125745.fb2
— A teraz wszystko od początku — rozkazał Kerk. — I nic nie opuszczaj.
— Niewiele więcej mogę dodać do tych fizycznych faktów. Widziałem zwierzęta, zrozumiałem zew. Eksperymentowałem nawet z niektórymi z nich i reagowały na moje psychiczne rozkazy. Teraz muszę tylko wykryć źródło rozkazów, które podtrzymuje tę wojnę. Powiem ci jeszcze coś, czego nigdy nie mówiłem nikomu innemu. Mam w grach hazardowych nie tylko szczęście. Posiadam dostateczne zdolności psi, aby móc przechylić szale prawdopodobieństwa na swoją korzyść. Są to dość kapryśne zdolności, które z oczywistych względów starałem się rozwijać. W ciągu ostatnich dziesięciu lat prowadziłem badania we wszystkich ośrodkach naukowych zajmujących się tą sprawą. Jest to doprawdy zdumiewające, jak mało o nich wiemy, w porównaniu z innymi dziedzinami nauki. Pierwotne zdolności psi można rozwinąć przez ćwiczenia. Zbudowano nawet pewne urządzenia, które działają jako amplifikatory psioniczne. Jedno z takich urządzeń, właściwie zastosowane, może być doskonałym instrumentem namiarowym.
— Chcesz skonstruować taką maszynę? — spytał Kerk.
— Właśnie. Skonstruować i wyruszyć z nią statkiem za miasto. Skoro wysyłane sygnały są dość silne, aby podtrzymywać tę odwieczną wojnę, więc muszą być również dostatecznie silne, aby można było wyśledzić ich źródło. Postaram się pójść drogą tych sygnałów, skontaktować się z istotami, które je wysyłają, i spróbować wykryć, czemu to czynią. Zakładam, że przyjmiesz każdy rozsądny plan zakończenia tej wojny?
— Byle był rozsądny — odparł Kerk chłodno. — Ile ci zajmie skonstruowanie tego urządzenia?
— Tylko kilka dni, jeżeli macie wszystkie potrzebne części.
— Więc bierz się do roboty. Odwołuję lot, który miał się teraz odbyć, i zatrzymam statek tutaj, gotowy do drogi. Gdy tylko zbudujesz to urządzenie, ustal kierunek źródła sygnałów i zaraz mi zamelduj.
— Zgoda — odparł Jason wstając. — Niech tylko opatrzą mi tę dziurę w plecach, a zaraz zrobię spis potrzebnych części.
Na przewodnika i strażnika Jasona wyznaczono ponurego, nigdy nie uśmiechającego się mężczyznę imieniem Skop. Traktował on swoje obowiązki z niezwykłą powagą i wkrótce Jason zdał sobie sprawę, że właściwie jest więźniem tego człowieka. Kerk przyjął wersję zdarzeń, którą mu Jason przedstawił, lecz tlie oznaczało to wcale, iż mu wierzy. Na jedno jego słowo strażnik mógł się zamienić w kata.
Myśl, że najprawdopodobniej tak się to wszystko skończy, zmroziła krew w żyłach Jasona. Niezależnie od tego, czy Kerk akceptował jego wersję zdarzeń, czy nie, nie mógł ryzykować. Skoro istniała bodaj najmniejsza możliwość, że Jason skontaktował się z karczownikami, Kerk nie mógł pozwolić, aby opuścił on planetę żywy. Ludzie z lasu muszą być bardzo naiwni, skoro sądzą, że ich plan jest do zrealizowania. A może po prostu postanowili wykorzystać szansę, zdając sobie w pełni sprawę, jak bardzo jest nikła? No tak, o n i z pewnością niczego nie ryzykowali.
Jason nie mógł się skoncentrować pracując nad sporządzeniem listy materiałów potrzebnych do skonstruowania psionicznego przyrządu namiarowego. Błądził myślami w ciasnym, zamkniętym kręgu, szukając wyjścia, które nie istniało. Był już za bardzo uwikłany w sprawę, aby móc po prostu wyjechać. Kerk nigdy by na to nie pozwolił. Jeśli nie znajdzie sposobu zakończenia wojny i załatwienia sprawy karczowników, pozostanie już do końca życia uwięziony na Pyrrusie. Bardzo krótkiego życia.
Kiedy ukończył listę, zadzwonił do Koordynacji i Zaopatrzenia. Prawie wszystko, czego potrzebował, było w miejscowych magazynach, a nieliczne brakujące elementy dawały się zastąpić czym innym. Skop zapadł w drzemkę, a Jason, podparłszy głowę ręką, zaczął kreślić szkic aparatu.
