125389.fb2
Po raz pierwszy zobaczyłem, jak wyszedł z siebie… we mnie. I żeby nie wiem co, Kriwoszeinowska natura da o sobie znać. Ale najważniejsze, że rozkręcił się. A najniezbędniejszą rzeczą, gdy się zaczyna nowe badania, to uzyskać napęd wewnętrzny, rozzłościć się.
W wyniku sześciogodzinnej rozmowy (z przerwą na obiad), posunęliśmy się o cztery kroki naprzód w rozwiązywaniu nowego problemu.
Krok pierwszy. Ludzie sztuczni i naturalni, sądząc ze wszystkiego (choćby z tego, że zwykłe pożywienie nie jest dla dubli trucizną), są biologicznie jednakowi. A zatem wszystko, co robi maszynamatka z dublami, można w zasadzie (abstrahując od trudności natury technicznej — jak pisuje się w publikacjach naukowych) przenieść na ludzi zwykłych.
Krok drugi. Maszyna-matka dokonuje przekształceń w zbiorniku bez żadnych urządzeń mechanicznych i aparatury sterującej. Zatem sama ciecz jest układem kontrolno-sterującym, a zarazem wykonawczym mechanizmem biochemicznym. Realizuje ona w zbiorniku, jak powiedzieliby biolodzy, sterowaną przemianę materii…”
— O, do diabła! — mruknął doktorant i nerwowo zapalił papierosa.
„…albo ściślej: przekształca informację zewnętrzną w strukturalne zapisy w materii — wytwarza cząsteczki organiczne, komórki, krwinki, tkanki…
Krok trzeci. Jaka jest zasada przekształcania człowieka w maszynie-matce? Sztuczny dubel powstaje w niej jako przedłużenie i rozwinięcie układu maszyny. W stadium przezroczystości odbiera już wrażenia i czuje się człowiekiem, lecz aktywnie działać nie może (doświadczenie z Adamem i świadectwo Krawca). Następnie dubel dochodzi do stadium nieprzezroczystości, odłącza się od ciekłego układu maszyny-matki (albo układ od niego), uzyskuje władzę nad sobą i wychodzi… nie, trzeba naukowo! — oddziela się od maszyny. Ze zwykłym człowiekiem należałoby prawdopodobnie postępować w kolejności odwrotnej, to znaczy przede wszystkim włączyć go w obwód maszyny. Czyli technicznie — zanurzyć ciało w cieczy!
Krok czwarty. Ale czy człowiek włączy się do obwodu maszyny-matki? Przecież konieczny jest ni mniej, ni więcej — mimo wszystko na tyle mam wiadomości z neurofizjologii, czytałem Ashby'ego — tylko pełny kontakt całej sieci nerwowej człowieka z cieczą. A nasze przewodniki (nerwy) już są odizolowane od środowiska zewnętrznego skórą, innymi tkankami, kośćmi czaszki. Żeby się z nimi zetknąć, ciekły układ musiałby przeniknąć do wnętrza ciała…
Stwierdziliśmy, że może przeniknąć. Przecież człowiek to roztwór. Co prawda nie wodny (gdyby tak było, ludzie rozpuszczaliby się w wodzie). Wolnej wody w ciele człowieka nie jest Zbyt dużo.
To tylko analiza ilościowa zaciemnia obraz, przeklęta hipnoza liczb, kiedy po rozłożeniu żywej tkanki uzyskujemy przekonujące wartości: wody — 75 procent, białek — 20 procent, tłuszczów — 2 procent, soli — 1 procent i tak dalej. Człowiek to roztwór biologiczny i wszystkie składniki istnieją w nim w powiązaniu i wzajemnej zależności. Są w ciele „ciekłe ciecze” — ślina, mocz, surowica krwi, limfa, sok żołądkowy, można je wlać do probówki. Inne ciecze wypełniają komórki w tkankach: w mięśniach, nerwach, w mózgu — tu każda komórka jest sama jak gdyby probówką. Nawet kości są nasycone płynami biologicznymi jak gąbka… Tak że człowiek, mimo braku odpowiedniego naczynia, ma znacznie więcej podstaw, aby uważać się za roztwór, niż ma ich powiedzmy, czterdziestoprocentowy roztwór sody żrącej.
Mówiąc dokładniej, człowiek to informacja zapisana w roztworze biologicznym… Od momentu poczęcia w roztworze tym zachodzą przekształcenia, tworzą się mięśnie, narządy wewnętrzne, nerwy, mózg, skóra. To samo — tylko szybko i w odmienny sposób — dzieje się w biologicznym roztworze maszyny-matki. Tak że obojętnie, z jakiej strony na to się spojrzy, obie te ciecze są sobie bardzo bliskie i ich wzajemne przenikanie jest całkowicie możliwe…
Bardzo chciało nam się każdy domysł i przypuszczenie natychmiast sprawdzić w maszynie, ale opanowaliśmy się i przez cały dzień wiedli rozważania teoretyczne. Dość już tej zabawy z przypadkiem, wszystko należy najpierw dokładnie przemyśleć.
