125389.fb2
Było południe. Szli przez osiedle. Adam po prawej, Kriwoszein środkiem, Krawiec po lewej. Miękki od upału asfalt uginał się pod nogami.
— A jednak teraz będziemy mogli pracować z sensem — rozprawiał Kriwoszein. — Sporo dowiedzieliśmy się, wielu rzeczy nauczyli.
Teraz krystalizuje się wyraźny kierunek. Wiktor, czy Adam opowiedział ci o swojej koncepcji?
— Opowiedział…
— A co ty jakoś tak… obojętnie?
— Jeszcze jeden sposób. No i co?
Adam nachmurzył się, ale nie powiedział nic.
— Nie, dlaczego? Maszyna-matka wprowadza informację trwale i na długo, na całe życie, a nie na czas trwania seansu. Informacja artystyczna będzie mogła zmienić psychikę człowieka, poprawić ją, no, powiedzmy tak, jak została ulepszona twoja powierzchowność w porównaniu z moją! Oczywiście, to poważna sprawa, nie to, co pójść do kina. Będziemy uczciwie uprzedzać: człowieku, po naszym zabiegu raz na zawsze przestaniesz kłamać, gnębić słabszych, robić podłości, i to nie tylko aktywnie, ale również biernie — powstrzymując się od uczciwego postępowania. Nie gwarantujemy, że po zabiegu będziesz szczęśliwy w sensie zaspokojenia swoich potrzeb i zmysłów. Życie stanie się jaśniejsze, ale i trudniejsze. Ale za to będziesz Człowiekiem!
— Dobre! — ze smakiem powiedział Krawiec. — Sposób na odzyskanie utraconej niewinności!
— A to niby dlaczego? — jednocześnie zawołali Adam i Kriwoszein.
— Dlatego że w istocie macie zamiar za pomocą informacji artystycznej uprościć i sztywno zaprogramować ludzi! Choćbyście programowali dobro: uczciwość, ofiarność, piękne drgnienia duszy, to i tak nie będzie to człowiek, ale robot! Jeśli człowiek nie kłamie i nie podgryza drugich dlatego, że nie potrafi tego zrobić, to żadnej jego zasługi w tym nie ma. Pożyje, przyswoi dodatkową informację, nauczy się i zacznie kłamać i świnić. To żadna sztuka. Ale jeśli umie kłamać, wycwaniać się i robić świństwa (a wszyscy to umiemy, tylko nie przyznajemy się) i wie, że zastosowanie tych życiowych działań spowoduje, że będzie mu „lepiej i wygodniej, ale nie robi tego… i nie robi nie ze strachu, ale dlatego, że rozumie, że i jego, i cudze życie od tego staje się gorsze — to dopiero wtedy jest Człowiekiem.
— Bardzo to zawikłane — zauważył Kriwoszein.
— Ludzie też nie są prości, robią się coraz bardziej skomplikowani, a uprościć ich w żaden sposób się nie da. Jak możecie tego nie rozumieć? Nic na to się nie poradzi. Ludzie wiedzą, że podłość istnieje na świecie, i biorą to pod uwagę w swych myślach, słowach i postępkach. Żebyś wprowadzał nie wiem jak szlachetnie ukierunkowaną informację i obojętnie, w jaki sposób, ona i tak jeszcze bardziej ich skomplikuje. I to wszystko!
— Poczekaj — powiedział ponuro Adam. — Wcale nie trzeba koniecznie upraszczać ludzi, żeby byli lepsi. Masz rację, człowiek to nie robot i ograniczyć go przy pomocy sztywnego „programu szlachetności” nie można. Nawet więcej: nie należy. Ale można przy pomocy informacji artystycznej wprowadzić ostre rozróżnienie tego, co jest dobre na większą skalę, a nie tylko wygodne, a co złe.
— Ale cele, zamierzenia nie zmienią się i wszystko będzie im podporządkowane. A narzucać celu (nawet szlachetnego) człowiekowi nie wolno, przecież to jest droga do szlachetnego robota. — Krawiec spojrzał na dubli i uśmiechnął się. — Obawiam się, że samą techniką tu się nic nie zrobi… Czy nie przychodzi wam do głowy, że nasze poszukiwania „absolutnej” metody pochodzą nie z rozumu, ale z głębokiej „inżynierskiej” wiary, że nauka i technika mogą wszystko? A tymczasem one wcale wszystkiego nie mogą i idąc tą drogą nigdzie nie dojdziemy. Ja widzę inny kierunek: z naszych badań z czasem powstanie nowa nauka — Doświadczalne i Teoretyczne Człowiekoznawstwo. Nauka wielka i potrzebna, ale tylko nauka. Dziedzina wiedzy, która powie: oto czym jesteś, człowieku. Powstanie Człowiekotechnika… W tej chwili to na pewno brzmi przerażająco: technika syntezy i wprowadzania informacji do organizmu ludzkiego. Obejmie ona wszystko: od medycyny po matematykę, od elektroniki do sztuki, ale mimo to będzie to tylko technika. Technika, która powie: człowieku, w ten sposób możesz zmieniać samego siebie. A wtedy niech każdy myśli i decyduje: czego chcę? Czego żądam od siebie samego?
Słowa Wiktora zrobiły wrażenie. Przez jakiś czas wszyscy trzej szli w milczeniu, zagłębieni w myślach. Osiedle pozostało za nimi. Z daleka widniał park i budynki Instytutu, a za nimi — ogromna stalowo-szklana hala doświadczalna Biura Konstrukcyjnego.
— Chłopcy, a jak teraz będzie z Leną? — zapytał Adam i spojrzał na Kriwoszeina. Spojrzał na niego i Krawiec.
