125389.fb2
— Na drugą zmianę?
— Tak, na drugą. No, wszystkiego dobrego, Sasza. Do widzenia.
— Do widzenia…
Kriwoszein wstał, uśmiechnął się, uniósł głowę, zmrużył oczy: nie łam się, patrz weselej! Wszystko będzie dobrze! Dziewczynka w odpowiedzi też uniosła głowę, zmrużyła oczy i uśmiechnęła się: wcale się nie łamię… Mimo wszystko odszedł z uczuciem, że opuścił człowieka w nieszczęściu.
Aleja wychodziła na ulicę. Za ostatnimi kasztanami migały samochody. Skręcając w ulicę wszyscy trzej obejrzeli się: dziewczynka odprowadzała ich wzrokiem. Pomachali jej rękami, a ona uśmiechnęła się i też pomachała cienką rączką.
— Widzisz, Witku — Kriwoszein objął Krawca za ramiona — widzisz, Witeczku, ja cię jednak lubię, draniu, chociaż nie ma za co.
Dobrze byłoby złoić ci skórę pasem wojskowym, tak jak tata nas swego czasu łoił, tylkoś strasznie duży i poważny… wyrosłeś…
— Odchrzań się! — uwolnił się Krawiec.
— Widzisz, Witia, co do tego „guzika szczęścia” to miałeś rację, to faktycznie było skrzywienie zawodowe. Ludzie w ogóle spodziewają się po technice tylko tego, że pozwoli im mniej wymagać od siebie samych… Śmieszne! Łatwo zbudować „guzik szczęścia” dla szczura: wprowadzić mu elektrodę do ośrodków nagrody w mózgu, i niech sobie naciska łapą kontakt. Człowiekowi takie szczęście chyba nie wystarczy… Istnieje jednak sposób uzyskania szczęścia. Nie „guzikowy” i nie matematyczny. Ale istnieje. I empirycznie powoli go opanujemy. To, że suszymy sobie głowy nad tym, jak zastosować odkrycie z korzyścią dla ludzi, a nie tylko dla siebie, jest częścią tego sposobu. I to, że Adam potrafił przezwyciężyć samego siebie i wrócić z dobrą koncepcją — też z niego się wywodzi. I to, że Walka zdecydował się na eksperyment, wiedząc, na co idzie — też. Oczywiście, gdyby go lepiej przygotował, być może nic by mu się nie stało, ale z drugiej strony nikt z nas nie ma gwarancji ani na nieomylność, ani na uniknięcie smutnego końca. Taką już mamy pracę! I to że Walka wybrał właśnie kierunek syntezy człowieka — chociaż syntetyzowanie układów mikroelektronicznych byłoby nieporównanie prostsze i bardziej opłacalne — też jest częścią tego sposobu. I to, że nagromadziliśmy wiedzę na temat odkrycia — także. Teraz już nie jesteśmy nowicjuszami i dyletantami. Ani w pracy, ani w dyskusji nikt nas nie zagnie. My sami zagniemy każdego. A w uczciwej dyskusji wiedza jest podstawową bronią.
— A w nieuczciwej?
— W nieuczciwej też się przyda. Chiłoboka przycisnęliśmy właśnie tym sposobem. Wyszliśmy z trudnej sytuacji i uratowaliśmy pracę także tym sposobem. Możemy wiele, nie oszukujmy się: potrafimy pracować i walczyć, a nawet prowadzić własną politykę. Pewnie, lepiej byłoby zawsze i ze wszystkimi postępować po dobremu, ale jeśli nie można, to będziemy i „po złemu”… Adam, daj papierosa, skończyły mi się.
Kriwoszein zapalił i ciągnął:
— W przyszłości też musimy się kierować tą empiryczną metodą i w nauce, i w życiu. Przede wszystkim musimy pracować razem.