A zatem, przede wszystkim należy się włączyć.”
„1 lutego. Ach, jakże piękne były teorie, które przymierzaliśmy do tego, co już zostało zrobione! Gra w kości, arytmetyka „to — nie to” — aż przyjemnie wspomnieć, jak to wszystko pasowało. O ileż trudniejsze jest zbudowanie nowej teorii, za pomocą której można osiągnąć nowe wyniki.
Na razie hipotetyczna „myśląca” ciecz (ciekły układ) zachowuje się jak najzwyczajniejsza woda. Tyle tylko, że jest trochę gęstsza.
Czyż trzeba opisywać, jak następnego dnia skoro świt pobiegliśmy do laboratorium, jak zamierając w oczekiwaniu wsunęliśmy do zbiornika koniuszki palców wskazujących — włączając się. I nic. Ciecz nie była ani zimna, ani ciepła. Staliśmy tak z godzinę — żadnych wrażeń, żadnych zmian.
Czy trzeba opisywać, jak kąpaliśmy w cieczy ostatnie dwa króliki starając się włączyć je w obwód maszyny? Maszyna-matka nie podporządkowywała się nawet rozkazowi „Nie” i nie rozpuszczała królików. Skończyło się na tym, że zwierzęta opiły się cieczy i nie zdołaliśmy ich odratować.
Czy warto wspominać, jak wprowadziliśmy do cieczy końce przewodów i na oscyloskopie śledziliśmy wahania „pływających potencjałów”? Wahania były, krzywa przypominała piłę zapisu elektroencefalograficznego. I co z tego?
I tak jest zawsze… Gdybym był nowicjuszem, dałbym tętnu spokój.”
„6 lutego. Doświadczenie: ja pogrążyłem w cieczy palce, a Krawiec nałożył „czapkę Monomacha” i zaczął swoim palcem dotykać różnych przedmiotów. Czułem, jakich powierzchni dotyka!Oto coś ciepłego (żeberko kaloryfera, a oto coś mokrego i chłodnego (włożył palec pod kran i puścił wodę)…
To znaczy, że mój palec włączył się?!Za jego pośrednictwem maszyna przekazuje mi zewnętrzną informację o odczuciach…
Tak, ale nie o te odczucia idzie. Potrzebne mi są sygnały (chociażby nawet w postaci odczuć) o pracy ciekłego układu w zbiorniku!”
„10 lutego. Jeśli długo trzyma się rękę w roztworze, skupiając się na odczuciach, to czuje się bardzo słabe swędzenie i pokłuwanie w skórze… A może to autosugestia? Wrażenie jest bardzo słabe.”
„15 lutego. Maleńki, niewinny, nic nie znaczący wynik. W swojej skali ustępuje nawet produkcji królików. Po prostu dzisiaj skaleczyłem się w dłoń i zagoiłem ranę.
— Widzisz — w zamyśleniu powiedział z rana Krawiec. — Do tego, żeby można było odczuć działanie układu, niezbędne jest, żeby działał. A po co właściwie miałby działać? Po cóż miałby włączać się w ciebie, we mnie czy w króliki? Wszystko jest gotowe, w stanie informacyjnej równowagi.
…Nie wiem, czy rzeczywiście to ja doszedłem szybciej do tego, co dalej robić (w każdym razie tak sobie pochlebiam), czy też po prostu on nie miał ochoty zadawać sobie bólu. Ale doświadczenie rozpocząłem ja: zaburzyłem równowagę informacyjną w swoim ustroju. Skalpel był ostry, z braku doświadczenia rozpłatałem sobie dłoń aż do kości. Rękę zalała krew. Włożyłem dłoń do roztworu.
Płyn dookoła zaczął szybko purpurowieć. Ból nie ustępował.
— Czapkę włóż, czapkę! — krzyknął Krawiec.
— Jaką czapkę, po co? — z bólu i widoku krwi nie bardzo kojarzyłem.
Wtedy on wcisnął mi na głowę „czapkę Monomacha”, zaszczekał przełącznikami i ból ustąpił natychmiast. W ciągu kilku sekund ciecz oczyściła się z krwi. Poczułem w ręce miłe swędzenie i zaczął dziać się cud — na moich oczach dłoń stawała się przezroczysta!
Najpierw ukazały się czerwone sploty mięśni. Po minucie rozpłynęły się, a poprzez czerwonawą galaretkę zaczęły białawo przeświecać kostki palców. W pobliżu ścięgien nadgarstka rytmicznie pulsując przetaczało krew liliowe naczynie.
Ogarnął mnie lęk i wyszarpnąłem rękę ze zbiornika. Natychmiast poczułem ból. Dłoń była cała, tylko błyszczała, jak posmarowana tłuszczem. Z przezroczystych palców ściekały, ciężkie krople. Spróbowałem poruszać palcami, ale bez skutku. I nagle zauważyłem, że ich koniuszki grubieją na kształt kropli… Był to straszny widok.
