125399.fb2 Oficjalny bandyta - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Oficjalny bandyta - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

— Ale w wiosce nie ma żadnego innego kryminalisty — poskarżył się Billy.

— Nic nie mogę na to poradzić — skonstatował burmistrz.

Wargi Billy’ego ściągnęły się w odruchu irytacji.

— W książce napisane jest o pracy prewencyjnej policji. Oczekuje się po mnie, że powstrzymam przestępstwo, zanim się ono zdarzy.

Burmistrz uniósł ręce nad głowę i opuścił je ze znużeniem.

— Billy, czy ty nie rozumiesz?! Nasza wioska potrzebuje zapisu o jakimś dokonanym przestępstwie. Ty także musisz w tym pomóc.

Billy Malarz wzruszył ramionami.

— W porządku, burmistrzu — powiedział. — Po prostu próbowałem wykonywać swoją pracę.

Odwrócił się, by odejść. Potem jednak zawrócił na pięcie i stanął przed Tomem.

— Jeszcze cię dopadnę — powiedział. — Pamiętaj, że przestępstwo nie popłaca!

Odszedł dumnym krokiem.

— On jest nadmiernie ambitny, Tom — wyjaśnił burmistrz. — Zapomnij o tym. Rusz się teraz i ukradnij coś sobie. Miejmy wreszcie tę robotę z głowy.

Tom zaczął wyślizgiwać się chyłkiem w stronę zielonej ściany lasu, otaczającej wioskę.

— Coś nie tak, Tom? — spytał zaniepokojony burmistrz.

— Nie jestem już w nastroju — wyjaśnił Rybak. — Może jutrzejszej nocy…

— Nie, zrobisz to teraz — nalegał burmistrz. — Nie możesz dłużej tego odkładać. No już, pomożemy ci.

— Jasne, że tak — oznajmił Max Tkacz. — Ukradnij koszulę, Tom. Tak czy owak, ona ma twój rozmiar.

— Tom, a może chciałbyś ładny dzbanek na wodę?

— Rzuć okiem na moje orzechy skeczowe.

Tom przechodził od jednego stolika do drugiego i oglądał towary. Gdy sięgnął po koszulę Tkacza, nóż wyśliznął mu się zza pasa i upadł na ziemię. Tłum zaczął cmokać z podziwem, by dodać Tomowi animuszu.

Rybak wsunął nóż ponownie za pasek, pocąc się obficie, wiedząc, że wygląda teraz jak kompletny ślamazara. Wyciągnął rękę, schwycił szybko koszulę i upchnął ją w swoim worku na łup. Zgromadzeni ludzie wydali okrzyk radości.

Tom uśmiechnął się słabo, czując się odrobinę lepiej.

— Myślę, że już się trochę w tym połapałem — stwierdził.

— Jasne, że tak.

— Wiedzieliśmy, że dasz radę to zrobić.

— Weź sobie coś jeszcze, chłopcze.

Tom przeszedł ponownie przez targ, biorąc sobie na dokładkę zwój sznura, garść orzechów skeczowych i kapelusz ze słomy.

— Sądzę, że to wystarczy — powiedział do burmistrza.

— Chwilowo tak — zgodził się ten ostatni. — Ale to się właściwie nie liczy. Szczerze mówiąc, ludzie oddali ci swoje rzeczy dobrowolnie. Można by to nazwać czymś w rodzaju ćwiczeń praktycznych.

— Ach, tak… — westchnął rozczarowany Tom.

— Ale przynajmniej już wiesz, co robić. Następnym razem pójdzie ci lepiej.

— Przypuszczam, że tak.

— I nie zapomnij o morderstwie.

— Czy to naprawdę konieczne? — spytał Tom.

— Chciałbym, żeby nie było — przyznał burmistrz. — Jednak nasza kolonia istnieje tutaj od ponad dwustu lat i nie mamy nawet jednego morderstwa. Ani jednego! Jeśli wierzyć kronikom, w innych koloniach zdarzyło się ich już bardzo wiele.

