125406.fb2 Ojciec rodziny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Ojciec rodziny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Marion zniecierpliwiona potrząsnęła głową znad sterów.

— Sheilą Greene. Żona Eda, nie pamiętasz? Stewart, czy ty w ogóle słyszysz, co do ciebie mówię?

— Jasne, słonko. Mówiłaś o mm… o szpitalu i o Connie. I o Mike’u. Wszystko słyszałem. A co mówiłaś o Sheili?

Teraz całkiem się odwróciła i spojrzała na niego. Wielkie, zielone oczy, na których widok kiedyś przepychał się wśród tańczących par w stronę zupełnie nieznanej dziewczyny, przyglądały się bacznie. Potem pstryknęła przełącznik automatycznego pilota, żeby utrzymywał ich na kursie.

— Coś się stało, Stewart. I tu nie chodzi o ciężki dzień w biurze. To coś poważnego. O co chodzi?

— Potem. — Odwrócił wzrok. — Później ci powiem.

— Nie. Powiesz mi teraz. Nie pozwolę, żebyś się dłużej męczył.

Wypuścił całe powietrze z płuc i dalej gapił się na domki migające w dole.

— Jovian Chemicals wykupiły dzisiaj kopalnię Keohula.

— No i dobrze. Co to ma wspólnego z tobą?

— Kopalnia Keohula — z bólem serca wyjaśnił — jest jedyną czynną kopalnią na Ganimedesie.

— Ale ja… ja chyba nadal nic nie rozumiem. Stewart, proszę cię, powiedz mi jaśniej, i to szybko. O co chodzi?

Podniósł na chwilę wzrok i dostrzegł przerażenie w jej oczach. Nie miała pojęcia, o czym mówi, ale zawsze miała niewiarygodną intuicję. Zupełna telapatia.

— Po sprzedaniu, i to po dobrej cenie, kopalni Keohula, firma Solar Minerals uważa, że dalsza jej obecność na Ganimedesie jest ekonomicznie nieuzasadniona. Dlatego likwidują swoje instalacje, praktycznie od zaraz.

Przerażona Marion podniosła rękę do ust.

— I to znaczy… to znaczy…

— To znaczy, że już nie potrzebują Wydziału Ganimedesa. Ani szefa tegoż wydziału.

— Ale przecież nie odeślą cię na poprzednie stanowisko!

— krzyknęła. — To zbyt okrutne! Nie mogą ci obniżyć stopnia służbowego. Stewart, nie teraz, kiedy dzięki podwyżce pozwoliliśmy sobie na następne dziecko! Musi być jakiś inny wydział, jakiś inny…

— Nie ma — odrzekł, czując się, jakby miał gardło z tektury.

— Przerywają działalność na wszystkich satelitach Jowisza. Nie tylko ja przez to ucierpiałem. Jest Cartwright z działu Europy i McKenzie z Io. Obydwaj są starsi ode mnie stopniem. Od dziś Solar Minerals będzie utrzymywać głównie swe inwestycje na Uranie, Neptunie i Plutonie i w ogóle wszędzie indziej.

— No, a co z tymi planetami? Będą im potrzebni szefowie wydziałów, prawda?

— Już ich mają — westchnął Raley bezradnie. — Razem z zastępcami. Dobrzy ludzie znający się na robocie, którzy zajmują się tym od lat. A co do twojego następnego pytania, to już rozmawiałem z Jowian Chemicals na temat transferu. Nic z tego. Mają już swój Wydział Ganimedesa, a jego kierownik pracuje dostatecznie dobrze. Cały dzień próbowałem wszystkich możliwości. Ale jutro będę już z powrotem w Dziale Surowców.

— I na poprzedniej pensji? — wyszeptała. — Siedem tysięcy terrytów rocznie?

— Tak. O dwa tysiące mniej niż teraz. Dwa tysiące poniżej minimum na czwórkę dzieci.

Dłoń Marion powędrowała wyżej, ku oczom, które nagle wypełniły się łzami.

— Nie zrobię tego! — załkała. — Nie! Nigdy!

— Słonko — rzekł miękko. — Kochanie, takie jest prawo. Cóż możemy poradzić?

— Absolutnie… absolutnie nie podejmę się zdecydować, które… które dziecko o… oddamy!

