125790.fb2 Pomocna d?o? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Pomocna d?o? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Może nie pamiętasz — ciągnął Skorrogan — ale zdevarganuj to z podświadomości, a zobaczysz. Powiedziałem wtedy do wodzów, że za pięćdziesiąt lat przyjdą do mnie, aby mnie przeprosić.

— I teraz chcesz się zemścić? — Thordin nie był tym zaskoczony — typowy objaw psychologii skontarskiej — ale nie widział wcale powodu do przeprosin.

— Tak — odparł Skorrogan. — Wtedy nie mogłem tego tłumaczyć. Nikt by nie chciał mnie słuchać, a i sam wcale nie byłem pewien, czy postąpiłem słusznie.

Uśmiechnął się i ujął ster w szczupłe dłonie. — Teraz tę pewność mam. Czas przyznał mi rację. I odzyskani to wszystko, co straciłem na czci, wykazując ci dzisiaj, że moja misja wtedy właściwie się powiodła. Bo musisz wiedzieć, że zupełnie rozmyślnie zraziłem Solarian.

Nacisnął główny włącznik napędowy i pomknął przez pół roku świetlnego przestrzeni. Oczom ich ukazała się wkrótce wielka, błękitna tarcza Cundaloi lśniąca łagodnym blaskiem na tle miliona jarzących się gwiazd.

Thordin siedział spokojnie, podczas gdy to niezwykłe, a proste oświadczenie przenikało stopniowo do jego umysłu. Pierwszym jego odruchem było uprzytomnienie sobie, że podświadomie spodziewał się czegoś takiego. W głębi ducha nigdy właściwie nie wierzył, by Skorrogan był tak nieudolny.

Wobec tego jednak?… Nie, zdrajcą też nie był. Ale co w takim razie? O co mu chodziło? Czy w ciągu tych długich lat trwał w jakimś szaleństwie, czy też…

— Od czasu wojny rzadko kiedy byłeś na Cundaloi, prawda? — spytał Skorrogan.

— Tak, wszystkiego trzy razy i to bardzo krótko. Mają wielki dostatek, Solarianie pomogli im stanąć na nogach.

— Dostatek… tak, mają dostatek — Na ustach Skorrogana pojawił się uśmiech, smutny jednak i bardziej przypominający płacz. — Opływają we wszystko! Ta pomyślność aż wprost rozsadza cały ich systemik, razem z trzema gwiezdnymi koloniami.

Gniewnym ruchem szarpnął nagle krótkodystansowy ster i statek zworpował. Wylądowali na krańcu wielkiego kosmoportu w Cundaloa City, a hangarowe roboty przystąpiły natychmiast do sprawdzenia maszyny i pokrycia jej ochronnym siłostropem.

— A co teraz? — zagadnął szeptem Thordin. Zdjął go raptowny, nieokreślony lek. Przeczuwał niejasno, że nie spodoba mu się to, co zobaczy.

— Przejdziemy się po stolicy — rzekł Skorrogan — i może zrobimy parą wypadów po planecie. Chciałem, żebyśmy zjawili się tutaj nieoficjalnie, incognito, bo to jedyny sposób zobaczenia rzeczywistego, codziennego życia. A to znacznie ważniejsze i znacznie więcej mówi niż wszelkie statystyki czy gospodarcze wykresy. Chcą ci pokazać przed czym ocaliłem Skontar. Thordin! — zawołał z bolesnym uśmiechem — całe życie oddałem za moją planetę. A w każdym razie pięćdziesiąt lat życia… pięćdziesiąt lat hańby i samotności.

Minęli bramę i zanurzyli się w zgiełku pokrytej żelbetem i stalą równiny. Panował tu bezustanny ruch, ciągłe falowanie gorączkowej energii solariańskiej cywilizacji. Znaczną część tej ciżby stanowili ludzie przybyli na Avaiki w interesach lub dla przyjemności. Byli także przedstawiciele niektórych innych ras. Ale większość tłumów składała się, rzecz jasna, z miejscowych Cundalończyków. Nie zawsze zresztą można ich było odróżnić od ludzi. Właściwie obie rasy były bardzo do siebie podobne. A że Cundalończycy ubierali się wszyscy po solariańsku…

Thordin ze zdumieniem potrząsał głową wsłuchując się w rozgwar. — Nie rozumiem! — zawołał do Skorrogana usiłując przekrzyczeć wrzawę. — Znam przecież cundaloński, zarówno laui jak i muara, a jednak… — Nic dziwnego — odparł Skorrogan — prawie wszyscy mówią tu po solarsku. Języki miejscowe szybko obumierają.

