125389.fb2 Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Poza tym obawiałem się, że Harry skieruje go do innego laboratorium. Ale udało się. Studenci w tym roku sypnęli obficiej niż śnieg.

Kiedy Chiłobok usłyszał, że zapewnię studentowi Krawcowi materiał do pracy dyplomowej, próbował mi wcisnąć jeszcze dwóch.

Oczywiście zwrócił uwagę na nasze podobieństwo.

— Czy to przypadkiem nie pana krewny, panie inżynierze?

— Jak by to powiedzieć… Właściwie tak. Daleki krewny.

— Aha, to rozumiem! Oczywiście… — jego twarz wyraziła zrozumienie i pobłażanie dla moich uczuć rodzinnych.

— Zamieszka u pana?

— Nie, dlaczego? Niech mieszka w internacie.

— Tak, tak, oczywiście, a jakże… — Chiłobok nie ukrywał, że moje związki z Leną nie są dla niego tajemnicą.

— Rozumiem pana, panie inżynierze, ach, jak dobrze pana rozumiem!

Boże, jakież to obrzydliwe, gdy Chiłobok „ach, jak dobrze rozumie”!

— A jak tam pana habilitacja, panie docencie? — zapytałem, żeby zmienić temat.

— Habilitacja? — Chiłobok popatrzył na mnie bardzo czujnie — Ano… A czemu się pan tym tak interesuje? Przecież pan jest cyfronik, elektronika analogowa to nie pańska specjalność.

— Teraz już sam nie wiem, co jest, a co nie jest moją specjalnością — wyznałem szczerze.

— Tak? No cóż, to bardzo ładnie… Ale ja jeszcze nieprędko złożę pracę, inne zajęcia mnie absorbują, mnóstwo spraw bieżących, nie mam czasu pracować twórczo, pan prędzej ode mnie zrobi i doktorat, i habilitację, he-he…

Wracaliśmy do laboratorium w złym nastroju. Jest jakaś niepokojąca dwoistość w naszej pracy — w pracowni jesteśmy bogami, a w kontaktach z otaczającym nas środowiskiem polityku jemy, kręcimy, asekurujemy się. Cóż to jest? Specyfika badań? Specyfika rzeczywistości? A może specyfika naszych charakterów?

— Ostatecznie to nie ja wymyśliłem system pokwitowań na człowieka: dowody, karty meldunkowe, ankiety, przepustki, zaświadczenia — powiedziałem. — Dokument czyni z ciebie człowieka.

Krawiec nic nie odpowiedział.”

„20 grudnia. No, zaczyna się wspólna praca!

— Czy nie wydaje ci się, że z tą naszą przysięgą trafiliśmy jak kulą w płot?

— ?!

— No, może nie z cała. przysięgą, a z tym jej sakramentalnym punktem…

— „…wykorzystać odkrycie z korzyścią dla ludzkości w maksymalnie niezawodny sposób”?

— Właśnie. Zrealizowaliśmy cztery warianty: przetworzenie informacji o człowieku w człowieka, syntezę królików z poprawkami i bez, syntezę układów elektronicznych i syntezę człowieka z korekcją. Czy chociaż jeden z nich daje absolutną gwarancję korzyści?

— Hm… Nie. Ale ostatni wariant w zasadzie pozwala…

— …stwarzać „rycerzy bez lęku i skazy”, kawalerów Krzyża Świętego Jerzego i płomiennych bojowników?

— Powiedzmy prościej: porządnych ludzi. Masz coś przeciwko temu?

— Na razie jeszcze nie głosujemy, tylko dyskutujemy. I wydaje mi się, że ta koncepcja oparta jest, bardzo cię przepraszam, na bardzo naiwnych wyobrażeniach o tak zwanych „porządnych ludziach”.

Nie istnieją abstrakcyjnie dobrzy ani abstrakcyjnie źli ludzie. Każdy z nich jest dla kogoś tam dobry, a dla kogoś innego zły. Tu nie ma kryteriów obiektywnych. Właśnie dlatego prawdziwi rycerze bez lęku i skazy mieli znacznie więcej wrogów niż ktokolwiek inny.

Dobry dla wszystkich może być tylko sprytny, mały egoista, który dla osiągnięcia swoich celów stara się ze wszystkimi być w zgodzie.

Istnieje co prawda pseudoobiektywne kryterium, że dobry to ten, kogo popiera większość. Czy zgodzisz się na zastosowanie takiego kryterium?

— Hm… Daj pomyśleć.

— Czy warto, jeżeli ja już pomyślałem? I tak dojdziesz do tego samego… (No nie, za kogo on mnie ma?!) Pomyśl, jacy ludzie miewali poparcie większości… Są jeszcze dwa kryteria: „dobre jest to, co ja uważam za dobre” (albo ten, którego uważam za dobrego) i „dobre jest to, co jest dla mnie dobre”. My, podobnie jak przytłaczająca większość ludzi zawodowo zajmujących się dobrem ludzkości, kierowaliśmy się tymi dwoma kryteriami, tylko w swojej naiwności sądziliśmy, że kierujemy się pierwszym, i w dodatku uważaliśmy je za obiektywne…

— No, teraz to już przesadziłeś!

