125743.fb2 Planeta Smierci 2 - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Planeta Smierci 2 - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Rozdział 16

Ból nie był porażający. Nieznośna była natomiast myśl o nieuchronnej śmierci. Starzec zabił go. Wszystko było skończone. Jason nieomal bez gniewu uniósł tarczę i odepchnął go tak, że potoczył się do tyłu. Miecz pozostał — wąska, lśniąca śmierć tkwiąca w jego ciele.

— Zostaw go — powiedział Jason ochrypłym głosem do Ijale, która uniosła swe zakute w łańcuchy ręce, by wyciągnąć miecz. Jej oczy były szklane z przerażenia.

Bitwa była skończona i przez mgłę bólu Jason widział stojącego przed nim Hertuga, z którego twarzy również dało się wyczytać przekonanie o nieuchronności śmierci. — Szmaty — rzekł Jason jak mógł najwyraźniej. — Przygotujcie szmaty, a kiedy wyciągniecie miecz, przyciśnijcie je mocno do rany.

Mocne dłonie żołnierzy podniosły Jasona. Szmaty były już przyszykowane. Hertug stanął przed Jasonem, który tylko skinął głową i zamknął oczy. Ponownie przeszył go ból. Opuszczono go ostrożnie na dywan, rozcięto ubranie, upływ krwi zatamowano przygotowanymi bandażami.

Kiedy tracił przytomność, wdzięczny, że przyniesie mu to wyzwolenie od męki, zastanawiał się, dlaczego tak się przejmuje. Po co przedłużać cierpienia. Tu może tylko umrzeć, oddalony o lata świetlne od środków antyseptycznych i antybiotyków. Może tylko umrzeć…

Jason powoli wrócił do przytomności tylko na chwilę i zobaczył Ijale klęczącą nad nim z igłą oraz nitką i zszywającą brzegi rany. Znowu ogarnął go mrok, a gdy ponownie otworzył oczy, był w swojej sypialni i widział promienie słoneczne padające przez rozbite okna. Coś przysłoniło światło i poczuł, że najpierw jego czoło i policzki, potem wargi zostały zwilżone chłodną wodą, dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak zaschło mu w gardle i jak bardzo go boli.

— Wody… — wychrypiał i zaskoczyło go, jak słabo brzmi jego głos.

— Powiedziano mi, że nie możesz pić, kiedy jesteś ranny w to miejsce — odparła Ijale wskazując na jego ciało. Jej wargi były wykrzywione w nienaturalnym uśmiechu.

— Nie sądzę, by miało to jakieś znaczenie — odparł Świadomość nieuchronnej śmierci dolegała mu o wiele bardziej niż rana. Obok Ijale zjawił się Hertug, na jego twarzy malował się grymas będący lustrzanym odbiciem grymasu Ijale. Podał Jasonowi małe pudełko.

— Sciulojto zdobyli, korzenie będę, które osłabiają ból Musisz je żuć, ale nie za dużo. To bardzo niebezpieczne, jeżeli używa się za dużo hcde.

Ale nie dla mnie, pomyślał Jason, zmuszając się do żucia suchych, zakurzonych korzeni. To środek pr/eciwbólowy, narkotyk, którego zażywanie może stać się nałogiem… Mam bardzo mało czasu, żeby wpaść w nałóg.

Czymkolwiek było to lekarstwo, działało doskonale i Jason był za to wdzięczny. Ból zniknął, podobnie jak pragnienie i choć lekko kręciło mu się w głowie, nie czuł się już tak wyczerpany. — Jak zakończyła się bitwa? — zapytał Hertuga, który stał z rękami złożonymi na piersi. Minę miał ponurą.

— Zwycięstwo jest nasze. Ci nieliczni Trozelligoj, którzy przeżyli, są naszymi niewolnikami, ich klan przestał istnieć. Trochę żołnierzy uciekło, ale oni się już nie liczą. Ich twierdza należy do nas, a w niej najtajniejsze komnaty, gdzie budowali swoje machiny. Gdybyś mógł je zobaczyć… — Uzmysłowił sobie, że Jason nie będzie mógł ich ujrzeć i w ogóle, niewiele już Zobaczy i znowu zmarszczył brwi.

— Uszy do góry — pocieszał go Jason. — Zwyciężyłeś jednych, zwyciężysz ich wszystkich. Nie ma już drugiej równie silnej bandy, która mogłaby ci się przeciwstawić. Działaj bez przerwy, zanim zdążą się połapać. Zabierz się najpierw do tych najbardziej wrogo nastawionych. Jeżeli to możliwe, postaraj się nie zabijać wszystkich ich techników — będziesz potrzebował kogoś, kto objaśni ci wszystkie ich tajemnice. Działaj szybko i nim nastanie zima, Appsala będzie twoja.

— Urządzę ci najwspanialszy pogrzeb, jaki widziała Appsala — wykrzyknął Hertug.

— Jestem tego pewien. Nie szczędź wydatków.

— Będą uczty i modły, a potem twe szczątki w elektrycznym piecu zostaną obrócone w popiół na większą chwałę boga Elektro.

— Będę niezwykle szczęśliwy z tego powodu.

