125389.fb2 Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

Odnajdziesz si? sam - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

— Do widzenia.

Chiłobok oddalił się kipiąc z wściekłości: nawet z tamtego świata Kriwoszein mu szkodzi!

— Ostro go załatwiliście, towarzyszu kapitanie! — powiedział z aprobatą sierżant.

Onisimow nie słyszał. Patrzył w ślad za Chiłobokiem.

„…Wszystko zmierza ku jednemu. Chcąc nie chcąc człowiek myśli sobie: Czy warto?

Powiedz sobie szczerze, Kriwoszein: przecież to doświadczenie może cię wyprawić na tamten świat. Bardzo łatwo, zgodnie z własną statystyką udanych i nieudanych eksperymentów. Nauka nauką, metodyka metodyką, a przecież za pierwszym razem nigdy nie udaje się tak jak trzeba, to bardzo stare prawo. A błąd w tym doświadczeniu — to trochę więcej niż popsuty model.

I do zbiornika wejdę po prostu jako wąski specjalista w tym zakresie. Taką mam specjalność — jak Fenia Zagrebniak swoje warstwowe kriotrony. Ale mogę też nie wchodzić, nikt mnie nie zmusza… Śmieszne — tylko z powodu niezbyt udanej specjalności zanurzać się w tym podejrzanym roztworze, który po prostu rozpuszcza żywe organizmy!

Dla ludzi? A niech ich! Cóż to, czy ja potrzebuję więcej niż inni?

Będę żył spokojnie, dla siebie. I będzie dobrze.

…I wszystko stanie się jasne tą cyniczną, zimną jasnością, którą widzi tylko ostatni szubrawiec. I trzeba będzie przez całe życie usprawiedliwiać się tym, że wszyscy są tacy sami, nie lepsi od ciebie, ale jeszcze gorsi, bo żyją myśląc wyłącznie o sobie. I trzeba będzie jak najszybciej wyzbyć się wszelkich nadziei i marzeń, aby nie przypominały ci, że zdradziłeś! Zdradziłeś i nie masz prawa oczekiwać od innych niczego dobrego.

I wtedy życie stanie się już zupełnie zimne…” Sierżant Gołoworiezow o coś pytał.

— Co?

— Pytam, czy szybko zmiana przyjdzie, towarzyszu kapitanie?

Od dwudziestej drugiej zero-zero dyżuruję.

— I co, nie wyspaliście się? — wesoło zmrużył oczy Onisimow. — Godzinkę-półtorej jeszcze musicie się ponudzić, a potem was zmienią, obiecuję. Klucze wezmę ze sobą, tak będzie bezpieczniej. Nikogo nie wpuszczajcie.

Rozdział czwarty

I Einstein, i Faraday, i Popow mieli przełożonych… ale jakoś nikt o nich nie pamięta. Jest to wyraźne naruszenie subordynacji!

K. Prutkow — inżynier, myśl nr 40

Okna gabinetu Azarowa wychodziły na park. Widać z nich było wierzchołki lip i górujący nad zielenią szary, pokreślony pasmami szkła równoległobok nowego budynku. Azarow nigdy nie mógł napatrzeć się na ten widok. Rankami pomagał mu przezwyciężać neurasteniczne nastroje, dodawał sił. Dziś jednak wyjrzawszy przez okno skrzywił się i odwrócił.

Uczucie samotności i nieokreślonej winy, które pojawiło się wczoraj, nie ustępowało. „E, co tam! — próbował je zlekceważyć Azarow. — Gdy ktoś umiera, człowiek czuje się winny już przez to, że sam żyje nadal. Szczególnie jeśli zmarły jest młodszy. A samotność w nauce jest naturalna i każdy twórczy pracownik naukowy jest do niej przyzwyczajony. Każdy z nas wie wszystko o czymś tam i każdy o swoim. Zrozumieć, się trudno. I dlatego często zastępujemy wzajemne porozumienie milczącym paktem o niewtrącaniu się w sprawy innych… Ale co on wiedział? Co on robił?”

— Można? Dzień dobry, panie profesorze! — Chiłobok podszedł po dywanie roztaczając wokół siebie zapach wody kolońskiej.

…Aluzja Onisimowa zdenerwowała go. Pomyślał, że może się wytworzyć opinia, że załatwiając porachunki osobiste zaszczuł Kriwoszeina przyczyniając się do jego śmierci. „Wiadomo, kiedy zginie człowiek, zawsze poszukuje się winnego. A u nas mogą, ludzie są tacy…” — z przerażeniem myślał docent. Nie wiedział jeszcze dokładnie, czego i kogo ma się bać, ale czuł, że jest to konieczne.