— Jeszcze mnie awansują. Niedługo znowu będę dostawał dziewięć tysięcy terrytów. Nawet więcej. Zobaczysz. Przestała płakać i spojrzała na niego posępnie.

— Ale gdy raz odda się dziecko do adopcji, rodzice nie mogą go odzyskać. Nawet jeśli wzrośnie ich dochód. Wiesz o tym, Stewart, równie dobrze jak ja. Mogą mieć następne dzieci, ale nigdy nie odzyskają tamtego.

Jasne, że wiedział. BPR wprowadziło ten przepis, aby chronić przybranych rodziców i zachęcać do adopcji rodziny z wyższych przedziałów.

— Trzeba było poczekać — zdenerwował się. — Mogliśmy, do diabła, poczekać!

— Przecież czekaliśmy — przypomniała mu. — Czekaliśmy pół roku, żebyś umocnił swoją pozycję w firmie. Pamiętasz ten dzień, kiedy zaprosiliśmy na kolację pana Halseya i powiedział, że świetnie sobie radzisz i że zdecydowanie robisz postępy? „Jeszcze będzie pani miała dziesiątkę dzieci, pani Raley — powiedział — i szczerze radzę, żeby już się zaczęła pani o nie starać”. To są jego własne słowa.

— Biedny Halsey. Dzisiaj przez całą konferencję wstydził się spojrzeć mi w oczy. Zanim wyszedłem z biura, zjawił się i powiedział, że strasznie mu przykro, że pomyśli o mnie przy pierwszej liście awansów. Ale mówił, że praktycznie wszyscy teraz obcinają wydatki, to był zły rok dla wyrobów pozaziemskich. A kiedy wrócę do poprzedniej pracy w Dziale Surowców, to wypchnę tego, który zajął moje miejsce. On pójdzie niżej i wypchnie kogoś innego. Jedno wielkie bagno.

Marion włączyła wentylator na desce rozdzielczej i osuszyła sobie oczy.

— Ja mam dość naszych problemów, Stewart. Nikt inny mnie teraz nie obchodzi. Co możemy zrobić? Usiadł głębiej w fotelu i skrzywił się.

— Jedyne, co mogłem wymyślić… zadzwoniłem do mojego adwokata. Cleve powiedział, że zajrzy dziś po kolacji, aby omówić z nami całą sprawę, jeśli jest jakaś furtka, to Cleve ją znajdzie. Prowadził już wiele odwołali od decyzji BPR.

Skinęła głową, doceniając jego troskę.

— Na początek wystarczy. Ile mamy czasu?

— No, jutro rano muszę wypełnić zawiadomienie. Mamy dwa tygodnie, żeby zdecydować, które… które oddamy.

Marion znów skinęła głową. Siedzieli bez ruchu, a automatyczny pilot wiózł ich do wyznaczonego celu. Po chwili Stewart Raley wyciągnął rękę i ujął dłoń żony. Jej palce zacisnęły się kurczowo.

— A ja wiem, które dziecko — rzekł głos za ich plecami.

Oboje gwałtownie odwrócili głowy.

— Liza! — Marion na chwilę straciła glos. — Zapomniałam, że tu jesteś! Wszystko słyszałaś!

Okrągłe policzki Lizy błyszczały od łez.

— Słyszałam — przyznała. — I wiem, które to będzie dziecko. Ja. Bo jestem najstarsza. To mnie powinno się oddać do adopcji. Nie Penny, nie Susie i nie Mike’a, tylko mnie.

— Droga panno Raley, proszę teraz o spokój. Twój ojciec i ja sami zdecydujemy. Wcale niewykluczone, że nic takiego się nie zdarzy. Zupełnie nic.

— Ja jestem najstarsza i to mnie się powinno oddać do adopcji. Tak mówi moja pani w szkole. Pani mówi, że małe dzieci przeżywają to mo-mocniej niż starsze. I pani jeszcze powiedziała, że to nawet dobrze, bo na pewno mnie adoptuje bardzo bogata rodzina i dostanę więcej zabawek, pójdę do lepszej szkoły i… i w ogóle. Pani mówi, że może z początku to jest trochę s-smutno, ale tyle się dzieje ciekawych rzeczy, że… że można wy-wytrzymać. A poza tym pani mówi, że tak właśnie musi być, bo takie jest prawo.

Stewart Raley uderzył pięścią w oparcie fotela.