125629.fb2
Wraz z kilkunastoma osobami zagłębiliśmy się w las, by po mniej więcej półmilowym spacerze dotrzeć do stołu ustawionego między drzewami. Posadzono mnie po lewej stronie Vodalusa i podczas gdy inni jedli, ja tylko udawałem, że się posilam, pożerając wzrokiem jego oraz jego panią, o której tak często myślałem leżąc na pryczy w Wieży Matachina.
Kiedy ocaliłem mu życie, psychicznie byłem jeszcze chłopcem, a chłopcom wszyscy dorośli wydają się wysocy, z wyjątkiem tych, których los pokarał naprawdę nikczemnym wzrostem. Teraz przekonałem się, że Vodalus jest równie wysoki jak Thecla, a może nawet wyższy, i że przyrodnia siostra Thecli Thea co najmniej dorównuje jej wzrostem. Miałem więc dowód świadczący o tym, że naprawdę należą do arystokracji, a nie tylko próbują stworzyć takie wrażenie, jak miała się rzecz w przypadku sieur Racha.
Najpierw zakochałem się właśnie w Thei, czcząc ją za to, że należała do człowieka, któremu ocaliłem życie. Theclę kochałem początkowo tylko dlatego, że była podobna do Thei. Teraz (tak jak z odejściem jesieni pojawia się zima, a potem wiosna i lato, i koniec roku staje się jednocześnie jego początkiem) znowu kochałem Theę — ale tym razem dlatego, że przypominała Theclę.
— Widzę, że jesteś wielbicielem kobiet — powiedział Vodalus. Pośpiesznie odwróciłem spojrzenie.
— Wybacz mi, sieur. Nieczęsto miałem okazję przebywać w dobrym towarzystwie.
— Podzielam twój podziw, więc nie muszę ci niczego wybaczać. Jednak mam nadzieję, że nie przyglądałeś się tej smukłej szyi z myślą o tym, aby ją przeciąć?
— Skądże znowu, sieur.
— Cieszę się, że to słyszę. — Wziął do ręki półmisek z jajami drozdów, wybrał jedno i położył mi je na talerzu. Był to znak wielkiej łaski. — Mimo to przyznam, że jestem nieco zaskoczony. Wyobrażałem sobie, że człowiek wykonujący twój zawód spogląda na nas, nieszczęsnych ludzi, jak rzeźnik na bydło.
— Trudno mi o tym mówić, sieur, gdyż nigdy nie byłem rzeźnikiem. Vodalus wybuchnął śmiechem.
— Trafienie! Już prawie żałuję, że zdecydowałeś się mi służyć. Gdybyś pozostał moim więźniem, aby zapłacić, tak jak planowałem, za śmierć nieszczęsnego Barnocha, moglibyśmy prowadzić długie i zajmujące rozmowy. A tak, cóż… Rano już cię tu nie będzie. Jednak wydaje mi się, że mam dla ciebie zadanie, które dobrze będzie współgrać z twoimi naturalnymi skłonnościami.
— Jeżeli ty zlecisz mi to zadanie, sieur, nie będę miał wyboru.
— Doprawdy, marnujesz się na szafocie. — Uśmiechnął się. — Niebawem znajdziemy dla ciebie lepsze zajęcie, ale jeżeli pragniesz mi dobrze służyć, to musisz najpierw zorientować się, jakie pozycje zajmują figury na planszy oraz poznać cel samej gry. Powiedzmy, że grają biali i czarni, przy czym czarni to my — zarówno ze względu na barwę twego stroju, jak i na to, by łatwiej przyszło ci zidentyfikować się ze stroną, po której stoisz. Zapewne wielokrotnie słyszałeś o nas jako o zbrodniarzach i zdrajcach, ale czy obiło ci się kiedyś o uszy, co naprawdę pragniemy osiągnąć?
— Zaszachować Autarchę, sieur?