Nagle podniósł głowę, świadom panującej wokół ciszy. Słyszał szmer urządzeń mechanicznych, głosy ludzi w hallu. Cóż to więc za cisza?
Cisza mentalna. Od chwili powrotu do miasta był tak zajęty, że nie zauważył całkowitego braku jakichkolwiek wrażeń psi. Nie było owego stałego napływu reakcji zwierzęcych. W nagłym olśnieniu przypomniał sobie, że tak było zawsze w tym mieście.
Spróbował nastawić swój umysł na odbiór… i niemal natychmiast zrezygnował. Ze wszystkich stron napierał nań stały natłok myśli, z którego zdał sobie sprawę, kiedy spróbował sięgnąć poza siebie. Zupełnie jakby się znajdował w zanurzonym głęboko batyskafie i dotknął ręką drzwi, które wstrzymywały przerażający napór wód. Dotknąwszy tych drzwi, bez ich otwierania, można odczuć ciśnienie, tę potężną siłę, która na nie naciska i tylko czeka, aby człowieka zgnieść. Tak właśnie było z naciskiem psi na miasto. Bezgłośny, wypełniony nienawiścią krzyk Pyrrusa, zniszczyłby natychmiast każdego, kto by ów krzyk do siebie dopuścił. Jedną z funkcji mózgu Jasona było przerywanie obwodu psi, odcinanie świadomości w celu zapobieżenia zniszczeniu umysłu. Istniał tylko niewielki przeciek, aby mógł zdawać sobie sprawę z tego stałego nacisku… i miał pożywkę dla swoich stałych koszmarnych snów.
Dawało to tylko jedną korzyść uboczną. Brak nacisku myśli pozwalał łatwiej się skoncentrować. Mimo zmęczenia Jason mógł szybko kreślić szkic aparatu.
Późnym popołudniem zjawiła się Meta, przynosząc zamówione przez Jasona części. Postawiła długie pudło na warsztacie, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła, i stała w milczeniu. Jason spojrzał na nią i uśmiechnął się.
— Zmieszana? — spytał.
— Nie wiem, o co ci chodzi — odparła. — Wcale nie jestem zmieszana. Tylko zirytowana. Lot został odwołany i zaopatrzenie będzie przez to w najbliższych miesiącach kulało. Poza tym, zamiast siedzieć za sterami albo pełnić służbę na obwodzie, muszę ci usługiwać, a potem zgodnie z twoimi poleceniami lecieć na jakąś głupią wyprawę. Dziwisz się, że jestem zirytowana?
Jason najpierw ułożył starannie otrzymane części na chassis a dopiero potem odpowiedział:
— Ależ jesteś zmieszana. Mogę ci nawet powiedzieć, jak bardzo… a to tylko jeszcze powiększy twoje zmieszanie. Co jest dla mnie pokusą, której szczerze mówiąc trudno mi się oprzeć.
Patrzyła na niego spoza warsztatu, zasępiona, zwijając i rozwijając palcem kosmyk włosów. Bardzo się podobała Jasonowi w tym zmieszaniu. Jako Pyrrusanka działająca na pełnych obrotach miała w sobie tyle osobowości, co kółko w maszynie. Wyrwana z tej maszyny bardziej mu przypominała dziewczynę, którą poznał w drodze na Pyrrusa. Zastanawiał się, czy to możliwe, by zrozumiała, co jej chce powiedzieć.
— Mówiąc, że jesteś zmieszana, wcale nie chcę cię obrazić, Meto. Ale przy swoim pochodzeniu nie możesz być inna. Masz wyspiarską osobowość. Przyznaję, że Pyrrus jest niezwykłą wyspą z mnóstwem ogromnych problemów, które potrafisz ze znawstwem rozwiązywać. Ale mimo to pozostaje wyspą. Gubisz się jednak, kiedy stajesz przed problemem kosmopolitycznym. Albo jeszcze gorzej, gdy wasze wyspiarskie problemy występują w szerszym kontekście. To jakby się prowadziło własną grę, tylko przy stale zmieniających się zasadach.
— Pleciesz bzdury — warknęła. — Pyrrus nie jest wyspą, a walka o przetrwanie nie jest żadną grą.
