125399.fb2 Oficjalny bandyta - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Oficjalny bandyta - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Tom wstrzymał oddech, gdy Billy Malarz minął go w odległości nie większej niż trzy metry. Potem Rybak zaczął powoli wycofywać się z niebezpiecznego miejsca.

Nagle zgromadzony w worku łup zabrzęczał.

— Kto tutaj jest?! — wrzasnął Billy. Gdy nikt nie odpowiedział, szef policji zaczął posuwać się powoli po obwodzie koła, badając wzrokiem ciemne obszary. Tom ponownie przywarł do ściany. Był całkiem pewien, że Billy nie będzie w stanie go dostrzec. Malarz miał słaby wzrok z powodu oparów farb, które musiał mieszać. Wszyscy Malarze mieli słaby wzrok. Była to jedna z przyczyn, dla których ulegali huśtawce nastrojów.

— Czy to ty, Tom? — spytał Billy przyjacielskim tonem.

Rybak miał właśnie odpowiedzieć, gdy zauważył, że maczuga Billy’ego jest uniesiona w pozycji gotowej do uderzenia. Zachował więc ciszę.

— Jeszcze cię dorwę! — krzyknął Billy.

— Dobra, dorwij go jutro rano! — krzyknął Jeff Hern z okna swojej sypialni. — Weź pod uwagę, że niektórzy próbują spać o tej porze!

Billy odszedł. Gdy go już nie było, Tom popędził do domu i wysypał zrabowane mienie na podłogę, gdzie piętrzył się stos poprzednich łupów. Nie bez dumy dokonał przeglądu swej zdobyczy. Miał teraz poczucie dobrze wykonanej roboty.

Po chłodnym drinku z glavy Tom poszedł do łóżka i natychmiast pogrążył się w spokojnym, głębokim śnie.

Następnego ranka Tom wyszedł na przechadzkę, by zorientować się, jak postępują prace nad małym czerwonym domkiem szkolnym. Bracia Stolarczykowie zabrali się do niego ostro, wspomagani przez kilku innych mieszkańców wioski.

— Jak wam idzie, chłopaki? — zawołał do nich Tom wesołym tonem.

— Nieźle — odpowiedział Marv Stolarczyk. — Byłoby jeszcze lepiej, gdybym miał swoją piłę.

— Twoją piłę? — powtórzył bezmyślnie Tom.

Po chwili przypomniał sobie, że zeszłej nocy rzeczywiście ją ukradł. Zatem wyglądało na to, że w tej chwili piła nie należy do nikogo. Wraz z innymi zgromadzonymi w jego chałupie przedmiotami stanowiła ona łup pochodzący ze złodziejskiej działalności. Tom nigdy nie pomyślał o tym, że którykolwiek z tych przedmiotów może być potem przez kogoś użyty, lub że ktoś może ich potrzebować.

— Jak sądzisz, czy mógłbym dostać tę piłę na chwilkę? — spytał Marv Stolarczyk. — Tylko na godzinę, nie dłużej.

— Nie jestem pewien — odrzekł Tom, marszcząc brwi. — Sam rozumiesz, że została legalnie ukradziona.

— Oczywiście, że tak. Ale gdybym ją tylko pożyczył…

— Musiałbyś ją potem oddać.

— Ależ oczywiście, że bym ją oddał! — stwierdził Marv z oburzeniem. — Przecież nie przetrzymywałbym niczego, co zostało legalnie ukradzione.

— Jest w moim domu wraz z resztą łupu — poinformował go Tom. Marv podziękował mu i popędził do jego chaty.

Tom kontynuował wędrówkę przez wieś. Dotarł do domu burmistrza. Najwyższy urzędnik na planecie stał właśnie przed swoją chałupą, wpatrując się w niebo.

— Tom, czy wziąłeś moją brązową płytkę? — spytał.

— Oczywiście, że tak — odparł Tom wojowniczo.

— Nic takiego, po prostu byłem ciekaw — skonstatował burmistrz, równocześnie wskazując coś na niebie. — Widzisz go? — spytał. Tom spojrzał w tamtą stronę.

— Co mam widzieć?

— Ciemną kropkę w pobliżu tarczy mniejszego słońca.

— Tak. Co to jest?

— Założę się, że to statek inspektora. Jak ci idzie?

— Nieźle — odpowiedział Tom odrobinę niespokojnie.

— Zaplanowałeś już morderstwo?

— Miałem z tym drobne kłopoty — przyznał Tom. — Prawdę mówiąc, nie zrobiłem w tej sprawie żadnego postępu.

— Wejdź, Tom — zaprosił go burmistrz. — Chcę z tobą chwilę porozmawiać.

W chłodnym, osłoniętym żaluzjami living-roomie burmistrz nalał dla nich dwie szklaneczki glavy i wskazał Tomowi fotel.

— Mamy coraz mniej czasu — oznajmił z przygnębieniem. — Inspektor może wylądować na naszej planecie już za kilka godzin. A ja mam pełne ręce roboty.

Wskazał gestem międzygwiezdną radiostację.

— To znowu przemówiło. Coś o rewolucji na Dengu IV i o tym, że wszystkie lojalne wobec Ziemi kolonie muszą u siebie przeprowadzić pobór, cokolwiek by to mogło oznaczać. Nigdy nie słyszałem o tym Dengu IV, ale nie mam innego wyjścia, jak zacząć się o to martwić, tak jakbym nie miał już dosyć innych zmartwień.

Utkwił w Tomie surowe spojrzenie.

— Kryminaliści na Ziemi dokonują w ciągu jednego dnia dziesiątków morderstw, nawet się nad tym nie zastanawiając.

Wszystko, czego wioska od ciebie oczekuje — to zaledwie jedno morderstwo. Czy prosimy cię o zbyt wiele?

Tom nerwowym gestem rozłożył ręce.

— Czy naprawdę sądzisz, że to jest konieczne?

— Wiesz, że tak — odrzekł burmistrz. — Jeśli zamierzamy naśladować Ziemię, musimy zrobić to do końca. W tej chwili to jedyna sprawa, która nas powstrzymuje. Wszystkie pozostałe projekty idą dokładnie według planu.

Do pomieszczenia wkroczył Billy Malarz, który miał na sobie oficjalną, niebieską koszulę z jasno połyskującymi metalowymi guzikami. Pogrążył się w fotelu.

— Zabiłeś już kogoś, Tom? — spytał.

— On chce wiedzieć, czy to jest konieczne — skomentował burmistrz.

— Oczywiście, że jest — stwierdził szef policji. — Wystarczy przeczytać którąkolwiek z tych ziemskich książek. Ten, kto nie popełnił żadnego morderstwa, jest kiepskim kryminalistą.

— Kim się zajmiesz, Tom? — spytał burmistrz.

Rybak zaczął niespokojnie wiercić się w fotelu. Pocierał nerwowo dłonią o dłoń.

— No więc?

— No dobra, zabiję Jeffa Herna — wyrzucił z siebie Tom.