— Byłoby bardzo dobrze, gdyby nam się udało, ale to zaledwie jeden krok, nie zaś ostateczny cel. Przybywasz z Cytadeli, wielkiej fortecy stanowiącej pozostałość dawno minionych dni — jak widzisz, wiem co nieco o twoich wędrówkach — a więc z pewnością zdajesz sobie sprawę, czym jest przeszłość. Czy nigdy nie wydało ci się dziwne, że przed wiekami ludzkość była nie tylko znacznie bogatsza, ale i szczęśliwsza niż teraz?
— Wszyscy wiedzą, że dawniej życie było weselsze i dostatniejsze — odparłem.
— I takie znowu będzie. Synowie Urth ponownie będą żeglować wśród gwiazd, przeskakując z galaktyki do galaktyki, sprawując władzę nad wszystkimi córami słońca.
Kasztelanka Thea, choć nie dała tego po sobie poznać, z pewnością przysłuchiwała się naszej rozmowie, gdyż teraz spojrzała mi w oczy i powiedziała słodkim głosem, przypominającym gruchanie gołębicy:
— Czy wiesz, kacie, w jaki sposób doszło do zmiany nazwy naszej planety? Dawno temu ludzie dotarli na czerwoną Verthandi, która nazywała się wtedy Wojna, a ponieważ uważali, że ta nazwa może zniechęcić innych, którzy powinni pójść w ich ślady, zmienili jej nazwę na Present. Był to żart, gdyż w ich języku słowo to oznaczało zarówno „teraźniejszość", jak i ,,upominek". W każdym razie tak powiedział mnie i mojej siostrze jeden z naszych nauczycieli, choć ja nie potrafię sobie wyobrazić języka, w którym panowałoby takie pomieszanie.
Yodalus słuchał jej z taką miną, jakby nie mógł się doczekać, kiedy skończy, ale dobre maniery nie pozwalały mu przerwać.
— Potem inni, którzy z sobie tylko znanych powodów pragnęli przyciągnąć ludzi na najbliższą słońcu, zdatną do zamieszkania planetę, nadali jej nazwę Skuld, czyli Świat Przyszłości, naszą Urth zaś ochrzczono Światem Przeszłości.
— Obawiam się, że nie masz racji — przerwał jej Vodalus. — Wiem z wiarygodnych źródeł, że nasza planeta nosi swoją obecną nazwę od zamierzchłych czasów, ale twoja opowieść jest tak urocza, że naprawdę wolałbym, abyś to ty miała rację. — Thea uśmiechnęła się, a Vodalus mówił dalej, kierując swe słowa bezpośrednio do mnie. — Choć historia przytoczona przez moją uroczą kasztelankę nie wyjaśnia, dlaczego Urth nazywa się właśnie tak, a nie inaczej, to jednak wynika z niej jasno, iż w tamtej epoce ludzie przenosili się na swoich statkach z planety na planetę, podporządkowywali je sobie i wznosili na nich miasta. To były wielkie dni naszej rasy, kiedy ojcowie ojców naszych ojców dążyli do zdobycia władzy nad wszechświatem.
Umilkł, a ponieważ wydawało mi się, że oczekuje ode mnie jakiejś uwagi, powiedziałem:
— Sieur, od tamtej pory nasza wiedza znacznie się skurczyła.
— Trafiłeś w sedno sprawy, oprawco, ale pomimo swojej niezwykłej przenikliwości, dokonałeś błędnej interpretacji. To nie nasza wiedza się skurczyła, tylko możliwości. Badania trwają bez przerwy, lecz mimo że ludzie wiedzą już, czego im trzeba do osiągnięcia doskonałości, to jednak zasoby świata, który zamieszkują, uległy niemal całkowitemu wyczerpaniu. Żyjemy, niepewni jutra, na ruinach tego, co było przed nami. Kiedy niektórzy śmigają w swoich ślizgaczach po niebie, pokonując w ciągu jednego dnia nawet dziesięć tysięcy mil, inni pełzają po powierzchni Urth, nie mogąc pokonać odległości od jednego horyzontu do drugiego, zanim ten zachodni nie wzniesie się tak wysoko, by pożreć gasnące słońce. Przed chwilą wspomniałeś o zaszachowaniu tego kwilącego głupca, jakim jest Autarcha… Wyobraź sobie nie jednego, lecz dwóch autarchów, reprezentujących dwie strony dążące do ostatecznego zwycięstwa. Biały pragnie zachować rzeczy takimi, jakimi są, czarny zaś stara się ponownie wprowadzić ludzkość na drogę wiodącą ku panowaniu nad światem. Czysty przypadek sprawił, że nazwałem go czarnym, ale nie od rzeczy będzie przypomnieć, iż właśnie nocą możemy najlepiej obserwować gwiazdy. W czerwonym blasku dnia są prawie niewidoczne. Powiedz mi teraz, kacie, któremu z tych dwóch władców pragniesz służyć?
