125745.fb2 Planeta Smierci 1 - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Planeta Smierci 1 - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

19

— Ciężarówek tylko patrzeć. Wiesz, co masz robić? — upewniał się Naxa.

Jason kiwnął głową i jeszcze raz popatrzył na umarłego. Jakieś zwierzę urwało mu rękę i biedak wykrwawił się na śmierć. Urwaną rękę przywiązano do rękawa koszuli, więc z daleka wyglądała normalnie. Z bliska, zwisająca dłoń, biel skóry i wyraz przerażenia na twarzy trupa sprawiały niemiłe wrażenie. Jason wolałby, żeby ten człowiek leżał sobie w grobie. Pojmował jednak całą doniosłość jego dzisiejszej roli.

— Są. Zaczekaj, aż on się odwróci — szepnął Naxa. Opancerzona ciężarówka holowała tym razem trzy przyczepy z własnym napędem. Cały ten pociąg wpełzł na skalną pochyłość i stanął z wyciem silników. Krannon wysiadł z kabiny i pilnie się rozejrzał, nim zaczął otwierać przyczepy. Miał z sobą robota dźwigowego do ładowania towaru.

— Teraz! — syknął Naxa.

Jason wypadł na odsłonięty teren biegnąc i wołając do Krannona. Usłyszał trzask gałęzi za swymi plecami, gdy dwaj ukryci ludzie cisnęli za nim z krzaków trupa. Odwrócił się i strzelił w trupa, który zajął się płomieniem będąc jeszcze w powietrzu.

Huknął pistolet Krannona i jego strzał zwęglił dwakroć uśmiercone zwłoki, jeszcze nim dotknęły ziemi. Następnie Krannon padł i zaczął strzelać w gęstwinę za biegnącym Jasonem.

Jason był tuż-tuż przy ciężarówce, gdy coś gwizdnęło w powietrzu i ostry ból przeszył mu plecy, rzucając go na ziemię. Spojrzał przez ramię, kiedy Krannon wciągał go do kabiny, i zobaczył metalowy trzpień strzały tkwiącej w łopatce.

— Masz szczęście — rzekł Pyrrusanin. — Parę centymetrów niżej i już byś nie żył. Ostrzegałem cię przed karczownikami. Masz szczęście, że na tym się skończyło. — Leżał tuż przy drzwiach i raz po raz strzelał w cichy już teraz las.

Wyjmowanie strzały bolało dużo bardziej niż samo zranienie. Gdy Krannon zakładał mu opatrunek, Jason klął z bólu, a zarazem podziwiał zdecydowanie ludzi, którzy go postrzelili. Ryzykowali jego życie, aby tylko ucieczka miała wszelkie pozory prawdopodobieństwa. Ryzykowali też, że może się przeciwko nim obrócić, kiedy go zranią. Wykonali w pełni, co do nich należało, i Jason klął ich za tę rzetelność.

Po opatrzeniu Jasona Krannon wysiadł zmęczony z kabiny. Ukończywszy szybko ładowanie, skierował ciężarówkę z przyczepami z powrotem do miasta. Jason otrzymał zastrzyk przeciwbólowy i natychmiast zasnął.

Podczas snu Jasona Krannon musiał się porozumieć drogą radiową z miastem, bo Kerk już czekał, kiedy przybyli na miejsce. Gdy tylko ciężarówka znalazła się wewnątrz obwodu, otworzył drzwi i wywlókł Jasona na zewnątrz. Szarpnięty za bandaże Jason czuł, że rana mu się otworzyła. Zacisnął zęby — postanowił nie dać Kerkowi satysfakcji usłyszenia krzyku bólu.

— Mówiłem ci, żebyś nie opuszczał budynków przed odlotem. Dlaczego je opuściłeś? Po co wyszedłeś? Rozmawiałeś z karczownikami, tak? — Przy każdym zdaniu potrząsał fasonem.

— Nie rozmawiałem z… nikim — zdołał wydusić fason. — Oni chcieli mnie pochwycić. Zabiłem dwóch… ukrywałem się do powrotu ciężarówki.

— A wtedy zabił jeszcze jednego — wtrącił się Krannon. Sam widziałem. Dobry strzał. Ja, zdaje się, też jednego trafiłem.

Puść go, Kerku. Postrzelili go w plecy, zanim zdążył dobiec do ciężarówki.

Dosyć tych wyjaśnień — pomyślał Jason. — Nie wolno przesadzić. Niech sam wyciągnie odpowiednie wnioski. Teraz czas zmienić temat. Jest tylko jedna rzecz, która może odwrócić jego uwagę od karczowników.

— Prowadziłem za ciebie twoją wojnę, Kerku, kiedy ty siedziałeś sobie bezpiecznie wewnątrz obwodu. — Zwolniony z żelaznego uchwytu oparł się plecami o bok ciężarówki. — Odkryłem, o co naprawdę toczy się ta wojna z planetą… i jak możecie ją wygrać. Daj mi tylko gdzieś usiąść, a zaraz ci powiem…

W czasie tej rozmowy zbliżyło się do nich więcej Pyrrusan. Stali teraz wszyscy nieruchomo. Zastygli, podobnie jak Kerk, w oczekiwaniu i nie odrywali wzroku od Jasona. Kiedy Kerk przemówił, były to jakby słowa ich wszystkich:

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— To, co powiedziałem. Że Pyrrus z wami walczy… bezpośrednio i świadomie. Wystarczy, abyś dostatecznie oddalił się od miasta, a poczujesz skierowane na nie fale nienawiści. Nie, nieprawda… nie poczujesz, bo one towarzyszyły ci całe życie. Ale ja czuję, a także każdy, kto tylko jest wrażliwy na promieniowanie psi… Przeciw wam jest kierowany bezustanny zew wojny. Formy życia tej planety są wrażliwe na promieniowanie psi i odpowiadają na ten zew. Atakują, zmieniają się i przekształcają, aby was zniszczyć. I nie ustaną w swych wysiłkach, póki nie będziecie wszyscy martwi. Chyba że położycie kres tej wojnie.

— W jaki sposób? — pytanie Kerka odzwierciedlało się na twarzach zgromadzonych.

— Poprzez odkrycie, kto lub co wysyła ten zew. Formy życia, które was zwalczają, nie posiadają własnej zdolności rozumowania. Coś je przymusza do tej walki. Sądzę, że wiem, jak odkryć źródło tego przymusu. Po dokonaniu tego pozostanie tylko sprawa przekazania waszej gotowości do zawieszenia broni i ewentualnego wyzbycia się wszelkiej wrogości.

Zapanowała śmiertelna cisza, gdy Pyrrusanie usiłowali zrozumieć to, co powiedział. Kerk pierwszy się poruszył, rozkazując im odejść.

— Wracajcie do pracy. Ta sprawa należy do mnie i ja się nią zajmę. Gdy tylko sprawdzę jej wiarygodność… o ile w ogóle jest wiarygodna… złożę szczegółowy raport. — Ludzie rozeszli się w milczeniu, raz po raz oglądając się za siebie.