125683.fb2 Pie?? pasterza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Pie?? pasterza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

— Miała wiele imion. Żadne nie było dostatecznie piękne. Jednak mogę podać jej numer.

— Twoja córka? Ja… czasami jestem pytana, czy zmarłe dziecko nie mogłoby być przywrócone życiu. Już niezbyt często, teraz, gdy dzieci tak szybko oddawane są do żłobków. Jednak od czasu do czasu to się zdarza. Mówię wtedy matce, że może mieć nowe. Jeśli kiedykolwiek zaczęlibyśmy odtwarzać zmarłe dzieci, na jakim poziomie wieku mielibyśmy się zatrzymać?

— Nie, to była moja kobieta.

— Niemożliwe! — Stara się, aby ton jej głosu nie był nieuprzejmy, lecz za to jest w nim niemal wściekłość. — Bez trudu znajdziesz sobie inną. Jesteś przystojny, a twoja psychika jest, jest… nadzwyczajna. Pali jak Lucyfer.

— To Ty pamiętasz imię “Lucyfer”, Pani Nasza? — uderzam. — Więc rzeczywiście jesteś stara. Tak stara, że musisz również pamiętać, iż mężczyzna może pragnąć tylko jednej kobiety, jej jednej ponad cały świat i niebiosa.

Próbuje bronić się szyderstwem:

— Czy to było odwzajemnione, Harfiarzu? Wiem o ludziach więcej niż ty i z pewnością jestem ostatnią kobietą, która żyje w czystości.

— Teraz, gdy ona odeszła, tak, Pani, być może jesteś. Jednak my… Czy wiesz, jak ona umarła? Poszliśmy na dzikie obszary. Zobaczył ją mężczyzna, samą, gdyż ja udałem się na poszukiwanie kamieni szlachetnych, by miała z nich naszyjnik. Zrobił jej propozycję. Omówiła. Zagroził jej użyciem Siły. Uciekła. To była pustynna kraina, kraina żmij, a ona była boso. Jedna z nich ją ukąsiła. Znalazłem ją dopiero kilka godzin później. Do tej pory jad i palące słońce… Umarła wkrótce po tym, jak mi powiedziała, co się stało i że mnie kocha. Nie mogłem dostarczyć jej ciała do chemochirurgii dostatecznie szybko, by możliwe było normalne ożywienie. Musiałem pozwolić, aby ją spalili i zabrali jej duszę do SUM-a.

— Jakim prawem żądasz jej z powrotem, jeżeli nikt inny nie może otrzymać swoich zmarłych?

— Prawem mojej miłości do niej i jej miłości do mnie. Jesteśmy sobie bardziej niezbędni niż słońce czy księżyc. Nie sądzę, abyś znalazła dwoje innych ludzi, Pani, z którymi jest jak z nami. A czyż każdy nie ma prawa żądać tego, co mu jest niezbędne do życia? Jak inaczej społeczeństwo może zostać utrzymane w całości?

— Jesteś nieprawdopodobny — mówi słabo. — Pozwól mi odejść.

— Nie, Pani, mówię tylko prawdę. Ale zwykłe, ubogie słowa nie służą mi dobrze. Zaśpiewam Ci, może wtedy zrozumiesz. — I znowu uderzam struny harfy, lecz to, co śpiewam, jest bardziej dla niej niż dla Niej.

Gdybym pomyślał, że umrzeć możesz,Nie płakałbym po tobie,Lecz zapomniałem, w szczęśliwej porze,Że ludzki kres w żałobie.Nie przyszło mi do głowy wcale,Że gdzieś u kresu drogiUjrzę na twarzy twej owaluOstatni uśmiech błogi.

— Nie mogę… — zająkuje się. — Nie wiedziałam, że… takie uczucia… tak silne… że jeszcze istnieją.

— Teraz już. Pani Nasza, wiesz. Czy nie jest to ważna informacja dla SUM-a?

— Tak. Jeśli jest prawdziwa. — Nagle pochyla się ku mnie. Widzę, jak drży w ciemności, pod swym łopoczącym płaszczem, i słyszę, jak Jej zęby dzwonią z zimna. — Już dłużej nie mogę tu zostać. Ale jedź ze mną. Śpiewaj dla mnie. Myślę, że potrafię to wytrzymać.

Nie oczekiwałem aż tak wiele. Lecz mój los zależy ode mnie. Wsiadam na rydwan. Pokrywa zatrzaskuje się szczelnie i ruszamy.