— Włóż z powrotem, rękę stracisz! — krzyknął Krawiec.
Włożyłem i skupiłem całą uwagę na skaleczeniu. Swędziało w przyjemny sposób właśnie tam. „Tak, maszyno.. to, to…” — zachęcałem ją. Swędzenie stopniowo słabło i dłoń ponownie stała się nieprzezroczysta. Odetchnąwszy z ulgą, wyciągnąłem ją — skaleczenia już nie było, tylko na jego miejscu uwypuklała się czerwono-fioletowa blizna. W zagłębieniach pojawiły się przezroczyste kropelki surowicy. Blizna w przykry sposób pobolewała i swędziała. Z pewnością nie było to jeszcze wszystko. Znowu opuściłem rękę do zbiornika… I znowu przezroczystość, swędzenie, „To, to, maszyno…” Wreszcie swędzenie ustąpiło i dłoń znowu stała się nieprzezroczysta.
Całe doświadczenie trwało dwadzieścia minut. A teraz sam nie mógłbym wskazać miejsca skaleczenia.
Trzeba sobie wszystko uporządkować… Najciekawsze jest to, że nie musiałem maszynie przekazywać żadnej szczegółowej informacji, jak leczyć skaleczenie, zresztą i tak nie potrafiłbym tego zrobić.
Bardzo możliwe, że moje zachęcanie „to, to” też było zbędne — samo odczucie bólu zrodziło w moim mózgu wystarczająco wymowne prądy czynnościowe.
Można więc sądzić, że maszyna-matka włącza się na sygnał o zakłóceniu równowagi informacyjnej w układzie. Ale takim sygnałem może być nie tylko ból — może to być rozkaz woli, żeby coś w sobie zmienić, niezadowolenie („nie to”). A dalej można sterować za pomocą odczuć.
Maleńki, nic nie znaczący w porównaniu z całą resztą eksperyment. Przecież skaleczenie można było zalać jodyną, zabandażować i tak by się zagoiło…
Najważniejszy eksperyment, największe osiągnięcie spośród wszystkich uzyskanych podczas całego roku pracy! Teraz odkrycie można zastosować nie tylko do syntezy i udoskonalania sztucznych dubli, ale także do przekształcania złożonego układu informacyjnego, zawartego w najbardziej skomplikowanym roztworze biologicznym, który w uproszczeniu określamy nazwą „człowiek”. Przekształcenie dowolnego człowieka!”
„20 lutego. Tak, ciekły układ włącza się do ustroju człowieka również na rozkaz woli. Dzisiaj w ten sposób pozbyłem się owłosienia na lewej ręce aż po łokieć. Zanurzyłem rękę w zbiorniku i nałożyłem „czapkę”. Rozkaz „Nie to!” skoncentrowany na włosach.
Pokłuwanie i swędzenie nasiliło się. Skóra stała się przezroczysta. W ciągu minuty włosy znikły.
Krawiec, posługując się tą metodą, na małym i wskazującym palcu w ciągu pięciu minut wyhodował dwucentymetrowe paznokcie.
Następnie zanurzył w cieczy obie dłonie i przekształcił rysunek linii papilarnych w coś podobnego do śladów bieżnika opony samochodowej. Potem próbował przywrócić poprzedni rysunek, ale nie udało mu się, bo zapomniał, jak wyglądał.
Teraz już wiadomo, czemu nie udawały nam się próby z królikami. Przecież nie mają one ani świadomości, ani woli, ani poczucia niezadowolenia z siebie. To sposób dla człowieka. I tylko dla człowieka!”
Dalej doktorant czytał szybko, zapamiętując najważniejsze szczegóły. Przerzucał kartki dziennika i jakby fotografował je pamięcią. Wszystko było dla niego zrozumiałe. Kriwoszein i Krawiec inną drogą doszli do tego samego, co on — do sterowania przemianą materii w ustroju człowieka. Z tą różnicą, że za pomocą maszyny.
I to było właśnie bardzo ważne, że za pomocą maszyny. Teraz jego odkrycie to nie unikat, nie rodzaj ułomności, ale wiedza o tym, jak można przekształcać samego siebie. Nie wystarcza sama metoda przekształcania — trzeba jeszcze dysponować pełną informacją o organizmie ludzkim. Takiej informacji jednak nie mieli i mieć nie mogli. A jego „wiedzę o odczuciach” można będzie teraz zapisać w maszynie i w ten sposób przekazać innym. Wszystkim ludziom. I każdy człowiek będzie mógł osiągnąć niesłychaną potęgę.
Doktorant w rozmarzeniu zmrużył oczy i usiadł wygodniej… Co tam walka z chorobami — o nich wkrótce nie pozostanie nawet wspomnienie! Człowiek i bez maszyn opanuje wszystkie żywioły.
…Błękitne głębiny oceanów, do których nie można dotrzeć bez skafandra czy batyskafu. A człowiek-delfin, który wytworzy sobie skrzela i płetwy, będzie mógł rozkoszować się wodnym żywiołem, żyć w nim, pracować i podróżować.