Wiatr zakołysał gałęziami drzew, a ja odniosłem wrażenie, że wszyscy biesiadnicy umilkli, wsłuchując się w słowa Vodalusa i czekając na moją odpowiedź.
— Czarnemu, ma się rozumieć.
— Dobrze! Jednak jako człowiek rozsądny z pewnością zdajesz sobie sprawę, iż droga do odzyskania dawnej świetności nie będzie łatwa. Ci, którzy boją się zmian, będą stawiać zacięty opór, musimy więc zrobić wszystko, co w naszej mocy, by ich pokonać.
Przy stole znowu ożyły rozmowy.
— Sieur, jest coś, czego ci jeszcze nie wyznałem — powiedziałem tak cicho, że nie mógł mnie usłyszeć nikt poza Vodalusem. — Nie chcę skrywać tego dłużej, gdyż mógłbyś pomyśleć, że pragnę cię zdradzić.
Miał znacznie więcej doświadczenia w prowadzeniu takich rozmów, bo zdążył zająć się jedzeniem, udając, że nie przywiązuje do moich słów większej wagi.
— Doprawdy? Dalej, mów śmiało.
— Mam coś, co ludzie nazywają Pazurem Łagodziciela.
Znieruchomiał jak posąg, z zębami wbitymi w pieczoną gęsią nogę, po czym spojrzał na mnie nie odwracając głowy.
— Pragniesz go zobaczyć, sieur? Jest bardzo piękny, a ja mam go przy sobie, w bucie.
— Nie… — szepnął. — To znaczy, chyba tak, ale nie tutaj. Chociaż, może lepiej nie…
— W takim razie, komu powinienem go przekazać?
Dopiero teraz Vodalus oderwał kęs mięsa, przeżuł go i połknął.
— Słyszałem od przyjaciół w Nessus, że Pazur zniknął. A więc ty go masz… Dobrze go pilnuj, dopóki nie uda ci się go pozbyć. Nie próbuj go sprzedać, bo zostanie natychmiast rozpoznany. Najlepiej ukryj go gdzieś, a jeśli zajdzie taka potrzeba, wrzuć do najgłębszej jaskini.
— Wydaje mi się, sieur, że jest bardzo cenny…
— Ma nieoszacowaną wartość, co oznacza, że jest bezwartościowy. Oprawco, obaj jesteśmy rozsądnymi ludźmi. — Pomimo tego, co mówił, w jego głosie bez trudu dosłyszałem drżenie. — Plotka głosi, ze to święty klejnot, zdolny czynić przeróżne cuda. Gdyby znalazł się w moim posiadaniu, wielu mogłoby mnie oskarżyć o profanację i uznać za wroga teologii, a nasi panowie okrzyknęliby mnie zdrajcą. Musisz mi powiedzieć…
W tej chwili do stołu podbiegł z zaaferowaną miną jakiś człowiek, którego do tej pory nie widziałem. Vodalus wstał i odszedł z nim na stronę. Pomyślałem, że wyglądają jak przystojny nauczyciel i uczeń, gdyż mężczyzna sięgał Vodalusowi zaledwie do ramienia.
Zająłem się jedzeniem, przypuszczając, że mój rozmówca zaraz wróci do stołu, ale on po wysłuchaniu relacji posłańca odszedł z nim, niknąc za grubymi pniami drzew. Wkrótce inni także zaczęli wstawać od stołu, aż wreszcie pozostali przy nim tylko piękna Thea, Jonas, ja i jeszcze jeden człowiek.