— No więc ja tu przygotowałem taki projekcik zarządzenia, panie profesorze, odnośnie zajścia z Kriwoszeinem, żeby wszystko względem tego zajścia i względem Kriwoszeina było formalnie w porządku. Tu są tylko dwa punkty: odnośnie powołania komisji i odnośnie zamknięcia pracowni, bardzo proszę, niech pan profesor, się zapozna, jeśli pan nie ma nic przeciwko temu…

Chiłobok pochylił się nad lśniących biurkiem j, położył przed profesorem kartkę maszynopisu.

— No więc w skład komisji przeprowadzającej dochodzenie w sprawie wypadku powołałem towarzysza Bezmiernego, inżyniera BHP, on etatowo takimi sprawami powinien się zajmować, he, he…

Hipolita Woltampernowa jako specjalistę elektronika, Agłaję Garaże jako przedstawiciela Rady Zakładowej, odpowiedzialnego za ochronę pracy, Ludmiłę Iwanownę z kancelarii jako sekretarza technicznego, no a na czele stanę ja, jeśli pan profesor nie ma nic przeciwko temu. Wezmę na siebie i ten ciężar, he, he! — ostrożnie spojrzał na profesora.

Azarow popatrzył na swego wiernego sekretarza naukowego.

Docent był jak zawsze starannie wygolony, odprasowany, elegancki purpurowy krawat ściekał po wykrochmalonej koszuli jak strumyczek krwi z przeciętego kołnierzykiem gardła. Jednak z jakiegoś powodu i wygląd, i pięknie ustawiony głos Chiłoboka wywoływały u Azarowa uczucie obrzydzenia. „To lekkie drżenie przede mną… ta umyślna kapralska głupkowatość… Ach, jak łatwo cię rozszyfrować, jakiż jesteś przejrzysty! Może właśnie dlatego trzymam go przy sobie, że jest przejrzysty? Dlatego że nie można po nim oczekiwać niczego niespodziewanego ani wielkiego? Dlatego że ma tak jasne cele? Jeśli cel funkcjonalny systemu jest zrozumiały, jego zachowanie jest tysiąc razy łatwiej przewidzieć, niż gdyby cel był nieznany.

Jest taka zasada w systemologii… A może po prostu odpowiada mi codzienne uświadamianie sobie własnego ja przez porównanie z nim? Może stąd bierze się samotność, że otaczamy się ludźmi, nad których łatwo się wywyższyć?”

— Drugi punkt odnośnie zamknięcia czy, powiedzmy, wstrzymania prac w laboratorium nowych systemów na czas pracy komisji…

No, a po komisji wyjaśni się, co zdecydujemy w sprawie pracowni:, rozwiązać czy też może włączyć do innego zakładu…

— Praca została tam wstrzymana w sposób automatyczny, panie docencie — uśmiechnął się niewesoło Azarow. — Po prostu nie ma kto pracować. I rozwiązywać też nie ma czego… — W pamięci znowu zarysowały się zwłoki Kriwoszeina — wytrzeszczone oczy, wyszczerzone zęby. Azarow potarł palcami skronie i westchnął. — Zresztą w zasadzie zgadzam się z pańskim projektem co do komisji. Tylko skład trzeba będzie trochę skorygować. Profesor przysunął sobie listę, otworzył pióro. — Profesora Woltampernowa można pozostawić, inżyniera BHP też, sekretarz techniczny będzie konieczny. A reszta niepotrzebna. Przewodniczyć komisji będę sam, wezmę na siebie, jak pan się wyraził, ten ciężar, żeby pana nie fatygować. Chcę dowiedzieć się dokładnie, co robił Kriwoszein.

— A… a ja? — załamanym głosem zapytał sekretarz.

— A pana proszę o zajęcie się swoimi obowiązkami, panie docencie.

Chiłobok poczuł się ostatecznie pognębiony: obawy sprawdzały się. „Odsuwa mnie!” W tej chwili bał się i nienawidził zmarłego Kriwoszeina bardziej niż za jego życia.

