i zwinąłem przewody.

Wznowiliśmy dopływ wody, zdjęliśmy zaciski z węży i czekaliśmy w pracowni do późnej nocy paląc i rozmawiając o byle czym.

Nie wiedzieliśmy już, czego się bardziej obawiać: nowych majaczeń maszyny czy też tego, że zamęczony przez nas układ rozpadnie się i przestanie istnieć jako całość.

Pierwszego dnia jeszcze mogliśmy dyskutować, czy by nie zlikwidować odkrycia? Teraz ogarniała nas obawa na myśl, że może się ono zlikwidować samo, oszołomić niezwykłością i niebywałymi perspektywami i zniknąć.

Na zmianę z dublem podchodziliśmy do zbiornika, węsząc z obawą, czy nie poczujemy woni rozkładu lub gnicia. Nie dowierzając wskazaniom termometru dotykaliśmy rękami ścianek zbiornika i ciepłych, żywych węży — czy nie stygną lub czy nie pałają znowu gorączkowym żarem.

Ale nie, powietrze w pokoju pozostawało ciepłe, wilgotne i rześkie, jak gdyby znajdowało się tu wielkie, czyste zwierzę. Maszyna żyła. Po prostu niczego bez nas nie podejmowała. Podporządkowaliśmy ją sobie!

O godzinie pierwszej w nocy spojrzałem na swego sobowtóra jak w lustro. Zmęczony mrugał zaczerwienionymi powiekami i uśmiechał się.

— Chyba wszystko w porządku. Idziemy się przespać, co?

W tej chwili to nie był już sztuczny dubel. Obok mnie siedział towarzysz pracy, tak samo zmęczony i szczęśliwy, jak ja sam. A przecież — dziwna rzecz! — wcale nie odczuwałem zachwytu podczas naszego spotkania w parku, nie bawiły mnie też urojenia pamięci oglądane w zbiorniku… teraz jednak odczuwałem spokój i radość.

Jednak najważniejszą d)a człowieka rzeczą jest poczucie panowania nad sytuacją!”

Rozdział piąty

Czy w uporczywych poszukiwaniach związków przyczynowych nie wyraża się ludzki instynkt posiadania? Przecież i tu szukamy, co do czego należy.

K. Prutkow — inżynier, myśl nr 10

„Wyszliśmy do parku. Była ciepła noc. Ze zmęczenia obaj zapomnieliśmy, że nie wolno nam pokazywać się razem i przypomnieliśmy sobie o tym dopiero przechodząc przez portiernię. Staruszek Wachtiorycz wpatrywał się w nas swoimi trochę sennymi, błękitnymi oczkami. Zamarliśmy.

— O, pan inżynier! — nagle ucieszył się dziadek. — Już po dyżurze?

— Tak… — odpowiedzieliśmy chórem.

— No i dobrze. — Wachtiorycz podniósł się ciężko i otworzył drzwi wyjściowe. — No i nic się z tym Instytutem nie stanie, i nikt go nie ukradnie, a ja tu muszę, siedzieć jak głupi. Ludzie się bawią, a ja muszę siedzieć, tak to już jest.

Wyskoczyliśmy na ulicę i szybkim krokiem oddalili się.

— No i masz! — W tym momencie zauważyłem, że fasada nowego budynku Instytutu ozdobiona jest różnobarwnymi lampkami. — Który dzisiaj jest?

Dubel policzył na palcach.

— Pierwszy… nie, drugi maja. Najlepsze życzenia, Wala!

— Nawzajem, spóźnione… O, cholera!

Przypomniałem sobie, że byłem umówiony z Leną.

Pierwszego maja mieliśmy wybrać się do jej znajomych, a drugiego pojechać motocyklem za Dniepr. Oklapłem zupełnie. Obrazi się teraz na śmierć.

— A Lena teraz tańczy… gdzieś, z kimś… — powiedział dubel.

— A ciebie cc to obchodzi?

Umilkliśmy. Ulicami jeździły umajone zielenią trolejbusy. Na dachach budynków świeciły dekoracje w kształcie startujących rakiet. Za otwartymi na oścież oknami ludzie tańczyli, śpiewali, wznosili toasty…

Zapaliłem i zacząłem analizować obserwacje maszyny-matki (tak nazwaliśmy ostatecznie cały kompleks). Po pierwsze nie jest to ani maszyna-wyrocznia, ani maszyna-myśliciel i nie dokonuje żadnego wyboru informacji. Są tylko kombinacje — niekiedy sensowne, niekiedy nie. Po drugie, można nią sterować nie tylko drogą energetyczną (zaciskać węże, zamykać dopływ wody i energii — jednym słowem, chwytać za gardło), lecz także drogą informacyjną. Co prawda, na razie reaguje tylko na rozkaz: „Nie!”, ale początki są zawsze trudne. Wydaje się, że najwygodniej jest sterować nią za pośrednictwem „czapki Monomacha” prądami czynnościowymi mózgu… Po trzecie, maszyna-matka, chociaż bardzo skomplikowana, jest tylko maszyną — sztucznym tworem nie posiadającym własnych celów. Dążenie do stabilizacji, do równowagi informacyjnej oczywiście nie jest dla niej celem, a tylko właściwością, tak samo jak na przykład w przypadku wagi analitycznej. Po prostu przejawia się ono w bardziej złożony sposób: syntezą żywej materii z informacji zewnętrznej. Celem jest zawsze rozwiązanie zadania. Maszyna nie miała żadnego zadania i dlatego wygłupiała się z nadmiaru możliwości. Ale…

— …jej zadania powinien wyznaczać człowiek — podchwycił dubel. Przestała już mnie dziwić jego zdolność do myślenia równolegle ze mną. — Podobnie jak i zadania dla wszystkich innych maszyn. I co za tym idzie, mówiąc językiem oficjalnym, cała odpowiedzialność spoczywa na naszych barkach.

