125683.fb2 Pie?? pasterza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Pie?? pasterza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Schodzimy na podłogę. Ona stoi przede mną z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z oczyma na wpół zamkniętymi pod osłoną kaptura, nie patrząc na mnie ani nie odwracając ode mnie wzroku.

— Rób, co ci zostanie powiedziane, Harfiarzu — mówi głosem, który nigdy nie drżał — i dokładnie tak, jak ci zostanie powiedziane.

Odwraca się i odchodzi równym, spokojnym krokiem. Patrzę za Nią, aż nie mogę już odróżnić płynącego z Niej światła od bezkształtnych wirów wewnątrz mych własnych oczu.

Kleszcze szarpią moją tunikę. Spoglądam w dół i jestem zaskoczony widząc, że karłowaty robot przez cały ten czas na mnie czekał. Jak długo to trwało, nie wiem.

Przysadzisty, metalowy kształt wiedzie mnie w inną stronę. Rozlewa się po mnie zmęczenie. Moje stopy potykają się, usta pieką, na powiekach wiszą ciężarki i w każdym z mięśni tkwi jego własny ból. Od czasu do czasu czuję ukłucie strachu, lecz też stępione. Jestem wdzięczny, gdy robot wskazuje: “Połóż się tutaj”.

Pudło dobrze do mnie pasuje. Pozwalam, aby podłączono mi różne przewody, by wbito we mnie połączone z rurkami igły. Niewielką zwracam uwagę na tłoczące się wokół mnie, mruczące maszyny. Robot odchodzi. Tonę w błogosławionej ciemności.

Budzę się z odnowionym ciałem. Między moim przodomózgowiem a starymi, zwierzęcymi częściami jakby wyrosła skorupa. Czuję odległe przerażenie i z daleka słyszę krzyki i miotanie się moich instynktów, lecz świadomość jest chłodna, spokojna, logiczna. Mam również uczucie, że spałem przez tygodnie, miesiące, że w tym czasie liście zostały zdmuchnięte i na leżący w górze świat spadł śnieg. Ale to może być nieprawda i zupełnie nie ma to znaczenia. Właśnie mam być poddany osądowi SUM-a.

Niewielki, pozbawiony twarzy robot prowadzi mnie przez pełne szmerów czarne korytarze, w których wieją martwe wiatry. Odpinam moją harfę, mego jedynego przyjaciela i jedyny oręż, i przytulam ją do siebie. A więc spokój umysłu, który został dla mnie zarządzony, nie może być całkowity. Stwierdzam, że prawdopodobnie On po prostu nie chce być niepokojony przez rozterki i boleść. (Nie, nieprawda, nic tak człowieczego. On nie ma chęci, pod potęgą logiki kryje się nicość).

Wreszcie ściana otwiera się dla nas i wchodzimy do pokoju, w którym Ona siedzi na tronie. Świecenie metalu i skóry nie jest tutaj tak wyraźne, gdyż jest tu światło — biała nieokreślona poświata bez wyraźnego źródła. Biały jest również zduszony odgłos pracy maszyn, które otaczają Jej tron. Białe są Jej szaty i twarz. Odwracam wzrok od rojowiska oczu czujników, patrzących bez mrugnięcia i spoglądam w Jej oczy, ale Ona zdaje się mnie nie poznawać. Czy w ogóle mnie widzi? SUM sięgnął niewidzialnymi palcami elektromagnetycznych wzbudzeń i zabrał Ją z powrotem do siebie. Nie pocę się ani nie drżę — nie mogę — ale układam ramiona, uderzam jeden jękliwy akord i czekam, aż On przemówi.

Mówi z jakiegoś niewidzialnego miejsca. Poznaję głos, który wybrał, by się nim posługiwać: mój własny. Brzmienie, modulacje są prawdziwe, normalne, takie, jakich sam bym używał rozmawiając jak jeden rozsądny człowiek z drugim. Czemu nie? Licząc i kalkulując, co ze mną zrobić, i odpowiednio do tego się programując, SUM musiał użyć tak wielu miliardów bitów informacji, że odpowiedni akcent jest nieistotnym podproblemem.