— Będzie, jak było — zdecydowanym tonem powiedział tamten. — Dla niej nic się nie zmieniło, jasne?
Adam i Krawiec nic nie odpowiedzieli. Weszli w kasztanową aleję, bardziej ocienioną i chłodniejszą.
— „Oto czym jesteś, człowieku. Oto ile możesz, człowieku. Czegóż chcesz od siebie samego, człowieku?” — powtarzał Kriwoszein.
— Efektownie powiedziane! Bardzo efektownie! Gdybym miał dużo pieniędzy, postawiłbym w każdym mieście obelisk z napisem: „Ludzie! Unikajcie płytkich pewników życiowych, które zawierają tylko półprawdy! Nie ma nic bardziej kłamliwego i niebezpiecznego od płyciutkich pewników życiowych, albowiem są one przystosowane nie do życia, ale do naszych mózgów!”
Krawiec spojrzał na niego z ukosa.
— Do czego pijesz?
— Do tego, że twoje wady, Wiciuniu, są właściwie przedłużeniem twoich zalet. Wydaje mi się, że Krtwoszein-pierwowzór trochę z tobą przedobrzył. Ja osobiście nie mogłem nigdy zrozumieć, dlaczego ludzie o dobrze rozwiniętej umiejętności logicznego myślenia są zwykle utożsamiani z mądrymi…
— A może byś trochę konkretniej!
— Mogę konkretniej, Witeczku. Zacząłeś dobrze: człowiek jest skomplikowany i wolny, nie należy go upraszczać i programować, powstanie Człowiekoznawstwo i Człowiekotechnika — i doszedłeś do wniosku, że do nas należy posuwanie naprzód tej nauki i techniki, a od reszty powinniśmy się odizolować. Niech ludzie decydują sami.
Wniosek dla nas bardzo wygodny, nie do odparcia. Ale zastosujmy twoją teorię do innej sytuacji. Istnieje na przykład nauka o jądrze atomowym i technika jądrowa. Istniejesz ty. przepełniony najlepszymi zamiarami przeciwnik broni jądrowej. Dano ci całkowitą swobodę rozwiązania tego problemu: dostałeś klucze od wszystkich magazynów z bronią jądrową, wszystkie kody i szyfry, otrzymałeś prawo wstępu do wszystkich zakładów atomowych i działaj!
Adam roześmiał się cicho.
— No i jakże wykorzystasz te wspaniałe możliwości ratowania świata? Wiem jak: będziesz stał na środku magazynu nuklearnego i ryczał z przerażenia.
— Dlaczego mam akurat ryczeć?
— Dlatego, mój drogi, że ni cholery się na tych sprawach nie znasz tak samo jak inni na naszych sprawach… Tak, będzie taka nauka i taka technika. Ale tutaj pierwszymi specjalistami jesteśmy my. A specjalista oprócz obowiązków ogólnoludzkich ma jeszcze dodatkowe: odpowiada za swoją naukę i wszelkie jej zastosowania!
Dlatego że w ostatecznym rozrachunku on wszystko to robi za pomocą swoich koncepcji, swojej wiedzy, swoich decyzji. On i nikt inny! A więc czy chcesz, czy nie chcesz, ale kierować rozwojem nauki o syntezie informacji musimy m y.
— No, powiedzmy… — Krawiec nie poddawał się. — Ale jak nią kierować? Przecież absolutnie niezawodny sposób zastosowania odkrycia z korzyścią dla człowieka, na który przysięgaliśmy rok temu — nie istnieje!
— Patrzcie, chłopcy — powiedział cicho Adam.
Wszyscy trzej spojrzeli w lewo. Na ławce pod drzewem siedziała dziewczynka. Koło niej leżał tornister, a obok stały kule. Cienkie nogi w czarnych pończochach były nienaturalnie powykręcane.
Promyki słońca, przenikające między liśćmi, iskrzyły się na jej ciemnych włosach.
— Idźcie, dopędzę was — Kriwoszein podszedł do niej i usiadł obok na brzegu ławki. — Dzień dobry, mała!
Ze zdziwieniem spojrzała na niego dużymi, jasnymi, ale wcale nie dziecinnymi oczami.
— Dzień dobry…
— Powiedz mi… — Kriwoszein uśmiechnął się tak dobrodusznie i mądrze, jak tylko potrafił, żeby nie wzięła go za pijanego i nie przelękła się — tylko nie zdziw się, dobrze? — czy w twojej szkole plują do ucha człowiekowi, który nie dotrzymał słowa?
— Nie-e-e — bojaźliwie odpowiedziała dziewczynka.
— A za moich czasów pluli, był taki barbarzyński zwyczaj… I wiesz co? Słowo ci daję: nie minie rok, a będziesz zdrowa i piękna.
Będziesz biegać i skakać, jeździć na rowerze, kąpać się w Dnieprze… Wszystko będzie! Obiecuję. Jeśli skłamię, możesz mi napluć do ucha!
Dziewczynka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Na jej ustach pojawił się niepewny uśmiech.
— Ale… u nas przecież nie plują. Nasza szkoła to taka…
— Rozumiem! Takich szkół też nie będzie, będziesz biegała do zwykłej. Zobaczysz! Naprawdę Nie miał nic więcej do powiedzenia, ale dziewczynka patrzyła na niego tak sympatycznie, że trudno mu było odejść.
— Ja się nazywam Sasza. A pan?
— Wala… Walentin Wasiliewicz.
— A ja wiem, pan mieszka pod trzydziestym trzecim. A ja pod trzydziestym dziewiątym, o dwa domy dalej.