Otacza nas główna kabina. Za jej tylnymi drzwiami muszą znajdować się pomieszczenia, w których Ona mieszka na ziemi — to jest naprawdę duży pojazd. Jednak tutaj znajduje się niewiele oprócz zakrzywionych, wyłożonych boazerią ścian. Boazeria jest z prawdziwego drewna o różnych, przyjemnych dla oka słojach: a więc Ona także potrzebuje co pewien czas ucieczki od naszej mechanicznej egzystencji? Umeblowanie jest skromne i proste. Jedyny dźwięk to odgłos naszej jazdy, dla nas stłumiony do pomruku. A ponieważ fotowzmacniacze czujników nie są włączone, ekrany pokazują tylko noc. Ciśniemy się do promiennika, dłonie wyciągnięte w stronę jego żaru. Nasze ramiona ocierają się, nasze nagie ręce, Jej skóra jest delikatna i Jej włosy opadają luźno na odrzucony do tyłu kaptur, pachnąc latem, które umarło. Więc Ona ciągle jest człowiekiem?

Po chwili bez wymiaru mówi, ciągle jeszcze na mnie nie patrząc:

— Ta rzecz, którą śpiewałeś tam na drodze, gdy się zbliżałam — nie pamiętam jej. Nawet z lat, które były, zanim stałam się tym, czym jestem.

— Ta pieśń jest starsza niż SUM — odpowiadam — i zawarta w niej prawda będzie żyła dłużej niż On.

— Prawda? — widzę, jak tężeje. — Zaśpiewaj mi resztę. Moje palce nie są już zbyt sztywne, żeby wydobyć akordy.

Śmierć zła jednako wszystkich traci,Giną książęta i prałaci.Każdego równo kosa tnie.Timor mortis conturbat me.Takoż rycerza się nie boi,Choć tarczę ma i stąpa w zbroi,Zwycięża ona, kogo tknie.Timor mortis conturbat me.Takoż ów tyran bezlitosnyDzieciątka ścina w pąku wiosny.Maleńkie bardzo, tuż po krzcie.Timor mortis conturbat me.Walczącym w polu leż zabieżyl wodza trafi, choć on w wieży.Dama w łożnicy takoż mrze.(Tu muszę zamilknąć na chwilę).Timormortis conturbat me.I astrologus wraz z magikiem,Teolog, logik z retorykiemRozumem swym nie wykpi się.Timor mortis conturbat me.

Przerywa mi, przyciskając dłonie do uszu i niemal krzycząc:

— Nie!

Ja, który stałem się bezlitosny, prześladuję Ją:

— Teraz już rozumiesz, prawda? Ty również nie jesteś wieczna. SUM nie jest. Ani Ziemia, ani Słońce, ni gwiazdy. Chowaliśmy się przed prawdą. Każdy z nas. Ja również, aż straciłem jedyną rzecz, która sprawiała, że wszystko miało sens. Potem już nie zostało mi nic do stracenia, mogłem więc spojrzeć świeżymi oczyma. A tym, co zobaczyłem, była śmierć.

— Wynoś się! Daj mi spokój!

— Nie dam spokoju całemu światu. Królowo, aż ją odzyskam. Oddaj mi ją, a znów uwierzę w SUM-a. Będę Go sławił, aż ludzie zatańczą z radości, słysząc Jego imię.

Patrzy na mnie wyzywająco oczyma dzikiego kota.

— Sądzisz, że to ma dla Niego jakieś znaczenie?

— No cóż — wzruszam ramionami — pieśni mogą być użyteczne. Mogą pomóc we wcześniejszym osiągnięciu wielkiego celu. Jakikolwiek on jest. „Optymalizacja sumy ludzkich działań” — taki chyba był program? Nie wiem, czy ciągle taki jest. SUM rozbudowywał się przez tak długi czas. Wątpię, czy Ty sama rozumiesz Jego cele, Pani Nasza.

— Nie mów o Nim, jakby był żywy — odpowiada mi szorstko. — To jest kompleks obliczeniowo-wykonawczy. Nic więcej.

— Jesteś pewna?

— Ja… tak. On myśli szerzej i głębiej, niż kiedykolwiek myślał czy mógł myśleć człowiek. Ale nie jest żywy, nie jest świadomy, nie posiada jaźni. To jedna z przyczyn, dla których zdecydował, że mnie potrzebuje.

— Jakkolwiek to jest, Pani — mówię — ostateczny rezultat, bez względu na to, co on w końcu z nami zrobi, jest jeszcze bardzo odległy. Teraz, obecnie, myślę o tym, martwię się, złości mnie, że straciliśmy zdolność samookreślenia. Lecz jest tak dlatego, że pozostały mi tylko takie abstrakcje. Oddaj mi moją Lekkostopą i ona, a nie odległa przyszłość, będzie przedmiotem mojej troski. Będę wdzięczny, szczerze wdzięczny, i wy dwoje będziecie to wiedzieć z pieśni, które będę śpiewał. A one, jak już powiedziałem, mogą być Jemu pomocne.

— Jesteś niewiarygodnie bezczelny — mówi głosem bez siły.

— Nie, Pani, tylko zdesperowany — odpowiadam.

