125764.fb2 Pod postaci? cia?a - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Pod postaci? cia?a - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

— Połóż na podłodze — poleciła.

Ponieważ zajmowała jedyne w tym pomieszczeniu krzesło, Rogar stał. W swojej szacie wyglądał na małego i starego.

— Przyszedłem — wyszeptał — by powiedzieć, że mieszkańcy Lokonu radują się, iż niewiasta z niebios wykonała swą zemstę.

— Wykonuje ją — poprawiła.

Nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Ponuro spoglądała na jego wyblakłe włosy.

— Skoro niewiasta z niebios… mogła… tak łatwo… znaleźć tych, których szukała… zatem zna prawdę mieszkającą w sercach Lokończyków: że nigdy nie zamierzaliśmy uczynić krzywdy jej ludowi.

Nie wyglądało na to, że Rogar czeka na odpowiedź.

Zacisnął splecione palce.

— Dlaczego tedy porzucacie nas — mówił dalej. — Kiedy przybyliście tu, kiedy poznaliśmy was, a wy zaczęliście mówić naszą mową, przyrzekliście tu pozostać przez wiele księżyców, a potem przysłać innych, by nauczyli nas i handlowali z nami. Nasze serca rozradowały się. Nie tylko z powodu tych towarów, które kiedyś zechcielibyście nam sprzedać, ani z powodu tego, że wasi mędrcy powie­dzieliby nam, jak skończyć z głodem, chorobami, niebezpieczeństwami i cierpienia­mi. Nie, nasza radość i wdzięczność wynikała głównie z widoku tych cudów, jakie roztoczyliście przed nami. Nagle świat, który był tak mały, stał się tak rozległy. A teraz odchodzicie. Pytałem, gdy się odważyłem, a ci spośród waszych, którzy zechcieli odpowiedzieć, mówili, że nikt \u już nie powróci. Czymże was obraziliśmy, niewiasto z niebios, i jak możemy to naprawić?

— Możecie przestać traktować waszych współbraci jak zwierzęta — wycedziła Evalyth.

— Dowiedziałem się… jakoś… że przybysze z gwiazd mówią, iż to, co dzieje się w Świętym Miejscu, jest złe. Ale my robimy to tylko raz w życiu, niewiasto z nie­bios, i tylko dlatego, że musimy!

— Nie ma takiej potrzeby. Rogar upadł przed nią na kolana.

— Może tak jest z przybyszami z gwiazd — rzekł błagalnie — ale my jesteśmy jedynie ludźmi. Jeśli nasi synowie nie zdobędą męskości, nie poczną własnych dzieci i wówczas ostatni z nas umrze na tym świecie śmierci, a nie będzie nikogo, kto by mu otworzył czaszkę i wypuścił duszę… — Odważył się unieść na nią wzrok. To, co zobaczył na jej twarzy, sprawiło, że zaskowyczał i wycofał się tyłem na czworakach pod palące promienie słońca.

Później Chena Darnard odszukała Evalyth. Zrobiły sobie drinka i zaczęły rozmawiać najpierw unikając właściwego tematu, aż w końcu Chena powiedziała wprost:

— Trochę ostro potraktowałaś wodza, nieprawdaż?

— Skąd… ach, tak. — Krakenka przypomniała sobie, że rozmowa z Rogarem została nagrana do późniejszej analizy, jak robiono zawsze, kiedy było to możliwe.

— A co miałam zrobić, pocałować go w te ludożercze usta?

— Nie. — Chena skrzywiła się. — Chyba nie.

— Na oficjalnym zaleceniu, by dać sobie spokój z tą planetą, twój podpis jest na samej górze.

— Tak, ale… teraz już nie wiem. Wtedy poczułam odrazę. Teraz też czuję. Ale… widziałam, jak personel medyczny bierze w obroty tych twoich więźniów. A ty to widziałaś?

— Nie.