Najstraszniejsza rzecz dla nas to samotność. Sami widzicie, do czego doprowadziła… Będziemy skupiać wokół naszej pracy mądrych, uczciwych, silnych i wiele wiedzących ludzi. Do wszystkiego: do badania i do organizowania pracy. Żeby na żadnym etapie ręka drania, głupca czy chciwca nie tknęła naszego odkrycia. Żebyśmy mieli kogo wezwać, jeśli trzeba będzie ogłosić alarm! Przyjdzie i Azarow, i Androsjaszwili — upatrzyłem sobie takiego jednego. I Walerkę Iwanowa też spróbujemy zachęcić… Jeśli w ten sposób zorganizujemy pracę, wtedy wszystko będzie „to”: i metoda dublowania ludzi, i dublowanie z korekcją, i przekształcanie informacyjne zwykłego człowieka…
— Ale mimo wszystko to nie jest rozwiązanie techniczne, stuprocentowej pewności nie mamy — powiedział z uporem Krawiec. — Oczywiście, spróbować można.
Myślisz, że Azarow przyjdzie do nas?
— Przyjdzie, a cóż może innego zrobić? Tak, to nie jest rozwiązanie techniczne, ale organizacyjne. I wcale nie jest proste, nie ma w nim tak pożądanej przez nas logicznej jednoznaczności. Ale innego rozwiązania nie ma… Zbierzemy najzdolniejszych badaczy, konstruktorów, lekarzy, artystów, rzeźbiarzy, psychologów, muzyków, pisarzy, mądrych ludzi — przecież wszyscy oni wiedzą coś o człowieku i o życiu. Zaczniemy wdrażać odkrycie od małych, najpotrzebniejszych rzeczy: leczenia chorób i kalectw, udoskonalania powierzchowności i psychiki… A potem stopniowo, zbierzemy informację do uniwersalnego programu maszyny matki, aby wprowadzić do mózgu ludzkiego wszystko, co najlepsze w dorobku ludzkości.
— UPDC — rzekł Wiktor. — Uniwersalny Program Doskonalenia Człowieka. Ładne! No, no!
— Trzeba próbować — powiedział stanowczo Adam. — Tak, stuprocentowej pewności nie ma, nie wszystko możemy. Może nawet nie wszystko się uda. Ale jeśli nie będziemy próbować, dążyć do tego, to wtedy na pewno nic z tego nie wyjdzie! I wiecie, wydaje mi się, że to nawet nie jest taka ogromna robota. Najważniejsze, żeby w ciągu jednego czy dwu pokoleń popchnąć proces rozwoju człowieka we właściwym kierunku, a potem wszystko pójdzie nawet bez maszyny.
„Wszystko się tam znajdzie — przypomniał się doktorantowi ostatni zapis dziennika — śmiałość pełnych polotu koncepcji i dziecinne zdumienie nad skomplikowaną wspaniałością świata, ryk oceanu w czasie sztormu i mądre piękno przyrządów, wielkie cierpienia miłości i radość bliskości fizycznej, gniew walki o słuszną sprawę i upojenie ciekawą pracą, błękitne niebo i zapach rozgrzanej trawy, mądrość starości i spokój wieku dojrzałe i nawet pamięć nieszczęść i błędów, żeby się nie powtórzyły! Wszystko: wiedza o świecie, wzajemne porozumienie ludzi, umiłowanie pokoju i wytrwałość, marzycielstwo i trzeźwy sceptycyzm, wielkie plany i umiejętność ich realizowania. W gruncie rzeczy dla udoskonalenia życia dokonano już wiele — do zrobienia pozostało znacznie mniej!
Niech ludzie będą tacy, jakimi chcą być. Niech tylko chcą!” Słońce paliło złotym żarem. Szumiały i warczały przejeżdżające samochody. Ospale wlekli się przechodnie. Na skrzyżowaniu milicjant dyrygował ruchem.
Mocno wbijając obcasy w asfalt trzej inżynierowie szli do pracy.
Wydanie I.
Nakład 70 290 egz.
Ark. wyd. 17, 7. ark. druk. 26.
Papier druk. sat., kl. VII, 60 g. 75 cm.
Oddano do składania 22 V 1974 roku.
Podpisano do druku 17 I 1975 r.
Druk ukończono w lutym 1975 roku.
Zakł. Graf. „Dom Słowa Polskiego” w W-wie.
Zam. wyd. 484;
druk. 4371. W-114.
Cena zl 32.
Printed in Poland
Czytelnik proszony jest, by nie zapominał, że czyta powieść fantastycznonaukową (przyp. aut.)