— Sądzę, że powinniśmy mieć przynajmniej jedno — potwierdził Tom niewesoło. — Zajmę się tym.

To powiedziawszy, skierował się w stronę swojej chałupy. Gdy odchodził, zgromadzony tłum żegnał go coraz głośniejszym wiwatowaniem.

W domu Tom zapalił lampkę z knotem z sitowia i przygotował sobie coś do zjedzenia. Po kolacji siedział przez dłuższy czas w swoim wielkim i wygodnym fotelu. Nie był z siebie zadowolony. Mówiąc uczciwie, wcale się dobrze nie połapał w złodziejskim rzemiośle. Najpierw przez cały dzień zastanawiał się i wahał. Potem zaś ludzie musieli praktycznie wkładać mu przedmioty w ręce, zanim zdołał je im ukraść.

Do kitu taki złodziej!

Nic go nie usprawiedliwiało. Złodziejstwo i mordowanie były przecież rzemiosłami, ważnymi jak wszystkie inne. To, że nie zajmował się nimi nigdy przedtem, że nie widział sensu ich wykonywania, nie mogło stanowić wymówki wobec faktu, iż tak pokpił sprawę.

Podszedł do drzwi. Na zewnątrz panowała noc, rozświetlona przez tuzin gwiezdnych czerwonych olbrzymów — znajdujących się w sąsiedztwie gwiazd, wokół których krążyło Nowe Deławare. Targ opustoszał, a światła wioski stopniowo gasły.

Nadszedł właściwy czas!

Gdy o tym pomyślał, poczuł, jak po całym jego ciele przebiega dreszcz satysfakcji. Był z siebie dumny. Tak właśnie kryminaliści planowali zapewne swoje słynne zbrodnie, tak też powinno wyglądać złodziejstwo — powolne, podstępne skradanie się pośród ciemności nocy.

Rybak sprawdził szybko, czy całą broń ma przy sobie, opróżnił swój worek na łup i wymaszerował z domu.

Ostatnie lampki z sitowia już pogasły. Tom niemal bezgłośnie skradał się przez wieś. Podszedł do domu Rogera Wioślarza. Duży Roger zostawił swoją łopatę opartą o ścianę. Tom zabrał ją. Mijając kolejne chaty zauważył, że dzbanek na wodę pani Tkaczowej stoi na swoim zwykłym miejscu przy frontowych drzwiach. Przywłaszczył go sobie natychmiast. Wracając do domu znalazł małego drewnianego konika, którego jakieś dziecko musiało widocznie zapomnieć po zakończeniu zabawy. Dołączył konika do reszty zdobyczy.

Gdy wszystkie te rzeczy znalazły się już bezpieczne w jego chacie, Tom popadł w nastrój miłego ożywienia. Zdecydował, że spróbuje zagarnąć kolejne łupy.

Tym razem powrócił z brązową płytką z fasady domu burmistrza, najlepszą piłą Marva Stolarza oraz sierpem Jeda Farmera.

— Nieźle! — powiedział sam do siebie. Najwyraźniej łapał, o co w tym chodzi. Doszedł do wniosku, że jeszcze jeden przyniesiony do chałupy ładunek powinien uwieńczyć dobre rezultaty całonocnej pracy na stanowisku wioskowego złodzieja.

Tym razem zagarnął młot i dłuto, które znalazł w szopie Rona Kamieniarza, a także trzcinowy koszyk Alice Kucharki. Miał właśnie zabrać grabie Jeffa Herna, gdy usłyszał jakiś cichy odgłos. Przyczaił się, przywierając całym ciałem do muru.

Po chwili w nocnej ciemności pojawiła się postać Billy’ego Malarza, który skradał się, polując na niego. Odznaka szefa policji połyskiwała w świetle gwiazd. W jednej ręce miał krótką i ciężką maczugę, w drugiej — parę kajdanek domowej roboty. W mglistym nocnym poblasku jego twarz wyglądała złowieszczo. Była to twarz człowieka, który ślubował samemu sobie, że wykorzeni przestępczość na tej planecie, nie zważając na to, iż nie wiedział zbyt dokładnie, czym ona jest.