— Powinnaś. Jak się kulą ze strachu, wrzeszczą i wyciągają do siebie ramiona, kiedy przywiązują ich w laboratorium, a potem jak tulą się do siebie w celi.

— Przecież chyba nie czują bólu ani nie ponoszą żadnego uszczerbku, prawda?

— Oczywiście, że nie. Ale czy uwierzą tym, którzy ich pojmali? Nie można ich uśpić chemicznie do badań, jeśli wyniki mają być zgodne ze stanem faktycznym. Ich obawa przed czymś całkowicie nieznanym… W każdym razie, Evalyth, byłam zmuszona przerwać obserwacje. Dłużej już nie mogłam. — Chena długo patrzyła na drugą kobietę. — Ale ty mogłabyś pójść popatrzeć.

Evalyth potrząsnęła głową.

— Nie zamierzam napawać się widokiem cierpienia. Zastrzelę mordercę, bo wymaga tego mój honor rodowy. Reszta może sobie odejść wolno, nawet chłopcy. Nawet pomimo tego, co jedli. — Nalała sobie mocnego drinka i wychyliła jednym haustem. Alkohol zapiekł ją w przełyku.

— Szkoda, że chcesz tego — rzekła Chena. — Donliemu by się to nie podobało.

Często cytował pewne porzekadło, podobno bardzo stare — on mieszkał w moim mieście, nie zapominaj, i znam go… znałam go dłużej niż ty, kochanie. Słyszałam, jak mówił kiedyś, dwa, może trzy razy: Czy nie należy oszczędzać nieprzyjaciół, skoro dzięki temu mogą stać się przyjaciółmi?

— Pomyśl o jadowitych owadach — odparła Evalyth. — Z nimi nie zawiera się przyjaźni. Rozdeptuje się je.

— Ale człowiek robi to, co robi, bo taki jest, bo takim uczyniło go otoczenie. — Ton Cheny stał się natarczywy, pochyliła się, by pochwycić dłoń Evalyth, która nie odpowiedziała na ten gest. — Czymże jest człowiek, jedno życie, wobec tych wszystkich, którzy żyją i żyli przed nim? Kanibalizm nie byłby obecny na całej wyspie, wśród wszystkich poza tym całkowicie odmiennych grup, gdyby nie był najgłębiej zakorzenionym imperatywem kulturowym ze wszystkich, jakie cechują tę rasę.

Evalyth uśmiechnęła się poprzez narastający gniew.

— A cóż to jest za szczególna rasa — że go zaakceptowała? A może by tak przyznać i mnie przywilej działania zgodnie z moimi imperatywami kulturowymi? Wracam do domu, by wychować dziecko Donliego z dala od tej waszej cywilizacji bez charakteru. Nie będzie wyrastał w pohańbieniu, ponieważ jego matka była zbyt słaba, by dochodzić sprawiedliwości za śmierć jego ojca. A teraz wybacz mi, ale muszę jutro wcześnie wstać, aby zabrać na statek kolejny ładunek.

Wykonanie tego zadania wymagało wielu godzin pracy; Evalyth wróciła na planetę dopiero pod wieczór. Czuła się nieco bardziej zmęczona niż zwykle, nieco spokoj­niejsza. Bolesna rana zadana tym, co się stało, goiła się. Przez głowę przemknęła jej myśl, oderwana, lecz nie szokująca, nie wiarołomna: Jestem jeszcze młoda. Któregoś dnia przyjdzie inny mężczyzna. Ale nie będę cię przez to mniej kochać, drogi mój.

Buty jej zanurzyły się w pyle. Baza została już częściowo opróżniona ze sprzętu i odpowiedniej części załogi. Pod żółciejącej niebem cicho zapadał wieczór. Tylko kilka osób poruszało się wśród maszyn i pozostałych baraków. Lokon był pogrążony w ciszy — tak jak zwykle w ostatnich dniach. Z radością powitała odgłos swych kroków na schodach prowadzących do baraku Jonafera.

