125549.fb2
W ciemności usłyszałem głos Marii: — Dawniej robiłeś lepsze rzeczy. Park Krugera, Matto Grosso, Bajkał, poprzednie wizyty w tym rejonie — zawsze miałam wrażenie, że jestem razem z tobą. Nie byłeś wyłącznie obserwatorem, byłeś także artystą, wielkim artystą. Dlaczego to jest inne? Co się stało?
— Nie wiem — wyjąkałem. — Muszę przyznać, że sposób, przedstawienia jest trochę mechaniczny. Może byłem zmęczony…
— W takim razie — usiadła wyprostowana, ze splecionymi rękami — w takim razie nie musiałeś siedzieć tam w nieskończoność. Mogłeś wrócić do mnie o wiele wcześniej.
Tam nie byłem zmęczony — przebiegło mi przez głowę. — Dopiero teraz jestem wyczerpany. Wtedy, tam chłonąłem życie całym sobą… Ta gencjana, która Jo chciała zobaczyć… rośnie tam, gdzie teren obniża się nagle. Na prawo od wielkiej skaty rosną kwiaty gencjany, niebieskie kwiaty, och, jakże niebieskie na tle zielonej trawy i białych stokrotek i szarości kamieni! Strumyk płynie nieopodal, spada w dół, szemrzący, chłodny, w jego wodzie jest smak lodowców, skał, darni… Powietrze, które obejmuje mnie swym uściskiem, sięga wysokich i świętych szczytów, tam, w oddali…
— Przestań! — ryknąłem nagle. Moja pięść uderzyła w poręcz fotela. Plastyk pękł i odwinął się. Już nieco spokojniej powiedziałem: Tak… Być może, zbytnio wrosłem w tę rzeczywistość i utraciłem obiektywność spojrzenia. Kłamię, Mario, łżę jak Judasz. Nigdy nie byłem niczym tak bardzo zajęty jak planowaniem — właśnie tam, w parku — w jaki sposób wykorzystać Jo i pozbyć się ciebie. A teraz pozostały mi tylko te filmy, do końca życia nic, tylko te filmy… I żadnej gencjany. Byłem zbyt zajęty moimi planami, by troszczyć się o kwiat tak mały, łagodny i niebieski… Czyż to nie dostateczna kara?
— Nie. Ty miałeś możność przeżywać rzeczywistość. I nie przyniosłeś jej ze sobą. — Jej głos przypominał wiatr wiejący nad równina okryta śniegiem.