— Następnie twe popioły zostaną wywiezione w morze na czele wspaniałej procesji pogrzebowej. Będzie płynął okręt za okrętem, a wszystkie w pełnym uzbrojeniu, dzięki czemu w powrotnej drodze będziemy mogli zaatakować Mastreguloj i pokonać ich przez zaskoczenie.

— To już bardziej do ciebie podobne, Hertugu. Przez chwilę myślałem, że stajesz się zbyt sentymentalny.

Uwagę Jasona przyciągnął łomot przy drzwiach. Powoli odwrócił głowę i zobaczył grupę niewolników wciągających do pokoju grubo izolowane kable. Inni wnieśli skrzynki z wyposażeniem, a na samym końcu zjawił się trzaskając z bata nadzorca niewolników, pędząc przed sobą potykającego się, zakutego w łańcuchy Mikaha. Kopniakiem posłał Mikaha w kąt pokoju.

— Miałem zamiar zabić zdrajcę — powiedział Her-tug — ale pomyślałem sobie, że sprawi ci przyjemność potorturować go aż do śmierci. Dobrze się zabawisz. Piec łukowy zaraz się nagrzeje i będziesz mógł smażyć go po kawałku, a wreszcie poślesz go jako dar dla boga Elektro, żeby ułatwić sobie dojście do nieba.

— To bardzo miłe z twojej strony — odparł Jason spoglądając na dość zdemolowaną figurę Mikaha. — Przykujcie go do muru i opuśćcie mnie, abym mógł wymyślić dla niego najniezwyklejsze i najstraszniejsze tortury.

— Zrobię jak zechcesz. Ale musisz zaprosić mnie na ceremonię. Zawsze interesują mnie nowe koncepcje w sztuce torturowania.

— Nie wątpię, Hertugu.

Wszyscy wyszli z komnaty i Jason spostrzegł, że Ijale z nożem kuchennym w ręku skrada się w stronę Mikaha.

— Nie rób tego — rzekł Jason. — To nic nie da.

Posłusznie odłożyła nóż i wzięła gąbkę, by wytrzeć Jasonowi twarz. Mikah uniósł głowę i spojrzał na niego. Twarz miał posiniaczoną, jedno oko całkowicie zakryte opuchlizną.

— Czy mógłbyś mi powiedzieć czego u diabła chciałeś dokonać zdradzając nas i próbując wydać mnie Trozelligoj?

— Nawet na torturach usta moje będą na wieki zamknięte.

— Nie rób z siebie większego idioty niż zwykle. Nikt cię nie ma zamiaru torturować. Po prostu zastanawiam się, co ci strzeliło do łba, co skłoniło cię do wycięcia takiego numeru.

— Zrobiłem to, co uważałem, że będzie najlepszym rozwiązaniem — odparł Mikah gramoląc się z podłogi.

— Zawsze robisz to, co sądzisz, że jes; najlepszym rozwiązaniem, tyle tylko, że zazwyczaj skazisz źle. Czy nie podobał ci się sposób, w jaki cię traktowałem?

Nie kierowały mną motywy osobiste. Zrobiłem to dla dobra cierpiącej ludzkości — Miałem wrażenie, że zrobiłeś to. by dostać nagrodę i nową pracę ora/ dlatego, że byłeś na mnie wściekły — znając słaby punk Mikaha, Jason starał się go poirytować.

— Nigdy! Jeżeli chcesz wiedzieć… Uczyniłem to. by zapobiec wojnie…

— Co chcesz przez to powiedzieć?

Mikah zmarszczył brwi, starając się spoglądać groźnie mimo podbitego oka. Jego łańcuchy zazgrzytały, gdy oskarżycielskim gestem wskazał Jasona.

— Pewnego dnia, pogrążony w opilstwie, wyznałeś mi swą zbrodnię i powiedziałeś o swych planach rozpętania śmiercionośnej wojny między tymi niewinnymi ludźmi, pogrążenia ich w rzezi i oddania w jarzmo okrutnego despotyzmu. Wtedy pojąłem, co muszę uczynić. Trzeba cię było powstrzymać. Nakazałem sobie milczenie, nie ośmielając się wypowiedzieć choć jednego słowa, by nie zdradzić swych myśli, albowiem znałem sposób.

Skontaktował się kiedyś ze mną człowiek wynajęty przez Trozelligoj, klan uczciwych pracowników i mechaników, który, jak mnie zapewnił, pragnie odkupić cię od Perssonoj dając ci dobre uposażenie. Wtedy mu nie odpowiedziałem, każdy bowiem plan zmierzający do uwolnienia nas, byłby połączony z przemocą i ofiarami ludzkimi. Nie mogłem się na to zdecydować, choć odmowa wiązała się z mym dalszym przebywaniem w łańcuchach. Kiedy jednak poznałem twoje krwiożercze intencje, rozważyłem wszystko w mym sumieniu i zobaczyłem, co mam uczynić. Zabiorą nas wszystkich stąd do Trozelligoj, którzy obiecali, że nie stanie ci się żadna krzywda, choć będziesz musiał być traktowany jako więzień. Groźba wojny zostanie odwrócona.

— Ty naiwny durniu — oznajmił Jason tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Mikah zaczerwienił się.

— Nie dbam o to, co o mnie myślisz. Gdyby była sposobność, postąpiłbym tak ponownie.