O odpowiedzialności nie chciało mi się myśleć. Człowiek pracuje, pracuje, nie oszczędza się, a w dodatku musi ponosić całą odpowiedzialność. A ludzie tymczasem się bawią… Zmarnowaliśmy święto, durnie. Całe nasze życie minie w tym śmierdzącym laboratorium…

Skręciliśmy w kasztanową aleję, wiodącą do osiedla. Przed nami powoli szło dwoje ludzi. Obu nas, trzeźwych, głodnych i samotnych, aż coś ścisnęło za serca, tak pięknie wyglądali ci dwoje na tle rozświetlonej latarniami alei. On, wysoki i elegancki, obejmował ją w pół. Ona lekko skłoniła swoją pięknie uczesaną główkę na jego ramię. Mimo woli przyspieszyliśmy kroku, aby ich wyprzedzić i nie rozjątrzać się lirycznym widokiem.

— A teraz posłuchamy magnetofonu, Tanieczka! Mam takie nagrania, że palce lizać! — doleciał do nas szemrzący głos Chiłoboka i obaj potknęliśmy się. Zachwyt gwałtownie się ulotnił.

— Harry znowu nową poderwał — stwierdził dubel.

Zbliżywszy się do nich rozpoznaliśmy dziewczynę. Jeszcze niedawno przychodziła na praktykę do Instytutu w szkolnym fartuszku. Później zaczęła pracować chyba jako laborantka u obliczeniowców. Podobała mi się — zmysłowe wargi, miękki zarys nosa, wielkie piwne oczy, rozmarzone i ufne.

— A kiedy Azarow wyjeżdża na urlop albo w delegację zagraniczną, to o wielu rzeczach decyduję za niego ja — puszył się Harry jak paw. — Zresztą nawet jak jest, to też tak samo. Oczywiście, to bardzo ciekawe, a jakże!

Idzie Tanieczka, wsparłszy głowę o tergalowe ramię Chiłoboka, i wydaje się jej docent Harry rycerzem nauki radzieckiej. Może nawet cierpi na chorobę popromienną, jak główny bohater filmu „Dziewięć dni jednego roku”? A może zmarnował zdrowie pracą naukową jak bohater filmu „Wszystko zostaje dla ludzi”? I omdlewa, i sama siebie widzi w roli godnej partnerki, idiotka… Zdrów jest twój uczony kawaler, Tanieczka, nie bój się. Nie zmęczył się nauką. A ciebie prowadzi właśnie teraz prościutką drogą do pierwszego wielkiego rozczarowania życiowego. W tym to on jest prawdziwy artysta…

Dubel zwolnił kroku i odezwał się półgłosem.

— A może by mu dać po mordzie? Nic łatwiejszego — ty idziesz teraz do znajomych, zapewniasz alibi. A ja…

Wyprzedził mnie o sekundę. W ogóle starał się mnie wyprzedzać, utwierdzając w ten sposób swoje poczucie niezależności — wiedział przecież, że myślimy jednakowo… Ale ponieważ wyprzedził mnie, zadziałał u mnie inny przejaw poczucia niezależności — przeciwstawianie się cudzym myślom.

— Przez dziewczynę, coś ty? Niech ją… Nie ta, to inna się narwie.

— I przez nią, i w ogóle za wszystko. Dla spokoju ducha. Co, nie pamiętasz, jak napaskudził nam w pracy? — Zmrużył oczy. — Zapomniałeś?

Nie zapomniałem. Pracowałem wtedy u Walerki Iwanowa. Opracowywaliśmy bloki pamięciowe do urządzeń wojskowych. Sytuacja na świecie była poważna, harowaliśmy nie pamiętając o niedzielach i świętach. Pracę oddaliśmy pół roku przed wyznaczonym terminem…

I wkrótce instytutowe, życzliwe dusze przekazały nam komentarz Chiłoboka: „W nauce ten, kto wykonuje badania przed terminem, to albo karierowicz, albo blagier, albo i jedno, i drugie!” Powiedzenie to zyskało popularność — wielu mamy takich, którym podobne zarzuty nie grożą. Ambitny i w gorącej wodzie kąpany Walerka długo szykował się, żeby pogadać szczerze z Chiłobokiem, ale potem pokłócił się z Azarowem i odszedł z Instytutu.

Na myśl o tym ręce zacisnęły mi się w pięści. „Może naprawdę niech dubel zapewni alibi, a ja…?” I nagle zobaczyłem to z boku: trzeźwy, inteligentny mężczyzna w obecności dziewczyny grzmoci drugiego mężczyznę… Nie, tak nie można! Potrząsnąłem głową, aby odpędzić ten obraz.

— Nie, mimo wszystko to nie to. Nie można ulegać niskim instynktom.

— A co jest „to”?

Rzeczywiście, co jest „to”? Nie wiedziałem.

— No to trzeba chociaż uchronić tę rozmarzoną dziewczynę przed spoconymi uściskami Chiłoboka… — Dubel w zamyśleniu zagryzł wargę i popchnął mnie w ceń drzewa. Znowu wykazał inicjatywę. — Panie docencie, czy można pana prosić na chwilkę?

Chiłobok i dziewczyna obejrzeli się.

— A, inżynier Kriwoszein! Proszę bardzo… — Docent zwrócił się do dubla. — Tanieczka, zaraz panią dogonię.

Odgadłem jego zamiar i krótkimi skokami zacząłem przekradać się w cieniu drzew. Wszystko się udało. Tanieczka doszła do rozwidlenia alei, zatrzymała się, obejrzała i zobaczyła tego samego człowieka, który przed chwilą odwołał jej adoratora.