— Wcale nie przesadziłem! Nie będę wspominał o nieszczęsnym Adamie, ale przecież nawet kiedy syntetyzowałeś mnie, starałeś się, żeby mnie było dobrze (a raczej w twoim pojęciu dobrze), a także o to, żeby było dobrze tobie samemu, prawda? Ale to kryterium jest subiektywne i inni ludzie…

— …za pomocą tego sposobu będą klecić to, co jest dobre według nich i dla nich?

— Właśnie.

— Hm… Powiedzmy. To znaczy, że należy poszukiwać nowego wariantu — syntezy i przekształcania informacji o człowieku.

— No i jakiż to będzie wariant?

— Nie wiem.

— To ja ci powiem, co jest potrzebne. Należy przekształcić naszą maszynę-matkę w urządzenie do ciągłej produkcji dobra o wydajności…. powiedzmy, półtora miliona dobrych uczynków na sekundę i jednocześnie zrobić z niej pochłaniacz złych uczynków o takiej samej wydajności. Zresztą półtora miliona to tylko kropla w morzu: na Ziemi żyje trzy i pół miliarda ludzi i każdy popełnia dziennie kilkadziesiąt uczynków, z których żaden nie jest neutralny. A jeszcze trzeba obmyślić sposób równomiernej dystrybucji tej — hm! — produkcji na powierzchni całego globu. Słowem, powinno to być coś w rodzaju brony do koszenia silosów pracującej na magnetronach z niewypalanej cegły…

— To miał być żart, tak?

— Tak. Depczę to twoje ckliwe marzenie, bo diabli wiedzą, dokąd mogłoby nas zaprowadzić.

— Uważasz, że ja…

— Nie. Nie uważam, że pracowałeś źle. Byłoby nawet dziwne, gdybym j a tak uważał. Ale rozumiesz, subiektywnie ty i marzyłeś, i planowałeś, a obiektywnie robiłeś tylko to, na co pozwalały m o ż l i w o ś c i odkrycia. I w tym cała rzecz! Należy mierzyć swoje zamiary według realnych możliwości. A ty chciałeś przeciwstawić jakąś tam maszynkę codziennym stu miliardom różnorodnych czynów ludzkości. A to właśnie te sto miliardów plus niezliczone miliardy czynów dokonanych w przeszłości wyznaczają procesy społeczne na Ziemi, ich dobro i ich zło. Cała nauka nie jest w stanie przeciwstawić się tym potężnym procesom, tej lawinie postępków i zdarzeń: po pierwsze dlatego, że sprawy nauki to tylko niewielka część spraw całego świata, po drugie zaś — nie to jest jej celem. Nauka nie produkuje ani dobra, ani zła, tylko nową informację i nowe możliwości. I tyle. A zastosowanie tej informacji i wykorzystanie możliwości określają wyżej wspomniane procesy i siły społeczne. I my dajemy ludziom tylko nową możliwość: wytwarzanie sobie podobnych, a oni mają wolny wybór: wykorzystać te możliwości na swoją szkodę, na swoją korzyść lub nie wykorzystać w ogóle.

— Więc co, uważasz, że należy opublikować wyniki i umyć ręce?! No, wiesz! Jeżeli nam będą obojętne skutki odkrycia, to reszcie tym bardziej.

— Nie denerwuj się. Nie uważam, że należy publikować i resztę mieć w nosie. Trzeba pracować dalej, badać możliwości. Tak jak robią to wszyscy. Ale i w badaniach, i w planach badań, i nawet w marzeniach o temacie 154 trzeba pamiętać, że to, co zyska świat dzięki tematowi, zależy przede wszystkim od samego życia, czyli, wyrażając się elegancko, od społeczno-politycznej sytuacji na świecie. Jeżeli sytuacja będzie rozwijać się pomyślnie, można będzie opublikować. Jeżeli nie, trzeba się będzie wstrzymać albo nawet zniszczyć wszystko doszczętnie, jak to jest przewidziane w naszej przysiędze. Uratować ludzkości nie jesteśmy w stanie, ale przynajmniej możemy jej nie szkodzić.

— Hm… Jesteś niezwykle skromny. Moim zdaniem nie doceniasz możliwości nauki współczesnej. Istnieje dziś sposób zniszczenia ludzkości przez naciśnięcie guzika czy kilku guzików. Czemu nie miałby powstać sposób alternatywny: uratowania albo ochrony ludzkości przez naciśnięcie guzika? I dlaczego, do cholery, ten sposób nie miałby się znaleźć w zasięgu naszych poszukiwań?

— Nie, nie znajdzie się. Nasza rola polega na budowaniu mostów. Poza tym most zbudować jest trudno, a wysadzić bardzo łatwo.

— Zgoda. Ale mimo wszystko mosty się buduje.