— Nawet wiedząc, że banda, której nas sprzedałeś wcale nie jest lepsza od tej tutaj? Czy w czasie walki nie musiałeś powstrzymać jednego z nich przed zabiciem Ijale? Sądzę, że powinienem ci za to podziękować — choć to ty wpakowałeś ją w tę kabałę.

— Nie chcę twoich podziękowań. To pod wpływem chwilowych namiętności wisiała nad nią groźba. Nie mogę mieć im tego za złe…

— To nie ma już żadnego znaczenia. Wojna się skończyła — przegrali i moje plany odnośnie rewolucji przemysłowej zostaną bez trudu zrealizowane nawet bez mojego osobistego udziału. Jedyną rzeczą, której zdołałeś dokonać jest to, że mnie zabiłeś — a ten drobiazg jest mi niezmiernie trudno ci wybaczyć.

— Cóż za szaleństwo…?

— Szaleństwo, ty ograniczony durniu! — Jason uniósł się na łokciu, ale natychmiast opadł na poduszki, czując, jak strzała bólu przebiła się przez znieczulające działanie lekarstwa. — Czy sądzisz, że leżę sobie, bo jestem zmęczony? Twoje porwanie i intrygi wciągnęły mnie w tę walkę głębiej, niż zamierzałem i zaprowadziły prosto na długi, ostry i bardzo septyczny miecz. Przebito mnie nim jak świnię.

— Nie rozumiem, o czym mówisz.

— No to jesteś cholernie głupi. Zostałem przebity na wylot. Moja wiedza anatomiczna nie jest tak głęboka, jak mogłaby być, ale jak sądzę, żaden niezbędny do egzystencji organ nie został naruszony. Gdyby została uszkodzona wątroba albo jakieś większe naczynie krwionośne, nie mówiłbym do ciebie w tej chwili. Ale nie widzę możliwości zrobienia dziury w brzuchu i nieprzecięcia przy okazji jednej czy dwu pętli jelit, przebicia otrzewnej i wpuszczenia do środka kupy sympatycznych, głodnych bakterii. Gdybyś przypadkiem nie czytał ostatnio książki na temat pierwszej pomocy, to mogę ci powiedzieć, że następnym etapem jest infekcja zwana zapaleniem otrzewnej, która biorąc pod uwagę poziom nauk medycznych na tej planecie, w stu procentach kończy się tu zgonem pacjenta.

Informacja ta sprawiła, że Mikah zamilkł wreszcie, niezbyt jednak podtrzymała Jasona na duchu, zamknął więc oczy, by nieco odpocząć. Gdy je otworzył ponownie, było już ciemno, drzemał więc, budząc się i znów zasypiając aż o świtu, kiedy to musiał obudzić Ijale i polecić jej, by przyniosła mu misę z korzeniami będę. Otarła mu czoło i zauważył wyraz jej twarzy.

— A więc to nie w pokoju jest tak gorąco — rzekł. — To ja.

— To z mojego powodu zostałeś ranny — jęknęła Ijale i zaczęła płakać.

— Bzdura! — odparł Jason. — Obojętne, w jaki sposób umrę, to na pewno będzie samobójstwo. Ustaliłem to już dawno temu. Na planecie, na której się urodziłem, były wyłącznie słoneczne dni, pokój bez końca i długie, długie życie. Postanowiłem wyjechać stamtąd, wybierając życie krótkie i pełne wrażeń, nie długie i nudne. A teraz pozuję sobie trochę ten korzeń, bo chciałbym zapomnieć o moich kłopotach.

Narkotyk był silny, a infekcja rozległa. Jason trwał, to zanurzając się w czerwonawej mgle będę, to wypływając na powierzchnię i widząc, że nic się nie zmieniło. Wciąż była przy nim doglądająca go Ijale, a w kącie siedział zamyślony Mikah zakuty w łańcuchy. Zastanawiał się, co też stanie się z nimi po jego śmierci i myśl ta nie dawała mu spokoju.

Właśnie podczas jednego z takich czarnych, ponurych okresów świadomości usłyszał dźwięk — narastający łoskot, który rozdarł powietrze na zewnątrz, za ścianami budynku i powoli ucichł w oddali. Uniósł się na łokciach i nie zwracając uwagi na ból, zawołał.

— Ijale, gdzie jesteś? Chodź tu zaraz!

Przybiegła z sąsiedniego pokoju. Do jego świadomości docierały okrzyki rozlegające się na zewnątrz, głosy dobiegające z kanału, podwórca. Czy rzeczywiście to słyszał? A może była to halucynacja pod wpływem gorączki? Ijale próbowała położyć go z powrotem, ale odtrącił ją i zawołał do Mikaha.

— Czy słyszałeś coś przed chwilą? Czy słyszałeś?

— Spałem… Zdawało mi się, że słyszę…

— Co?

— Ryk. Obudził mnie. To brzmiało jak…, ale to niemożliwe…

— Niemożliwe? Dlaczego niemożliwe? To był silnik rakietowy, prawda? Tu, na tej prymitywnej planecie.

— Ale tu nie ma żadnych rakiet.

— Teraz są, idioto. Jak myślisz, po co wybudowałem mój modlitewny młynek radiowy? — Zmarszczył brwi, tknięty nagłą myślą. Próbował pobudzić swój zamroczony, ogarnięty gorączką mózg do działania.