Nie… tu znowu się mylę… SUM nie robi niczego z założeniem, że równie dobrze może to zrobić, jak i nie. Ta rozmowa ze mną samym ma na mnie w jakiś sposób wpłynąć. Nie wiem tylko w jaki.

— No cóż — odzywa się miło — zrobiłeś niezły kawałek drogi, prawda? Cieszę się. Witaj.

Moje instynkty szczerzą kły, słysząc tak ludzkie słowa, wypowiedziane przez coś, co nie czuje i nie żyje. Mój rozum rozważa odpowiedzenie ironicznym: „Dziękuję”, decyduje, że nie i każe mi milczeć.

— Widzisz — ciągnie SUM po chwili — jesteś jedyny w swoim rodzaju. Wybacz mi, jeśli będę mówił nieco zbyt otwarcie. Twoja seksualna monomania jest jednym z przejawów atawistycznej, podatnej na przesądy osobowości. A jednak, w odróżnieniu od klasycznych przypadków nieprzystosowania, jesteś zarówno dostatecznie silny, jak i wystarczająco trzeźwo myślący, aby radzić sobie ze światem. Szansa spotkania się z tobą, analizowania cię, gdy odpoczywałeś, pozwoliła mi wyrobić sobie nowe spojrzenie na ludzką psychofizjologię. A to może prowadzić do ulepszonych technik sterowania nią i jej rozwijania.

— Jeśli tak jest — odpowiadam — to daj mi moją nagrodę.

— Daj spokój — mówi łagodnie — ty najlepiej powinieneś wiedzieć. że nie jestem wszechmocny. Zostałem zbudowany, aby pomóc w zarządzaniu cywilizacją, która stała się zbyt złożona. Stopniowo, w miarę postępów programu mojej samorozbudowy, przejmowałem coraz więcej i więcej funkcji decyzyjnych. One były mi przekazywane. Ludzie byli szczęśliwi, mogąc uwolnić się od odpowiedzialności. Jednocześnie sami mogli się przekonać, o ile lepiej od jakiegokolwiek śmiertelnika ja wszystkim kieruję. Jednak aż po dzień dzisiejszy mój autorytet zależy od mającego podstawowe znaczenie porozumienia. Jeżeli zacząłbym się bawić w faworyzowanie kogokolwiek, na przykład odtworzyłbym twoją dziewczynę, wtedy, no cóż, miałbym kłopoty.

— To porozumienie opiera się bardziej na mistycznym lęku niż na rozumie — mówię. — Ty nie zniosłeś religii, po prostu utożsamiłeś bogów ze sobą. Jeśli zdecydujesz się uczynić cud dla mnie. Twego proroka-pieśniarza — a będę Twoim prorokiem, jeżeli to zrobisz — wzmocni to tylko wiarę wszystkich innych.

— Ty tak uważasz. Ale twoje opinie nie opierają się na dokładnych informacjach. Historyczne i antropologiczne zapisy dotyczące poprzedzającej mnie przeszłości są bardzo nieliczne. Już je wycofałem z programów nauczania. W końcu, gdy kultura dojrzeje do takiego posunięcia, każę je ostatecznie zniszczyć. Są zbyt bałamutne. Spójrz tylko, co zrobiły z tobą.

Szczerze się do oczu czujników.

— Zamiast nich — mówię — ludzie będą zachęcani do myślenia, że zanim powstał świat, był SUM. W porządku. Wszystko mi jedno, jeżeli dostanę z powrotem moją dziewczynę. Uczyń dla mnie cud, a zapewniam Cię, że dobrze się odpłacę.