— No i proszę! I proszę, doigrał się, nie? — Chiłobok przygarbił się, pochylił głowę na ramię. — Ile teraz kłopotów! Och, panie profesorze, czyż ja nie widzę, jak pan to przeżywa? czy ja tego nie rozumiem? Ale czy warto panu osobiście zajmować się tym, odrywać się, denerwować? Po całym mieście rozejdzie się, że u Azarowa znowu…

i że Azarow chce zatuszować, wie pan, jacy teraz są ludzie. Ach, ten Kriwoszein, ten Kriwoszein! Mówiłem przecież panu profesorowi, ostrzegałem, że żadnego pożytku z niego nie będzie, tylko szkody i nieprzyjemności! Źle się stało, panie profesorze, że poparł pan jego temat…

Azarow słuchał, marszczył się i czuł, że myśli jego opanowuje zwykłe beznadziejne otępienie. Otępienie takie odczuwał zawsze w czasie dłuższej rozmowy z Chiłobokiem i to powodowało, że zgadzał się na wszystko. W tej chwili w głowie Azarowa plątała się dziwna myśl, że największego wysiłku myślowego wymagają nie problemy matematyczne, ale zdolność przeciwstawiania się takiemu bełkotowi.

„A może go wyrzucić? — nieoczekiwanie przyszła mu do głowy następna myśl. — Wyrzucić na zbity pysk z Instytutu i tyle. W końcu to jest poniżające… Tak, tylko za co? Obowiązki wykonuje, ma osiemnaście publikacji, dziesięć lat pracy naukowej, przeszedł w konkursie (co prawda innego kandydata nie było) — nie ma się do czego przyczepić. I jeszcze tę nieszczęsną ocenę mu napisałem…

Wygonić po prostu za głupotę i brak perspektyw? Ależ to byłby niespotykany wypadek w nauce!”

— Zamówienia składał, materiały i sprzęt marnował, oddzielne pomieszczenie dostał, dwa lata pracy, no i proszę! — rozpalał się coraz bardziej własnymi słowami Chiłobok. — A na obronie jak się zachowywał… Przecież to nie tylko o mnie chodzi, w końcu cóż ja, ale pana profesora skompromitował, pana… Gdyby to ode mnie zależało, panie profesorze, to ja bym temu Kriwoszeinowi za to, że taki skandal wytworzył się odważyć… przepraszam, odważył wytworzyć się… tfu, przepraszam! — odważył się wytworzyć… ja bym go za to… — docent nachylił się nad biurkiem, w jego czarnych oczach pojawił się blask natchnienia. — Wielka szkoda, że u nas jest zwyczaj tylko nagradzać pośmiertnie, drukować rozmaite ogłoszenia i nekrologi „de mortuis aut bene aut nihil”, też coś!… A żeby tak udzielić Kriwoszeinowi nagany pośmiertnie, żeby dla innych była nauczka! I to surowej! Z wpisaniem…

— …na nagrobek. To jest myśl — dodał głos za jego plecami. — Och, ależ z pana gnida, panie Chiłobok!

Docent wyprostował się tak nagle, jakby mu strzelono solą poniżej krzyża. Azarow uniósł głowę. W drzwiach stał Kriwoszein.

— Dzień dobry, panie profesorze. Przepraszam, że nie przez sekretarkę. Mogę wejść?

— Dzie… dzień dobry panu! — Azarow wstał zza biurka. Zaczęło mu wściekle łomotać serce. — Dzień dobry… ufff, znaczy, że pan nie… cieszę się, że widzę pana całego i zdrowego! Proszę, niech pan wchodzi!

Kriwoszein uścisnął wyciągniętą odważnie rękę profesora (Azarow z ulgą stwierdził, że ręka była ciepła) i zwrócił, się do Chiłoboka, który bezdźwięcznie otworzył i zamknął usta.

— Panie docencie, czy nie zechciałby pan zostawić nas samych?

Będę niezmiernie zobowiązany.

— Tak, niech pan idzie — potwierdził Azarow.

Chiłobok zaczął posuwać się tyłem ku drzwiom, stuknął głową o ścianę, namacał drzwi ręką i wyskoczył z pokoju.

Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, Azarow wykonał głęboki wdech i wydech, aby uspokoić serce, usiadł w swoim dyrektorskim fotelu i poczuł, że ogarnia go rozdrażnienie. „Okazuje się, że padłem ofiarą jakiejś mistyfikacji?!”

— Czy nie byłby pan tak uprzejmy, panie inżynierze, wyjaśnić, co to wszystko znaczy? Co to za historia z pańskimi, przepraszam, zwłokami, szkieletem i tą całą resztą?