Siedział czekając na nią, potężny i nieruchomy za swym biurkiem.

— Zadanie wykonane bezawaryjnie — zaraportowała.

— Proszę usiąść — powiedział.

Usłuchała. Milczenie przeciągało się. W końcu przemówił; usta ledwie się poruszały w zesztywniałej twarzy:

— Zespół kliniczny zakończył badania więźniów.

Nie wiedzieć czemu, był to dla niej szok. Evalyth rozpaczliwie szukała właściwych słów.

— Czy to nie za szybko? To znaczy… no, nie mamy za wiele sprzętu i tylko paru ludzi, którzy potrafią dostrzec trudniejsze sprawy, a i bez Donliego, który jako specjalista od biologii ziemskiej… Czy dokładniejsze badanie, aż do poziomu chromosomów, jeśli nie dalej… coś, co przydałoby się antropofizjologom… czy nie powinno trwać dłużej?

— Słusznie — odparł Jonafer. — Nie znaleziono nic szczególnie ważnego. Może by i znaleziono, gdyby zespół Udena wiedział, czego szukać. W takim wypadku mogliby formułować hipotezy i sprawdzać je w kontekście całego organizmu, po czym uzyskać jakieś pojęcie o badanych jako o funkcjonujących istotach. Ma pani rację, Donli Sairn miał ową intuicję zawodową, która mogłaby wskazać im drogę. Bez tego, a także bez jakichś wyraźnych wskazówek oraz bez pomocy tych nieświadomych, przerażonych dzikusów musieli błądzić i próbować prawie na ślepo. Istotnie, ustalili kilka osobliwości układu trawiennego, ale nic takiego, do czego nie można byłoby dojść na podstawie analizy ekologicznej otoczenia.

— To dlaczego zaniechali badań? Odlatujemy najwcześniej za tydzień.

— Zrobili to na moje polecenie, po tym, jak Uden pokazał mi, co się dzieje, i za­powiedział, że kończy badania, czy tego chcę, czy nie.

— Co…? Ach, tak. — Na twarzy Evalyth pojawił się wyraz pogardy. — Myśli pan o torturach psychicznych.

— Tak. Widziałem tę wychudzoną kobietę przypiętą pasami do stołu. Jej głowa, jej ciało pokryte były siecią przewodów prowadzących do zgromadzonych wokół niej liczników, które szczękały, szumiały i błyskały światełkami. Nie dostrzegła mnie; oślepił ją strach. Może wyobrażała sobie, że wypompowują z niej duszę. A może było to dla niej coś jeszcze gorszego, bo nie wiedziała, co się z nią dzieje? Widziałem w celi jej dzieci, jak trzymały się za ręce. Nic innego im nie pozostało, by mogły się uchwycić, w ich całym wszechświecie. Niedługo osiągną wiek dojrzały; jaki wpływ wywrze to wszystko na ich rozwój psychoseksualny? Widziałem, jak obok nich leżał ich ojciec, uśpiony lekarstwami, bo chciał, pięściami wybić sobie dziurę w ścianie. Uden i jego pomocnicy mówili, że wiele razy chcieli się z nimi zaprzyjaźnić — ale bezskutecznie. Oczywiście więźniowie wiedzą, że znajdują się w mocy tych, którzy ich nienawidzą, a nienawiść ta sięga aż po grób.

Jonafer zamilkł na chwilę.

— Wszystko ma jakieś granice przyzwoitości, poruczniku — zakończył — nawet nauka i kara. Szczególnie kiedy okazuje się, że szansę na odkrycie czegoś niezwykłego są niewielkie. Nakazałem przerwanie badań. Chłopcy i ich matka zostaną jutro odwiezieni w rodzinne okolice i uwolnieni.

— Dlaczego nie dzisiaj? — spytała Evalyth, przewidując, jaka będzie odpowiedź.

— Miałem nadzieję — powiedział Jonafer — że zgodzi się pani uwolnić również mężczyznę.