Cień uśmiechu dotyka Jej ust. Odchyla się, oczy przysłonięte, i mruczy:

— Dobrze, wezmę cię tam. To, co się później stanie, zdajesz sobie z tego sprawę, nie zależy już ode mnie. Moje obserwacje, moje rekomendacje są tylko kilkoma czynnikami, które należy uwzględnić, kilkoma spośród milionów. No nic… mamy przed sobą długą drogę tej nocy. Podaj mi informacje, które twoim zdaniem mogą ci pomóc, Harfiarzu.

Nie kończę “Elegii”. Również w żaden inny sposób nie trzymam się żałobnego nastroju. Zamiast tego odwołuję się do tych, którzy opiewali radość (nie zabawę, nie krótkie zapomnienia, ale radość) z tego, że mężczyzna i kobieta mogli kiedyś wzajemnie się posiadać.

Ja również, wiedząc, dokąd się udajemy, potrzebuję takiej otuchy. A noc się pogłębia i mile zostają za nami. Wreszcie jesteśmy poza terenami zamieszkanymi, poza obszarami dziczy, w krainie, w której nigdy nie gości życie. Przy świetle bladego księżyca i zanikających gwiazd widzę równinę z betonu i stali, rakiety i wyrzutnie energii przycupnięte jak bestie, wszystkie wymykające się zmysłom nerwy-ścięgna-tętnice, z pomocą których SUM ogarnia świat i wydaje mu rozkazy. I mimo całego ruchu, mimo sił, które kipią, panuje tu martwy spokój. Wydaje się, że sam wiatr zamarzł na śmierć. Szron powleka szarością stalowe kształty. Przed nami zaczyna się pojawiać wielokondygnacyjny i potężny jak góra pałac SUM-a.

Ta, która jedzie ze mną, żadnym znakiem nie zdradza, że zauważyła, iż pieśni zamarły mi na ustach. Ludzkie uczucia, które okazała, teraz już zniknęły. Jej twarz jest zimna i niedostępna, w Jej głosie pobrzmiewa metal. Patrzy prosto przed siebie. Jednak jeszcze przez chwilę do mnie mówi:

— Czy rozumiesz, co się wydarzy? Przez następne pół roku Ja będę połączona z SUM-em, stanę się Jego częścią, jeszcze jednym komponentem. Przypuszczam, że będziesz mnie widział, ale będzie to tylko moje ciało. Mówił do ciebie będzie SUM.

— Wiem. — Muszę wyciskać słowa z gardła. Moje przybycie tutaj. tak daleko, jest triumfem większym, niż jakikolwiek człowiek osiągnął przede mną. I jestem tutaj, aby toczyć walkę o moją Tancerkę Na Księżycowych Promieniach. Jednak mimo tego moje serce drży i dudni mi w czaszce, i mój pot cuchnie.

Udaje mi się dodać:

— Jego częścią będziesz Ty, Pani Nasza. To mi daje nadzieję. Na chwilę Ona odwraca się do mnie i kładzie dłoń na mojej, i coś czyni.

Ją tak młodą i czystą, że niemal zapominam dziewczynę, która umarła.

I szepcze:

— Gdybyś wiedział, jak wielką ja mam nadzieję. Chwila przeminęła i znów jestem sam pośród maszyn. Musimy zatrzymać się przed bramą zamku. Ściany majaczą nad nami pionową płaszczyzną. Wysokie, tak wysokie, że wydaje się, jakby waliły się na mnie na tle gwiazd maszerujących na zachód. Czarne, tak czarne, że nie tylko połykają każdy promień światła, ale promieniują ślepotą. Żądanie wyjaśnienia i odpowiedź drżą na elektronicznych falach, niedostępnych dla moich zmysłów. Jego zewnętrzne, pełniące straż części wyczuły obecność śmiertelnika na pokładzie pojazdu. Wyrzutnia rakiet obraca się błyskawicznie, aby wycelować we mnie tkwiące w niej trzy węże. Jednak Ciemna Królowa odpowiada — nie zadaje sobie trudu, by rozkazywać — i zamek otwiera dla nas swoją paszczę.

Zjeżdżamy w dół. W pewnym momencie, jak mi się wydaje, przekraczamy rzekę. Słyszę szum nurtu i echo w pustej przestrzeni i na wizjerach widzę rozpryśnięte, połyskujące krople, odcinające się od mroku. Znikają niemal natychmiast: być może to ciekły tlen, utrzymujący temperaturę pewnych Jego części w pobliżu absolutnego zera?

Dużo później zatrzymujemy się i pokrywa odsuwa się do tyłu. Wstaję wraz z Nią. Jesteśmy w pokoju lub jaskini, w którym niczego nie mogę zobaczyć, gdyż nie ma tu światła z wyjątkiem bladej, błękitnej fosforescencji, wydobywającej się z każdego stałego obiektu, również z Jej skóry i z mojej. Oceniam jednak, że to pomieszczenie jest ogromne, gdyż odgłos pracujących maszyn jest bardzo odległy, jakby słyszany przez sen, a nasze głosy są połykane przez przestrzeń. Powietrze jest przepompowywane, ani zimne, ani gorące, zupełnie bez zapachu — martwy wiatr.