— Ijale — zawołał, wyciągając spod poduszki ukrytą tam sakiewkę. — Weź te pieniądze, wszystkie, zanieś je do świątyni i daj kapłanom. Nie pozwól, by cię ktokolwiek zatrzymał, ponieważ jest to najważniejsza rzecz, jaką robisz w swoim życiu. Najprawdopodobniej przestali obracać młynek i wszyscy wyszli na zewnątrz zobaczyć, co się dzieje. Rakieta nigdy nie odnajdzie właściwego miejsca bez pomocy sygnału naprowadzającego, a jeżeli wyląduje gdziekolwiek indziej w Appsali, mogą być kłopoty. Powiedz im, żeby obracali młynek bez chwili przerwy, zmierza bowiem tu statek bogów i potrzeba jak najwięcej modlitw.

Wybiegła, a Jason opadł na poduszki, oddychając szybko. Czy był to statek kosmiczny, który odebrał jego SOS? Czy będą mieli lekarza albo aparaturę medyczną na pokładzie, czy zdołają wyleczyć go z tej zaawansowanej infekcji? Na pewno każdy statek posiada jakieś środki lecznicze. Po raz pierwszy od chwili, w której został zraniony, pozwolił sobie na uwierzenie, że jest jeszcze dla niego jakaś szansa przeżycia i poczuł jak spada zeń przygnębienie. Zdołał nawet uśmiechnąć się do Mikaha.

— Mam przeczucie, Mikah, że zjedliśmy nasze ostatnie kreno. Jak sądzisz, zdołasz pogodzić się z tą myślą?

— Będę zmuszony cię wydać — odparł Mikah poważnym tonem. — Twe zbrodnie są zbyt poważne, by można je było ukryć. Nie mogę postąpić inaczej. Będę musiał poprosić kapitana, by powiadomił policję…

— Jakim cudem człowiek o twoim sposobie myślenia zdołał przeżyć tak długo? — zapytał Jason lodowato. — Cóż może mnie powstrzymać przed wydaniem polecenia, by natychmiast cię zabito i pochowano, żebyś nie mógł wnieść oskarżenia?

— Nie sądzę, że mógłbyś to uczynić. Nie jesteś pozbawiony pewnego poczucia honoru.

— Pewnego poczucia honoru! Słowo uznania z twoich ust! Czyż to możliwe, że istnieje jakaś maleńka szczelinka w granitowej opoce twojego umysłu?

Zanim Mikah zdołał odpowiedzieć, ponownie rozległ się ryk silników rakietowych. Opadał niżej i nie oddalał się, jak poprzednim razem, ale stawał się coraz głośniejszy, ogłuszający, a przez tarczę słoneczną przesunął się cień.

— Rakiety chemiczne! — Jason starał się przekrzyczeć hałas. Szalupa albo ładownik z kosmolotu… musi kierować się na sygnał mojej iskrówki… to nie może być zbieg okoliczności. — W tej samej chwili do komnaty wbiegła Ijale i rzuciła się na podłogę koło łóżka Jasona.

— Kapłani uciekli — wyjęczała — wszyscy się ukryli. Wielki, dyszący ogniem stwór zniża się, by zniszczyć nas wszystkich! — Nagle, gdy ryk na zewnętrznym dziedzińcu ucichł, okazało się, że krzyczy.

— Wylądował szczęśliwie — odetchnął Jason, a następnie wskazał swe materiały piśmienne leżące na stoliku. — Papier i ołówek, Ijale. Podaj mi je. Napiszę kilka słów i chciałbym, żebyś je zaniosła na statek, który właśnie wylądował.

Cofnęła się gwałtownie, drżąc cała.

— Nie bój się, Ijale, to jedynie statek, podobny do tego, którym płynęłaś. Tylko, że ten żegluje w powietrzu, a nie po wodzie. Są w nim ludzie, którzy nie zrobią ci nic złego. Idź i zanieś im ten list, a potem przyprowadź ich tutaj.

— Boję się…

— Bez obaw, nie stanie się nic złego. Ludzie ze statku pomogą mi i sądzę, że mogą mnie wyleczyć.

— Więc pójdę — powiedziała po prostu. Wstała i wciąż dygocąc, walcząc z lękiem, wyszła.

Jason spojrzał w ślad za nią. — Są takie chwile, Mikah — rzekł — kiedy nie patrzę na ciebie, w których jestem dumny z ludzkiej rasy.

Minuty ciągnęły się nieznośnie i Jason spostrzegł, że myśląc wciąż o tym, co może dziać się na dziedzińcu, szarpie koce, zwijając je palcami. Drgnął gwałtownie, słysząc łoskot metalu, po którym nastąpiła raptowna seria eksplozji. Czyżby ci idioci zaatakowali statek? Wił się, próbując wstać z łóżka i przeklinał swoją słabość. Mógł jedynie leżeć i czekać, podczas gdy jego los leżał w czyichś rękach.

Rozległy się nowe eksplozje — tym razem wewnątrz budynku. Towarzyszyły im jakieś okrzyki i głośny wrzask. W korytarzu rozległ się odgłos szybkich kroków i do komnaty wbiegła Ijale, a jej śladem, z dymiącym pistoletem w dłoni weszła Meta.