Tłusty Solarianin, w krzykliwym sportowym ubraniu, wrzeszczał na niewzruszonego miejscowego kramarza, który stał przed sklepikiem: — Ej, chłopa, dać tutejcza pamiotek, hophop… — “Sto słów po solarsku” — skrzywił się Skorrogan. — Co prawda i to się kończy, bo młodzi Cundalończycy już od dziecka się uczą poprawnego języka. Ale turyści są zawsze jednacy. — Żachnął się i mimo woli sięgnął po rozsadzacz.

Lecz zmieniły się czasy. Nie rozwalało się dzisiaj kogoś dlatego tylko, że był antypatyczny. Nawet na Skontarze wyszło to z mody.

Turysta odwrócił się i wpadł na nich. — Przepraszam! — zawołał dość uprzejmie — powinienem uważać.

— Nie szkodzi — wzruszył ramionami Skorrogan.

Solarianin przeszedł teraz na twardo akcentowany naarhaymski: — Naprawdę, bardzo mi przykro. Czy mogę postawić wam coś do wypicia?

— Chyba nie — odparł Skorrogan i z lekka się zmarszczył.

— Co za planeta! Zacofana jak… jak Pluton. Jadą stąd na Skontar. Spodziewam się ubić tam parę interesów… bo wy, Skontarianie, znacie się na tym.

Skorrogan warknął wściekle i odskoczył ciągnąc Thordina za sobą. Odpłynęli motilatorem kilkaset metrów, gdy Valtam zapytał: — Gdzie podziały się twoje dobre maniery? Przecież on chciał być dla nas jak najbardziej uprzejmy. Chyba, że masz wrodzoną nienawiść do ludzi?

— Przeważnie ich lubię — rzekł Skorrogan — tylko nie ich turystów. Dziękujmy losom, że ten gatunek rzadko się pokazuje na Skontarze. Ich przedsiębiorcy, inżynierowie, uczeni są wszyscy bardzo mili. Cieszę się bardzo, że dzięki zacieśnieniu stosunków bada częściej do nas przyjeżdżać. Ale precz z turystami.

— Dlaczego?

Skorrogan gwałtownym gestem wskazał płonący neon, — Oto dlaczego! — rzekł tłumacząc solarskie napisy:

ZWIEDZAJCIE STAROŻYTNOŚCI CUNDALOA!

ORYGINALNE ANTYCZNE OBRZĘDY

PIERWOTNYCH KULTÓW MAUIROA!

BAJECZNIE KOLOROWY CZAR DAWNYCH OBYCZAJÓW!

ZWIEDZAJCIE ŚWIĄTYNIĘ NAJWYŻSZEGO BOSTWAI CENA WSTĘPU ZNIŻONA! DLA WYCIECZEK ULGI!

— Religia Mauiroa dawniej coś stanowiła — mówi? cichym głosem Skorrogan. — Była to wiara piękna i szlachetna, choć zawierała pierwiastki nienaukowe. Zresztą, można je było zmienić. Ale teraz na to za późno. Większość tubylców to neopanteiści albo niewierzący, a dawne obrzędy wykonują dla zysku. Robią z nich przedstawienie.

Skrzywił się. — Cundaloa zachowała stare, malownicze zabytki, folklor, melodie ludowe i resztę dawnej kultury. Ale uświadomiła sobie ich malowniczość, a to gorsze, niż gdyby je zniszczyła.

— Nie bardzo rozumiem, na co się tak oburzasz — rzekł Thordin. — Zmieniły się czasy. Na Skontarze też się zmieniły.

— Ale nie w ten sposób. Popatrz dokoła siebie: Nie byłeś nigdy w Systemie Solarnym, ale zdjęcia musiałeś oglądać. Więc chyba widzisz, że to jest typowe miasto solarskie. Trochę zacofane, być może, ale typowe. I w całym Systemie Avaiki nie znajdziesz miasta, które w swej istocie nie byłoby… ludzkie.