— Masz się do nas przyłączyć, a przecież jeszcze nie znasz naszych zwyczajów — odezwała się Thea. — Czy potrzebujesz pieniędzy? Zawahałem się, ale Jonas odpowiedział za mnie:
— To coś, co zawsze jest mile widziane, jak nieszczęście, które spotkało starszego brata.
— W takim razie od dzisiaj będziecie uwzględniani przy podziale łupów. Po powrocie otrzymacie należną wam część. Tymczasem każdy z was dostanie pełną sakiewkę na wydatki w czasie podróży.
— A więc wyjeżdżamy? — zapytałem.
— Czyżby wam tego nie powiedziano? Podczas kolacji Vodalus Dzieli wam szczegółowych wskazówek.
Przypuszczałem, że posiłek, który właśnie spożywaliśmy, będzie już ostatnim tego dnia. Thea chyba wyczytała to z mojej twarzy, gdyż dodała:
— Kolacja rozpocznie się, kiedy księżyc stanie wysoko na niebie. Ktoś po was wtedy przyjdzie. — A potem zacytowała fragment wiersza:
— Teraz Chuniald, mój służący, zaprowadzi was w miejsce, gdzie będziecie mogli odpocząć przed podróżą.
Mężczyzna, który do tej pory nie odezwał się ani słowem, podniósł się z miejsca.
— Chodźcie ze mną — powiedział.
— W spokojniejszej chwili chętnie zamieniłbym z tobą kilka słów, kasztelanko — zwróciłem się do Thei. — Mam pewne wiadomości dotyczące twojej szkolnej przyjaciółki.
Nie było wątpliwości, iż zrozumiała, że chodzi o poważną sprawę. Zaraz potem ruszyliśmy za Chunialdem, by po przebyciu co najmniej mili dotrzeć nad porośnięty miękką trawą brzeg strumienia.
— Zostańcie tutaj — powiedział służący Thei. — Spróbujcie się przespać. Przyjdą po was dopiero po zmroku.
— A co by było, gdybyśmy zechcieli odejść? — zapytałem.
— W tym lesie jest wielu takich, którzy znają wolę naszego pana — odparł, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął między drzewami.
Opowiedziałem Jonasowi o wydarzeniach, jakie rozegrały się przy rozkopanej mogile.
— Teraz rozumiem, dlaczego chcesz przyłączyć się do tego Vodalusa — oznajmił, kiedy skończyłem. — Musisz jednak zdawać sobie sprawę, że nie jestem jego przyjacielem, tylko twoim, i zależy mi na tym, aby odnaleźć kobietę, którą nazywasz Jolentą. Z tego, co widzę, twoim pragnieniem jest służyć Vodalusowi, dotrzeć do Thraxu i tam rozpocząć na wygnaniu nowe życie, próbując zmazać plamę, jaką uczyniłeś na honorze swojej konfraterni — choć, szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, jak coś takiego można w ogóle splamić — odszukać kobietę o imieniu Dorcas, zawrzeć pokój z inną kobietą o imieniu Agia oraz zwrócić coś, o czym obaj wiemy, zakonowi Peleryn.
Pod koniec swojej przemowy uśmiechał się już szeroko, a ja odpowiedziałem mu głośnym śmiechem.
— Chociaż przypominasz pustułkę, która najpierw przez dwadzieścia lat siedziała nieruchomo na drążku, potem zaś postanowiła polecieć we wszystkie strony świata naraz, to mam nadzieję, że uda ci się zrealizować twoje plany. Ufam jednak, iż zdajesz sobie sprawę z możliwości — bardzo mało prawdopodobnej, niemniej jednak istniejącej — iż jeden lub dwa z nich wejdą w drogę pięciu lub sześciu pozostałym?