— To kawał drogi z Pyrrusa — rzekł Jason, patrząc na jej zatroskaną, piękną twarzyczkę, tak dobrze znane kobiece kształty opięte twardym, metalowym materiałem kombinezonu. — Ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by czyjkolwiek widok mógł mi sprawić większą radość, niż twój…

— Jesteś ranny! — podbiegła do niego i klęknęła przy łóżku tak, by nie stracić z pola widzenia otwartych drzwi. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy ujęła dłoń Jasona i poczuła jak gorąca i sucha jest jego skóra. Nic nie powiedziała, jedynie odczepiła od paska medpakiet i przycisnęła mu do przedramienia. Wysunął się czujnik analizatora, zatrzeszczał zaaferowany, zrobił mu jeden zastrzyk, a potem jeszcze trzy, raz za razem. Pomruczał jeszcze przez chwilę, po czym szybko zaszczepił go i wreszcie zapaliło się na nim światełko oznaczające “koniec leczenia”.

Twarz Mety znajdowała się tuż przy jego twarzy. Pochyliła się jeszcze trochę i pocałowała go w popękane wargi. Złoty kosmyk włosów opadł z jej czoła, a Meta znowu pocałowała Jasona. Oczy miała wciąż otwarte i nie odrywając się od warg Jasona rozwaliła wystrzałem narożnik framugi drzwi i odpędziła żołnierzy w głąb korytarza.

— Nie zastrzel ich — powiedział Jason, gdy wreszcie odsunęła się niechętnie. — Podobno to przyjaciele.

— Ale nie moi. Kiedy tylko wyszłam z ładownika, ostrzelali mnie z jakiejś prymitywnej broni miotającej, ale zajęłam się nimi. Strzelali nawet do dziewczyny, która przyniosła twój list i w końcu musiałam rozwalić jedną ze ścian. Czy lepiej się już czujesz?

— Ani lepiej, ani gorzej. Po prostu kręci mi się w głowie od tych zastrzyków. Ale będzie lepiej, jeżeli pójdziemy na statek. Zobaczę, czy mogę chodzić.

Przełożył nogi ponad boczną krawędzią łóżka i natychmiast runął twarzą na podłogę. Meta ponownie wciągnęła go na łóżko i troskliwie otuliła kocami.

— Musisz leżeć, dopóki nie wydobrzejesz. Jesteś jeszcze zbyt chory, by cię stąd zabierać.

— Będę o wiele bardziej chory, jeżeli tu zostanę. Gdy tylko Hertug — to facet, który rządzi tą całością, zorientuje się, że mogę go chcieć opuścić, zrobi wszystko, żeby mnie zatrzymać — bez względu na to, ilu ludzi przy tym utraci. Musimy się stąd wynieść, dopóki w jego wrednym móżdżku nie powstanie takie podejrzenie.

Meta rozglądała się po pokoju. Jej wzrok prześlizgnął się po skulonej i wpatrzonej w nią Ijale, jakby była ona częścią umeblowania i wreszcie zatrzymał się na Mikahu.

— Czy ten typ przykuty do ściany jest niebezpieczny? — zapytała.

— Czasami. Musisz na niego dobrze uważać. To on właśnie porwał mnie z Pyrrusa. Dłoń Mety wśliznęła się do pojemnika przywieszonego u pasa, wydobyła dodatkowy pistolet i włożyła go do ręki Jasona. Weź to. Pewnie zechcesz sam go zabić.

— Widzisz, Mikah — rzekł Jason czując znajomy ciężar broni. — Wszyscy chcą, żebym cię zabił. Powiedz, co takiego siedzi w tobie, że wszyscy tak cię nienawidzą?

— Nie obawiam się śmierci — odparł Mikah unosząc głowę i prostując ramiona. Mimo to jednak, jego rzadka siwa broda i łańcuchy, w które był zakuty, sprawiły, że nie wyglądał zbyt imponująco.

— A powinieneś — Jason opuścił lufę. — Zadziwiające, jakim cudem, przy twej namiętności do robienia wszystkiego na opak, zdołałeś przeżyć tak długo.

— Na razie mam dość zabijania — powiedział odwracając się do Mety. — Tutaj wszyscy mają świra na tym punkcie. A poza tym, będzie nam potrzebny, żeby pomóc znieść mnie na dół. Nie sądzę, bym mógł dokonać tego o własnych siłach, a w jego osobie mamy najlepszego noszowego, jakiego moglibyśmy tu znaleźć.

Meta odwróciła się w stronę Mikaha. Pistolet wyskoczył z kabury prosto do jej dłoni. Strzeliła. Mikah szarpnął się do tyłu, osłaniając oczy ramieniem i zamarł, uświadamiając sobie ze zdziwieniem, że jeszcze żyje. Meta uwolniła go, odstrzeliwując łańcuchy, którymi był przykuty. Podeszła do niego z niewymuszonym wdziękiem skradającej się tygrysicy i wbiła dymiącą wciąż lufę pistoletu w jego pępek.

— Jason nie chce, żebym cię zabiła — wymruczała i wcisnęła lufę nieco głębiej — aleja nie zawsze robię to, o co mnie prosi. Jeżeli chcesz pożyć jeszcze trochę, musisz robić, co j a ci rozka'żę. Zdejmij blat ze stołu — posłuży jako nosze. Pomożesz znieść Jasona do rakiety. Jeżeli spowodujesz choć cień komplikacji, zginiesz. Rozumiesz?