— Przepraszam. — Jason uśmiechnął się. — To była tylko taka metafora, w dodatku niezbyt szczęśliwa. Ujmijmy ten problem bardziej konkretnie. Gdybym na przykład powiedział, że tam, przy drzwiach, wisi uczepiony framugi żądłopiór…
Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć ostatniego słowa, a już pistolet Mety był wycelowany w stronę drzwi. Rozległ się trzask padającego krzesła strażnika. Wyrwany nagle ze swej półdrzemki Skop trzymał pistolet wymierzony we framugę.
— To był tylko przykład — rzekł Jason. — Tam naprawdę nic nie było. — Pistolet strażnika znikł w pochwie, on zaś sam spojrzał z pogardą na Jasona, po czym podniósł krzesło i znów usiadł.
— Udowodniliście oboje, że umiecie sobie radzić z miejscowymi problemami — ciągnął Jason. — Ale co by było, gdybym powiedział, że przy framudze wisi uczepione coś, co wyg1ąda jak żądłopiór, a w rzeczywistości jest czymś w rodzaju wielkiego owada, który przędzie cienkie nici nadające się do tkania materiału?
Strażnik łypnął groźnie spod krzaczastych brwi na pustą framugę — jego pistolet wysunął się do połowy z pochwy i schował ponownie. Następnie burknąwszy coś niezrozumiale do swego podopiecznego, ten w jednej osobie przewodnik i opiekun Jasona wyszedł do sąsiedniego pokoju trzaskając drzwiami. Meta ściągnęła brwi w skupieniu i na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. — To nie mogłoby być nic innego prócz żądłopióra — powiedziała wreszcie. — Nic innego nie mogłoby tak wyglądać. I nie tylko nie snułoby przędzy, ale ugryzłoby cię, gdybyś się zbliżył, więc musiałbyś je zabić. — Uśmiechnęła się zadowolona z niepodważalnej logiki swojej wypowiedzi.
— Znowu jesteś w błędzie — rzekł Jason. — Właśnie tak wygląda miniprządka, która żyje na planecie Stovera. Naśladuje ona najgwałtowniejsze formy życia tej planety i robi to tak świetnie, że nic więcej nie potrzebuje do obrony. Mogłaby usiąść ci na ręce i spokojnie prząść nić metr po metrze. Gdybym sprowadził na Pyrrusa cały statek wypełniony tylko nimi, nigdy nie wiedzielibyście, czy do nich strzelać, czy nie.
— Ale teraz ich tu nie ma — obstawała Meta.
— Mimo to mogłyby być. A gdyby były, wszystkie zasady waszej gry by się zmieniły. Rozumiesz teraz? W galaktyce są pewne stałe prawa i zasady… ale wy ich tu nie uznajecie. Waszą zasadą jest wieczna wojna z zastanymi formami życia. Chcę wyjść poza tę zasadę, prawo i skończyć waszą wojnę. Nie chciałabyś i ty tego samego? Nie chciałabyś wieść życia, które byłoby czymś więcej niż tylko nie kończącą się walką o przetrwanie? Życia, w którym byłoby miejsce na szczęście, miłość, sztukę… wszystkie te przyjemności, na które nigdy nie miałaś czasu?
Cała pyrrusańska surowość ustąpiła z jej twarzy, kiedy słuchała jego słów i chłonęła te obce sobie koncepcje. Jason machinalnie wziął ją za rękę, kiedy to mówił. Jej ręka była ciepła i krew zaczęła w niej szybciej pulsować pod wpływem jego dotyku.
Nagle Meta oprzytomniała i wyszarpnęła swoją dłoń zrywając się jednocześnie na nogi. Idąc na ślepo ku drzwiom, słyszała za sobą drwiący głos Jasona:
— Strażnik Skop uciekł, bo nie chciał zatracić swej cennej podwójnej logiki. Ona jest wszystkim, co posiada. Ale ty widywałaś inne części galaktyki, Meto, ty wiesz, że życie może być czymś znacznie więcej, niż tylko wzajemnym zabijaniem się na Pyrrusie. Czujesz, że to prawda, jeżeli nawet nie chcesz tego przyznać.
Odwróciła się i wybiegła za drzwi.
Jason spoglądał za nią gładząc się w zamyśleniu po zarośniętym podbródku.
— Meto, zaczynam żywić nadzieję, iż kobieta bierze w tobie górę nad Pyrrusanką. Zdaje się, że dostrzegłem… być może po raz pierwszy w dziejach tego krwawego, rozdartego wojną miasta, łzę w oku jednej z jego mieszkanek.