— To prawda — przyznałem. — Pragnę osiągnąć wszystko jednocześnie, a chociaż ty odnosisz się do tego z powątpiewaniem, to spróbuję wykrzesać z siebie tyle sił i energii, żeby moje usiłowania zakończyły się powodzeniem. Przyznaję jednak, że sprawy nie układają się tak dobrze, jak by mogły. Goniąc za kilkoma rzeczami naraz znalazłem się zaledwie tu, w cieniu tych drzew, w dodatku jako bezdomny wędrowiec. Ty zaś, mając jeden, dokładnie wytyczony cel… sam oceń, gdzie jesteś.
Na takich rozmowach minęło nam późne popołudnie. Nad naszymi głowami szczebiotały ptaki, ja zaś cieszyłem się, że mam takiego przyjaciela jak Jonas: lojalnego, rozsądnego, pełnego taktu, mądrości, humoru i roztropności. Wówczas jeszcze nie znałem jego historii, ale wyczułem, iż nie bardzo kwapi się, aby wyjawić swoją przeszłość, próbowałem więc uzyskać jakieś informacje w inny sposób, niż zadając bezpośrednie pytania. Dowiedziałem się (a przynajmniej tak mi się wydawało), że jego ojciec był rzemieślnikiem, że oboje rodzice wychowywali go w sposób, który nazwał „zwyczajnym", oraz że urodził się w portowym miasteczku daleko na południu, ale kiedy odwiedził je ostatnio, zastał tak wiele zmian, że nie miał najmniejszej ochoty tam pozostać.
Kiedy po raz pierwszy spotkałem go u podnóża Muru, na podstawie wyglądu oceniłem, że jest o jakieś dziesięć lat starszy ode mnie. Teraz jednak, opierając się na tym, co od niego usłyszałem, doszedłem do wniosku, że moje szacunki były zbyt ostrożne. Jonas Udawał się znać mnóstwo faktów z przeszłości, a ja wciąż byłem naiwny i niewykształcony — pomimo wysiłków Thecli i mistrza Palaemona — święcie wierząc, iż taką wiedzę może posiąść jedynie człowiek w dość zaawansowanym wieku. W dodatku mojego przyjaciela charakteryzował subtelny cynizm sugerujący, że Jonas zdążył już zwiedzić spory kawał świata.
Wciąż jeszcze byliśmy pogrążeni w rozmowie, kiedy między drzewami dostrzegłem pełną wdzięku postać kasztelanki Thei. Trąciłem Jonasa łokciem i obaj umilkliśmy, przypatrując się jej uważnie. Zbliżała się do nas, ale jeszcze nas nie dostrzegła, w związku z czym poruszała się powoli i niepewnie jak wszyscy, którzy usiłują znaleźć jakieś miejsce wyłącznie na podstawie udzielonych im wskazówek. Od czasu do czasu samotny promień słońca oświetlał jej zwróconą do mnie profilem twarz; była tak bardzo podobna do Thecli, że nie mogłem oddychać, czując potworny ból w piersi. Jej chód także był identyczny jak chód Thecli; w ten sposób poruszają się dumne dzikie zwierzęta, których nigdy nie powinno zamykać się w klatkach.
— Spójrz na nią! — szepnąłem do Jonasa. — Bez wątpienia pochodzi z bardzo starożytnego rodu. Zupełnie jak driada albo wierzba, która ożyła i ruszyła na przechadzkę.
— Te starożytne rody są najmłodsze ze wszystkich — odparł. — W dawnych czasach w ogóle ich nie było.
Nie wydaje mi się, aby mogła rozróżnić poszczególne słowa, gdyż była jeszcze zbyt daleko, ale usłyszała jego głos i spojrzała w naszą stronę. Pomachaliśmy do niej, a ona ruszyła szybko w naszym kierunku. Co prawda nie biegła, lecz dzięki swoim długim nogom zbliżała się w zdumiewającym tempie. Wstaliśmy, a kiedy rozłożyła na trawie szal i usiadła na nim, zwrócona twarzą do strumienia, ponownie zajęliśmy swoje miejsca.