Mikah otworzył usta, by zaprotestować lub wygłosić jedno ze swych kazań, ale coś w lodowatym głosie dziewczyny powstrzymało go. Skinął jedynie głową i odwrócił się w stronę stołu.

Ijale siedziała teraz w kucki tuż przy łóżku Jasona i z całej siły trzymała go za rękę. Nie zrozumiała ani słowa z rozmowy prowadzonej w nieznanych jej językach.

— Co się dzieje, Jasonie? — zapytała błagalnie. — Co to za błyszcząca rzecz, która ugryzła cię w ramię. Ta nowa cię pocałowała, musi więc być twoją kobietą, ale jesteś przecież silny i możesz mieć dwie kobiety. Nie opuszczaj mnie.

— Co to za dziewczyna? — spytał Meta zimno. Jej automatyczna kabura zamruczała i pistolet zaczai wysuwać się i chować.

— To jedna z miejscowych, niewolnica, która mi pomagała — odparł Jason ze swobodą, której wcale nie czuł. — Jeżeli ją tu zostawimy, tamci prawdopodobnie ją zabiją. Poleci z nami…

— Nie sądzę, by to było dobre rozwiązanie — oczy Mety były przymrużone, a pistolet wyglądał tak, jakby za sekundę miał skoczyć do jej dłoni. Zakochana Pyrrusanka była mimo wszystko kobietą — i Pyrrusan-ką, co stanowiło cholernie niebezpieczne połączenie. Na szczęście jakiś ruch przy drzwiach odwrócił jej uwagę i natychmiast palnęła w tym kierunku dwukrotnie, zanim Jason zdołał ją powstrzymać.

— Poczekaj, to Hertug. Poznałem jego pięty, kiedy nurkował w ukryciu.

— Nie wiedzieliśmy, że to jeden z twoich przyjaciół, Jasonie — zaskrzeczał przerażony głos z korytarza.

— Kilku nadgorliwych żołnierzy zaczęło strzelać. Już ich ukarałem. Jesteśmy przyjaciółmi, Jasonie. Powiedz temu ze statku, by przestał siać ogniem. Chcę wejść i porozmawiać z tobą.

— Nie rozumiem, co on mówi — oznajmiła Meta — ale nie podoba mi się dźwięk jego głosu.

— Twoje odczucia są najzupełniej słuszne, kochanie — odparł Jason. — Trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej dwulicowego, nawet gdyby miał oczy, nos i usta z tyłu głowy.

Jason zachichotał i uzmysłowił sobie, że zmagające się w jego organizmie lekarstwa i toksyny sprawiły, że czuje się jak po kilku szklaneczkach. Precyzyjne myślenie stanowiło pewien wysiłek, ale był to wysiłek, który musiał podjąć. Wciąż tkwili po uszy w kłopotach i choć Meta była wspaniałym bojownikiem, trudno się było spodziewać, że pokona całą armię. A niewątpliwie zechcą ich zatrzymać choćby za taką cenę, jeżeli nie będzie bardzo uważał.

— Wejdź, Hertugu — zawołał. — Nikt cię nie skrzywdzi, takie pomyłki jak tamta, czasami się zdarzają.

— A potem szepnął do Mety: — Nie strzelaj, ale miej się na baczności. Spróbuję go przekonać, żeby nie robił kłopotów, ale nie mogę gwarantować, że mi się uda. Bądź więc gotowa na wszystko.

Hertug zerknął przez drzwi i znowu błyskawicznie się wycofał. Wreszcie zebrał całą swą odwagę i wsunął się niepewnie do komnaty.

— Jaką piękną, poręczną broń ma twój przyjaciel, Jasonie. Powiedz mu — zamrugał, patrząc na kombinezon Mety — to znaczy jej, że dam za to niewolników. Pięciu, to dobry interes.

— Siedmiu.

— Zgoda. Niech mi ją da.

— Ale nie za tę. Była w posiadaniu jej rodziny od wielu lat i nie mogłaby się z nią rozstać. Ale na statku, którym przybyła, ma jeszcze jedną. Zejdziemy na dół i ci ją da.

Mikah zakończył rozbieranie stołu i położył jego blat koło łóżka Jasona. Następnie, wraz z Metą przenieśli ostrożnie Jasona na te zaimprowizowane nosze. Hertug wytarł nos grzbietem dłoni, a jego mrugające, zaczerwienione ślepka wszystko zarejestrowały.

— Na statku są rzeczy, które sprawią, że poczujes/ się lepiej — powied/iał, okazując więcej inteligencji, ni/ go Jason o to posądzał. Pewnie nie umrzesz ł odleci^/ w tym napowietrznym statku?

Jason jęknął i zaczął wić się na noszach przyciskając zraniony bok. — Umieram. Hertugu! Zaniosą me popioły na statek, na kosmiczną łódź pogrzebową, by rozrzucić je wśród gwiazd…

Hertug rzucił się w stronę drzwi, ale Meta natychmiast siedziała mu na karku. Wykręciła mu rękę za plecy aż wrzasnął z bólu i wbiła mu lufę pistoletu w nerki.

— Jaki masz plan, Jasonie? — zapytała spokojnie.

