125435.fb2
— To nie ma znaczenia. Model Ultra Deluxe jest Człowiekiem, posiada więc siłę i szlachetność, aby wziąć na swoje barki brzemię Istoty Ludzkiej.
— Wiesz — powoli zaczął Flaswell — to mnie przekonało. Uważam, że da sobie radę. To nie jej wina, że nie jest modelem pionierskim. Jest to kwestia selekcji i przystosowania do warunków, a tego nie da się zmienić. Powiem jej, że może pozostać. A potem odwołam to drugie zamówienie.
W oczach robota pojawił się dziwny wyraz, był to niemal wyraz rozbawienia. Ukłonił się nisko i powiedział:
— Będzie tak, jak sobie mój pan życzy.
Flaswell pośpiesznie ruszył na poszukiwanie Sheili. Sheila przebywała w izbie chorych przerobionej ze starego składu na narzędzia. Przy pomocy robota naprawiała uszkodzenia, jakie przytrafiają się stworom o metalowej powłoce.
— Sheila — powiedział Flaswell — chcę z tobą pomówić. — Dobrze — odparła z roztargnieniem — jak tylko przykręcę tę śrubę.
Zręcznie przykręciła ją i poklepała robota kluczem.
— W porządku, Pedro — powiedziała — spróbuj stanąć teraz na tej nodze.
Robot wstał ostrożnie, przeniósł ciężar ciała na naprawioną nogę i przekonał się, że jest dobrze przymocowana. W śmiesznych podskokach zaczął biegać dokoła Człowieka Kobiety mówiąc:
— Jak świetnie mnie pani naprawiła, szefowo! Gracias, jaśnie pani.
Flaswell i Sheila przyglądali się robotowi ubawieni, podczas gdy on podążył tanecznym krokiem na zalane słońcem podwórze.
— Zachowują się jak dzieci — zauważył Flaswell.
— Nie można ich nie kochać — powiedziała Sheila. Są tacy szczęśliwi, beztroscy…
— Ale nie mają duszy — przypomniał jej Flaswell.
— Rzeczywiście — potwierdziła Sheila. — Co miałeś mi do powiedzenia?
— Chciałem ci powiedzieć… — Flaswell przerwał rozglądając się dookoła. Izba chorych była pomieszczeniem antyseptycznym, wypełnionym kluczami, śrubokrętami, piłami do metali, młotami i innymi medycznymi narzędziami. Nie tworzyło to właściwej atmosfery do zamierzonych oświadczyn.
— Chodź ze mną — powiedział.
Opuścili szpitalik i szli przez kwitnące zielone pola, aż znaleźli się u stóp malowniczych gór. W cieniu urwistych skał kryło się mroczne jezioro, nad którym splotły się konary olbrzymich drzew wyhodowanych przez Flaswella. Tu się zatrzymali.
— Chciałem ci powiedzieć — zaczął Flaswell — żeś mnie całkowicie zaskoczyła, Sheilo. Myślałem, że będziesz pasożytem, bezużyteczną osobą. Twoje pochodzenie, twoje wychowanie, twój wygląd, wszystko to potwierdzało moje przypuszczenia. Ale byłem w błędzie. Stawiłaś czoło pionierskiemu otoczeniu, podbiłaś je i zdobyłaś serca wszystkich.
— Wszystkich? — cicho spytała Sheila.
— Sądzę, że mogę mówić za wszystkie roboty na tej planetoidzie. One cię ubóstwiają. Myślę, że twoje miejsce jest tutaj, Sheilo.
Dziewczyna przez dłuższy czas milczała, a wiatr szumiał wśród gałęzi olbrzymich drzew i marszczył czarną taflę jeziora.
Wreszcie odezwała się:
— Sądzisz, że moje miejsce jest tutaj?
Flaswell poczuł, że oszałamia go jej niezwykła uroda, że gubi się w topazowych toniach jej oczu. Oddech jego stał się przyśpieszony, dotknął ręki Sheili, a jej dłoń odwzajemniła uścisk.
— Sheila…
— Tak, Edwardzie…
— Najmilsi bracia — rozległ się nagle piskliwy głos — zebraliśmy się tutaj…
— Nie teraz, ty idioto! — krzyknęła Sheila.
Robot udzielający ślubów zbliżył się i powiedział obrażonym tonem:
— Chociaż bardzo nie lubię wtrącać się do spraw Istot Ludzkich, nagrane na taśmie instrukcje zmuszają mnie do tego. W moim pojęciu kontakt fizyczny nie ma żadnego znaczenia. Kiedyś, tytułem próby, chwyciłem w objęcia robota-szwaczkę. Jedynym doznaniem, jakie z tego wyniosłem, było uszkodzenie ciała. Pewnego razu wydawało mi się, że odczuwam coś, jakby elektryczny prąd, który przeszywa mnie na wskroś i każe myśleć o powoli zmieniających się geometrycznych figurach. Ale po zbadaniu siebie zobaczyłem, że rozizolował się jeden z ośrodków dyspozycyjnych. Dlatego też emocja ta była nieistotna.
— Przeklęty ważniak — mruknął Flaswell.
— Proszę wybaczyć, że nasunęło mi się takie przypuszczenie. Starałem się jedynie wytłumaczyć, że dla mnie instrukcje te są niezrozumiałe, gdyż każą mi zapobiegać wszelkim kontaktom fizycznym, dopóki nie odbędzie się ceremonia ślubna. Ale tak się to przedstawia i takie są moje rozkazy. Czy mogę teraz rozpocząć ceremonię?
— Nie — powiedziała Sheila.
Robot wzruszył ramionami dając za wygraną i skrył się w zaroślach.
— Nie znoszę robotów, które sobie za wiele pozwalają odezwał się Flaswell. — Ale zgadzam się.
— Na co?
— Tak — stanowczo powiedział Flaswell. — Nie ustępujesz w niczym modelowi pionierskiemu, a jesteś o wiele ładniejsza. Sheila, czy wyjdziesz za mnie?
Robot, który kręcił się w pobliskich zaroślach, żwawo ruszył w stronę rozmawiającej pary.
— Nie — odpowiedziała Sheila.
— Nie? — powtórzył niedowierzająco Flaswell.
— Słyszałeś! Nie! Stanowczo nie!
— Ale dlaczego? Pasujesz tu doskonale, Sheilo. Roboty cię ubóstwiają. Nigdy tak dobrze nie pracowały…
— Twoje roboty nic mnie nie obchodzą — odparła prostując się. Włosy miała zwichrzone, oczy miotały błyskawice. — Twoja planetoida też nic mnie nie obchodzi. I ty mnie nic nie obchodzisz. Polecę na Trinigar V, gdzie będę rozpieszczaną żoną paszy na Trae!
Wpatrywali się w siebie, Sheila blada z gniewu, Flaswell czerwony ze wstydu.
— Czy mogę rozpocząć ceremonię? — nagle odezwał się robot. — Najmilsi bracia…
Sheila odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. — Nic nie rozumiem — żałośnie powiedział robot. — To wszystko jest takie zadziwiające. Kiedy wreszcie odbędzie się ceremonia?
— Wcale — odparł Flaswell i ruszył ku domowi kipiąc ze wściekłości.
Po chwili wahania robot westchnął metalicznie i pośpieszył za modelem żony Ultra Deluxe.