— Wspomniałeś, że masz jakieś wiadomości o mojej siostrze? — zaczęła. Kiedy mówiła, wydawała się mniej niedostępna, a siedząc była prawie równa nam wzrostem.
— Byłem jej ostatnim przyjacielem — odparłem. — Mówiła, że na Vodalusa będą czynione naciski, aby poddał się, żeby ją ocalić. Czy wiedziałaś, że została uwięziona?
— Służyłeś jej? — Thea nie spuszczała ze mnie przenikliwego spojrzenia. — Owszem, powiedziano mi, że zabrano ją do tego okropnego miejsca w najgorszej części Nessus, gdzie wkrótce potem umarła.
Przypomniałem sobie, jak długo czekałem przed drzwiami celi, zanim ujrzałem wyciekającą spod nich strużkę krwi Thecli, ale mimo to skinąłem głową.
— Wiesz może, w jaki sposób doszło do jej aresztowania?
Thecla opowiedziała mi o tym ze szczegółami, więc powtórzyłem jej relację, niczego nie pomijając.
— Rozumiem… — Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w milczeniu w płynącą wodę. — Nadal tęsknię za dworskim życiem, ale kiedy słucham o tych wszystkich ludziach i o tym, jak zawinęli ją w gobelin, żeby stłumić krzyki — och, jakie to do nich podobne! — utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie postąpiłam rezygnując z niego.
— Myślę, że ona także tęskniła — odparłem. — W każdym razie często o nim opowiadała. Powiedziała mi jednak, że nie chciałaby tam wrócić. Opowiadała o wiejskiej posiadłości, którą pragnęła odnowić i wyposażyć w nowe meble, aby wydawać tam przyjęcia dla miejscowych notabli i urządzać wielkie polowania.
Przez twarz Thei przemknął gorzki uśmiech.
— Ja mam już dosyć polowań… Ale kiedy Vodalus zostanie autarchą, zasiądę na tronie obok niego. Znowu będę mogła przechadzać się koło Studni Orchidei, tym razem w towarzystwie pięćdziesięciu córek arystokratów, które będą umilać mi czas swoim śpiewem… Dosyć tego. Muszę jeszcze poczekać co najmniej kilka miesięcy, a na razie mam to, co mam. — Obrzuciła Jonasa i mnie poważnym spojrzeniem, po czym podniosła się z wdziękiem, dając znak, żebyśmy nie wstawali. — Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się czegoś o mojej przyrodniej siostrze. Posiadłość, o której wspomniałeś, należy teraz do mnie, choć na razie nie wolno mi tam się zjawić. Jestem ci wdzięczna za wieści, więc przyjmij ode mnie życzliwą radę: strzeż się kolacji, którą wkrótce będziemy razem spożywać. Odniosłam wrażenie, że nie zrozumiałeś aluzji, jakich nie szczędził ci Vodalus. Czy mam rację?
Skinąłem głową.
— Jeżeli my, a także nasi sojusznicy i panowie w sąsiednich krajach, mamy odnieść zwycięstwo, to musimy wchłonąć wszystko, czego uda nam się dowiedzieć o przeszłości. Czy widziałeś kiedyś analeptyczne alzabo?
— Nie, kasztelanko, ale słyszałem opowieści o tym zwierzęciu. Podobno potrafi mówić, a nocą przychodzi pod drzwi domostwa w którym umarło dziecko i prosi, żeby wpuszczono je do środka.
— Dawno temu sprowadzono je z gwiazd, podobnie jak wiele innych rzeczy dla pożytku Urth. Stworzenie to nie dorównuje inteligencją psu, ale jest smakoszem padliny i rabusiem grobów. Po pożarciu ludzkich zwłok przez pewien czas mówi i zachowuje się zupełnie jak człowiek. Do przygotowania specjalnej potrawy wykorzystuje się gruczoł, który mieści się u podstawy jego czaszki. Rozumiesz mnie, oprawco?
Kiedy odeszła, Jonas i ja starannie unikaliśmy swojego wzroku, gdyż obaj wiedzieliśmy już, na jaką ucztę zostaniemy zaproszeni tej nocy.