— Niech Mikah weźmie nosze z przodu, a Hertug i Ijale z tyłu. Trzymaj tego starego cwaniaka na muszce a jeżeli będziemy mieli ociupinę szczęścia, wygrzebie-my się z tej afery z całymi skórami.

Ruszyli, powoli i ostrożnie. Pozbawieni przywódcy Perrsonoj nie mogli zdecydować się, co robić. Wstrząsnęły nimi okrzyki bólu Hertuga, jak również odwalające kawałki tynku i rozbijające okna strzały Jasona. Wędrówka w dół, po schodach i przez dziedziniec sprawiała mu przyjemność, a każdy pocisk, który pakował tuż przy każdej pojawiającej się głowie, podnosił go na duchu. Do rakiety dotarli bez żadnych trudności.

— No, a teraz nastąpi najtrudniejszy punkt programu — oznajmił Jason otaczając jedną ręką ramiona Ijale i zwieszając się całym ciężarem na drugiej, którą obejmował kark Mikaha. Nie był w stanie chodzić, ale mogli go podtrzymywać i wciągnąć na pokład. — Stań w drzwiach, Meta, i trzymaj mocno tego starego ścierwojada. Możesz spodziewać się wszystkiego, gdyż pojęcie takie jak lojalność jest tu zupełnie nieznane i jeżeli uznają, że mogą cię dostać tylko zabijając Hertuga, bądź pewna, że nie zawahają się ani przez chwilę.

— To logiczne — przyznała Meta. — W końcu to wojna.

— Owszem, sądzę, że Pyrrusanin tak właśnie może to ocenić. Bądź gotowa. Podgrzeję silniki i kiedy będziemy gotowi do startu, dam sygnał syreną. Wtedy puść Hertuga, zamknij śluzę i wskakuj za stery — nie przypuszczam, że dałbym sobie radę ze startem. Zrozumiałaś?

— Doskonale. Idź, tracisz tylko czas.

Jason opadł na fotel drugiego pilota, wykonał czynności związane z procedurą przedstartową najszybciej jak potrafił. Właśnie sięgał do przycisku syreny, gdy rozległ się zgrzytliwy łoskot. Cały statek zadygotał i przez chwilę serca ich zamarły, kiedy zakołysał się i omal nie przewrócił. Wreszcie wyprostował się powoli i Jason włączył sygnał alarmowy. Zanim przebrzmiało echo syreny, Meta siedziała już w fotelu pilota i mała rakietka strzeliła w niebo.

— Okazuje się, że poziom rozwoju na tej prymitywnej planecie jest o wiele wyższy niż przypuszczałam — powiedziała, gdy ustało przeciążenie. — Na jednym z budynków stała wielka, paskudna machina, która nagle zadymiła i cisnęła kamień, który utrącił większą część lewego statecznika. Rozwaliłam ją, ale ten, którego nazywałeś Hertugiem, uciekł.

— Pod niektórymi względami istotnie są dość rozwinięci — odparł Jason. Nie czuł się na siłach oznajmić Mecie, że to jego własny wynalazek omal ich nie wykończył.

Rozdziału Umiejętny pilotaż Mety sprawił, że rakieta bez trudu wśliznęła się do otwartego luku ładowni pyrrusańskie-go kosmolotu, który orbitował tuż ponad warstwą atmosfery. Stan nieważkości zmniejszył ból na tyle, że Jason zdołał dopilnować, by przerażoną Ijale przypa-sano do fotela. Potem sam pożeglował w kierunku swojej koi i zanim do niej dotarł, zemdlał, uśmiechając się szczęśliwie. Maniakalni właściciele niewolników wydawali się już odległą przeszłością.

Gdy się obudził, ból i złe samopoczucie prawie ustąpiły, gorączka również. I choć czuł się obrzydliwie osłabiony zdołał przedostać się korytarzem do kabiny nawigacyjnej. Meta programowała właśnie kurs na komputerze.

— Jeść! — wychrypiał Jason, chwytając się za gardło. — Moje tkanki harują, łatają dziury, a ja ginę z głodu.

Meta bez słowa podała mu obiad w tubie i udało jej się zrobić to w taki sposób, że natychmiast zorientował się, że jest na niego wściekła z jakiegoś powodu. Gdy włożył tubę do ust zobaczył Ijale skuloną pod ścianą kabiny, w każdym razie skuloną na tyle, na ile jest to możliwe w stanie nieważkości.

— O rany, ależ to było dobre! — wykrzyknął Jason z nieszczerą radością w głosie. Sama pilotujesz, Meta?

— Oczywiście, że sama. — Powiedziała to takim tonem, że brzmiało to raczej “głupi jesteś”. — Pozwolono mi wziąć kosmolot, ale nikt nie był na tyle swobodny, by móc mi towarzyszyć.

— Jak mnie znalazłaś? — zapytał, próbując odnaleźć temat, który ożywiłby ją nieco.