— Ale ja nie czynię cudów. Nie w tym znaczeniu, jakiego ty używasz. Wiesz przecież, jak działa dusza. Metalowa bransoleta zawiera w sobie pseudowirusa, zestaw ogromnych molekuł proteinowych, połączonych bezpośrednio z krwiobiegiem i systemem nerwowym. One zapisują w sobie układ chromosomów, pracę złączy nerwowych, stałe zmiany w organizmie, wszystko. W chwili śmierci właściciela bransoleta jest odłączona. Skrzydlate Koła przynoszą ją tutaj i zawarta w niej informacja jest przekazywana do jednej z komórek mojej pamięci. Owszem, mogę użyć tej informacji do sterowania wzrostem nowego ciała w inkubatorach: młodego ciała, w które wprowadzone są wszystkie poprzednie nawyki i wspomnienia. Ale ty nie rozumiesz, Harfiarzu, jak skomplikowany jest to proces. Co siedem lat poświęcam całe tygodnie i każde dostępne urządzenie biochemiczne, aby odtworzyć mego ludzkiego łącznika. Ten proces również nie jest doskonały. Wzory ulegają uszkodzeniom podczas składowania. Można by powiedzieć, że to ciało, które widzisz przed sobą, pamięta każdą śmierć. A to były krótkie okresy niebytu. A dłuższe… człowieku, użyj swego rozsądku. Wyobraź sobie. Mogę to zrobić. I tarcza między rozumem a uczuciami zaczyna pękać. Kiedyś śpiewałem o mej ukochanej zmarłej:

Nie ma w niej życia, nie ma siły,Nie słyszy ani widzi.Losy jej ziemski krąg zatoczyłyWspólny dla skał i ludzi.

Spokój, wreszcie spokój. Ale jeśli przechowywane w pamięci informacje nie są w bezruchu, lecz krążą: jeżeli jakaś pozostałość jej psychiki musi migotać i przemykać się gdzieś wśród tych ponurych jaskiń z rur, drutu i kosmicznego zimna, samotna, nie pamiętająca, nieświadoma niczego poza tym, że straciła życie… Nie!

Uderzam w harfę i krzyczę tak, że ściany wokół mnie dźwięczą:

— Oddaj ją! Albo Cię zabiję!

SUM uznaje za stosowne zachichotać. I, co jest straszne, ten śmiech znajduje na moment odbicie na ustach Ciemnej Królowej, mimo iż dotychczas nawet nie drgnęła.

— I jak to zamierzasz zrobić? — pyta mnie.

Wiem, że On wie, co mam na myśli, więc kontruję:

— A jak Ty zamierzasz mnie powstrzymać?

— Nie ma takiej potrzeby. Będziesz uznany za przykrego nudziarza. W końcu ktoś stwierdzi, że powinieneś zostać poddany leczeniu psychiatrycznemu. Zwrócą się z pytaniem do mojej końcówki diagnostycznej, a ja poradzę usunięcie pewnych części twego mózgu.

— Z drugiej strony, ponieważ już zdążyłeś przeczesać mój umysł i ponieważ wiesz, jak mocno oddziaływałem na ludzi moimi pieśniami — nawet na Tę, która tutaj siedzi, nawet na Nią — czy nie wolałbyś raczej, abym pracował dla Ciebie? Słowami takimi jak: “O, nacieszcie swe zmysły obrazem łaski Pana; błogosławieni, którzy w Nim ufają. I żyjcie w bojaźni Pana, wy, którzy jesteście jego ludem, gdyż zaspokojone będą potrzeby pokornych” — mogę z Ciebie zrobić Boga.

— W pewnym sensie już jestem Bogiem.

— A w innym sensie nie. Jeszcze nie. — Już dłużej nie mogę wytrzymać. — Dlaczego się kłócimy? Przecież podjąłeś decyzję, zanim jeszcze się obudziłem. Powiedz, jaka ona jest, i pozwól mi odejść!