— To przecież oczywiste. Kiedy statek wystartował z tobą na pokładzie, operator w kosmoporcie zapamiętał znaki rozpoznawcze i kiedy je opisał, Kerk natychmiast się zorientował, że statek był z Cassylii. Poleciałam na Cassylię i przeprowadziłam śledztwo. Zidentyfikowali kosmolot, ale nie było danych o jego powrocie. Wtedy przeanalizowałam kurs na Pyrrusa i ustaliłam, że istnieją trzy planety położone wystarczająco blisko trasy, by można je było wykryć z pokładu statku znajdującego się w podprzestrzeni. Na dwóch z nich są władze centralne, nowoczesne porty kosmiczne i kontrola lotów. Lądowanie albo nawet katastrofa statku, którego szukałam, niewątpliwie zostałyby na nich zarejestrowane. Ale tak nie było. A więc kosmolot musiał wylądować na trzeciej, tej, którą właśnie opuściliśmy. Gdy tylko osiągnęłam atmosferę, usłyszałam sygnały SOS i zeszłam do lądowania tak szybko, jak mogłam… Co masz zamiar zrobić z tą kobietą?

Ostatnie słowa były wypowiedziane lodowatym tonem. Ijale skuliła się jeszcze bardziej. Nie rozumiała nic z tej rozmowy, ale była najwyraźniej sparaliżowana strachem.

— Właściwie jeszcze o tyra nie pomyślałem…

— W twoim życiu jest miejsce tylko na jedną kobietę, Jasonie dinAlt. Na mnie. Zabiję każdego, kto myśli inaczej.

Niewątpliwie mówiła to zupełnie serio i jeżeli Ijale miała jeszcze trochę pożyć, należało niezwłocznie usunąć ją poza zasięg śmiertelnego zagrożenia, jakim była kobieco-pyrrusańska zazdrość. Jason zastanawiał się błyskawicznie.

— Zatrzymamy się na najbliższej cywilizowanej planecie i pozwolimy jej odejść. Mam dość pieniędzy, by zdeponować w banku na jej nazwisko taką sumę, by wystarczyła jej na wiele lat. Załatwię to w ten sposób, by wypłacano je po trochu, dzięki czemu bez względu na to jak będą ją oszukiwać, zawsze będzie miała ich dostatecznie dużo. I wcale nie będę się obawiał ojej los — jeżeli udało jej się przeżyć wśród tych pożeraczy kreno, to na pewno da sobie radę w każdym cywilizowanym świecie.

Nieomal słyszał już skargi, jakie padną z ust Ijale, gdy przekaże jej tę wiadomość, ale w końcu chodziło tu o jej życie.

— Zadbam o nią i wskażę jej ścieżki Prawdy — od strony drzwi odezwał się znajomy głos. Mikah stanął w wejściu, trzymając się framugi. Brodę miał zmierzwioną, jego oczy płonęły.

— Cóż za wspaniały pomysł! — przytaknął z entuzjazmem Jason. Odwrócił się do Ijale i przemówił do niej w jej języku: — Słyszałaś? Mikah weźmie cię i zaopiekuje się tobą. Załatwię, żeby wypłacono ci pieniądze, które wystarczą na zaspokojenie wszystkich twoich potrzeb. Mikah wyjaśni ci wszystko co trzeba o pieniądzach. Chcę, żebyś słuchała go uważnie, zapamiętywała dokładnie, co mówi i robiła dokładnie na odwrót. Musisz mi to obiecać i nigdy nie złamać swego słowa. W ten sposób, choć popełnisz może trochę błędów i czasem nie będzie tak, jakbyś chciała, w pozostałych przypadkach wszystko ułoży ci się jak po maśle.

— Nie mogę cię opuścić! Weź mnie ze sobą… Będę na zawsze twoją niewolnicą! — wyjęczała.

— Co ona mówi? — warknęła Meta, najwyraźniej domyślając się znaczenia słów Ijale.

— Jesteś zły, Jasonie, wydeklamował Mikah, wskakując znów w utartą koleinę. — Będzie ci posłuszna, wiem, że bez względu na to, jaki wielki trud w to włożę, zawsze uczyni to, co ty jej powiesz.

— Mam szczerą nadzieję, — odparł Jason żarliwie.

— Trzeba się urodzić z twoim szczególnym brakiem logiki w myśleniu, by czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność. My wszyscy jesteśmy o wiele szczęśliwsi poddając się nieco naporowi otaczającego nas bytu i wyduszamy nieco więcej przyjemności z otaczającej nas materialności.

— Jesteś zły, jako rzekłem, i nie możesz ujść kary — zza framugi drzwi ukazała się dłoń Mikaha z zaciśniętym w niej odnalezionym gdzieś na dole pistoletem. Przejmuję dowodzenie tym statkiem. Zabezpieczysz te obie kobiety tak, by nie sprawiały kłopotów. A potem podążymy na Cassylię — na twój proces.

Meta siedziała w fotelu pilota obrócona plecami do Mikaha. Dzieliło ją od niego dobre pięć metrów, w rękach trzymała notatki z danymi nawigacyjnymi. Powoli uniosła głowę spoglądając na Jasona. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Powiedziałeś, że nie chcesz, żeby go zabijać?

— W dalszym ciągu tego nie chcę, ale nie mam również zamiaru lecieć na Cassylię. Uśmiechnął się do niej i odwrócił.

Westchnął, szczęśliwy, słysząc gwałtowne zamieszanie za plecami. Nie padł ani jeden strzał, ale ochrypły wrzask, łomot i gwałtowny trzask były sygnałem, że Mikah przegrał swą ostatnią dyskusję.