Dziwnie starannie ważąc słowa SUM odpowiada:

— Ciągle jeszcze cię badam. Nie przyniesie mi to szkody, jeśli przyznam, że moja wiedza na temat ludzkiej psychiki jest wciąż niedoskonała. Pewne obszary nie poddają się przeliczeniom. Nie wiem tak dokładnie, jak chcę, co zrobisz, Harfiarzu. Jeśli do tej niepewności dodałbym potencjalnie niebezpieczny precedens…

— Więc mnie zabij.

— Pozwól memu duchowi wędrować wiecznie z jej duchem, snuć się po Twych kriogenicznych snach.

— Nie, to również jest niewskazane. Zrobiłeś się zbyt wyróżniający i kontrowersyjny. Do tej pory już za dużo osób wie, że odjechałeś z Ciemną Królową. — Czy to możliwe, aby gdzieś za zasłoną stali i energii nie istniejąca dłoń pocierała w zakłopotaniu widmową twarz? W ciszy moje serce rozlega się łomotem.

Nagle wstrząsa mną Jego decyzja:

— Wyliczone prawdopodobieństwa przemawiają na korzyść tego, byś dotrzymując swoich obietnic, stał się dla mnie użyteczny. Tak więc twoja prośba zostanie spełniona. Jednakże…

Opadam na kolana. Moje czoło uderza w podłogę, aż oczy przesłania mi krwawa kurtyna. Przez wycie wichrów słyszę:

— …test musi być nadal kontynuowany. Twoja wiara we mnie nie jest całkowita. W rzeczywistości jesteś nastawiony bardzo sceptycznie do lego, co nazywasz moją dobrocią. Bez dodatkowego dowodu, że jesteś gotów mi zaufać, nie mogę pozwolić ci stać się jednostką tak wyjątkową, jaką byłbyś, dostając ode mnie z powrotem swoją zmarłą. Rozumiesz?

Pytanie nie wygląda na retoryczne.

— Tak — szlocham.

— A więc dobrze — mówi mój kulturalny, niemal przyjacielski głos — wyliczyłem, że zachowasz się mniej więcej w taki sposób, jak to zrobiłeś, i odpowiednio się przygotowałem. Ciało twojej kobiety zostało odtworzone w czasie, gdy ty byłeś badany. Informacje, które składają się na jej osobowość, są obecnie wprowadzane do jej neuronów. Będzie gotowa do opuszczenia tego miejsca tak szybko jak ty.

Jednak, powtarzam, musi zostać przeprowadzona próba. Jest ona konieczna również ze względu na wpływ, jaki będzie na ciebie miała. Jeżeli masz być moim prorokiem, będziesz musiał dość ściśle ze mną współpracować. Będziesz musiał poddać się dość znacznej zmianie uwarunkowań i dzisiaj ten proces zaczynamy. Czy chcesz tego?

— Tak, tak, tak, co mam zrobić?

— Tylko jedno: idź za robotem, który cię stąd wyprowadzi. W pewnym momencie ona, twoja kobieta, dołączy do ciebie. Będzie uwarunkowana, by stąpać tak cicho, żebyś nie mógł jej usłyszeć. Nie oglądaj się za siebie. Ani razu. dopóki nie znajdziesz się w górnym świecie. Jedno spojrzenie w tył będzie aktem nieposłuszeństwa wobec mnie, informacja wskazująca że nie można ci naprawdę ufać… i to będzie koniec wszystkiego. Zrozumiałeś?

— I to wszystko? — płaczę. — Nic więcej?

— To okaże się trudniejsze, niż myślisz — mówi mi SUM. Mój głos cichnie, jakby odpływał w nieskończoną dal: — Żegnaj, czcicielu.

Robot podnosi mnie na nogi. Wyciągam ramiona ku Ciemnej Królowej. Mimo że na wpół oślepiony łzami, widzę jednak, że Ona mnie nie dostrzega.