— Nie znajdziesz tu — ciągnął — kwitnącej niegdyś sztuki, literatury, muzyki. Same tanie naśladownictwa wyrobów solarskich lub nędzne podrabianie zamarłych rodzimych tradycji, fałszowaną romantykę przeszłości. Nie znajdziesz nauki, która w swej istocie nie byłaby solarska, maszyn innych aniżeli solarskie; coraz mniej domów, które można odróżnić od szablonowego mieszkania ludzkiego. Rozpadły się związki rodowe, podstawa miejscowej kultury, a stosunki małżeńskie są równie przypadkowe jak na samej Ziemi. Znikło dawne przywiązanie do wsi, nie ma już prawie wcale gospodarstw plemiennych. Młodzież pcha się do miast, aby zarobić milion abstrakcyjnych kredytek. Jedzą wyroby fabryk żywnościowych typu solarskiego i krajowe dania można dostać tylko w nielicznych drogich restauracjach.

— Nie ma już — mówił dalej — ręcznie lepionych naczyń, ręcznie wyrobionych tkanin. Wszyscy noszą to, co produkują fabryki. Nie ma dawnych poetów i bardów, nikt zresztą by ich nie słuchał. Wszyscy siedzą przy telewizorach. Nie ma filozofów ze szkoły araklejskiej czy vranamauskiej, są tylko podrzędni komentatorzy Russela i Korzybskiego…

Skorrogan umilkł. Thordin długo się nie odzywał, a potem rzekł z namysłem: — Rozumiem do czego zmierzasz. Cundaloa zrobiła z siebie odbitkę solarskich wzorów.

— Tak jest. Nieuniknione to było już od chwili, kiedy przyjęli pomoc Solarian. Musieli tym samym przyjąć solarska naukę, solarska ekonomikę, a wreszcie całą kulturę solarska. Gdyż to był jedyny wzór zrozumiały dla ludzi, a oni kierowali całą odbudową. Ich kultura dawała bardzo pomyślne wyniki, więc Cundaloa przyjęła ją z łatwością. A teraz już za późno. Nie mogą tego odrobić. I nawet nie chcą odrabiać.

— Czy wiesz — dodał — że raz się tak już zdarzyło? Znam historie Solarnego Systemu i historię Ziemi. Kiedyś, zanim ludzie dosięgli innych planet w swoim układzie, istniały na Ziemi liczne kultury, czasem bardzo odmienne. Lecz w końcu jedna z nich, tak zwana społeczność zachodnia, uzyskała tak miażdżącą przewagę technologiczną, że… że nikt z nią nie mógł współistnieć. Chcąc skutecznie rywalizować, musiano przejmować samą postawę życiową Zachodu. A kiedy Zachód komu pomagał, sprowadzało się to do pomocy w naśladowaniu Zachodu. W rezultacie, mimo najlepszych intencji, zniszczył wszelką inną postać kultury i życia.

— I to przed tym chciałeś nas ocalić? — spytał Thordin. — Rozumiem twój punkt widzenia. Zastanawiam się jednak, czy wartość uczuciowa dawnych instytucji była dość wielka, by poświęcić dla nich miliony straconych istnień oraz dziesięć co najmniej łat cierpień i wyrzeczeń.

— To nie tylko wartość uczuciowa! — rzekł z przejęciem Skorrogan. — Czy tego nie widzisz? Przyszłość leży w nauce. Chcąc dojść do czegoś musieliśmy zastosować metody naukowe. Ale czy nauka Solarian ma być jedyną drogą? Czy aby wyżyć, trzeba się stać jakimiś ludźmi drugiej kategorii? Czy też można znaleźć inną jeszcze drogę, wolną od przytłaczającej pomocy wysoko rozwiniętej, lecz obcej nam rasy, i z gruntu obcej nam obyczajowości? Uważałem, że można. Uważałem, że trzeba.

— Bo żadna — ciągnął — pozaludzka rasa nie stanie się nigdy prawdziwie udanymi ludźmi. Zbyt odmienne są same podstawy psychiki: tryb przemiany materii, instynkty, wzory myślowe, wszystko. Jedna rasa może rozumować w kategoriach drugiej, ale nigdy zbyt dobrze. Wiesz, jak trudną rzeczą jest przekład z jakiegoś obcego języka. A wszelka myśl zawiera się w mowie. Mowa i język są odbiciem podstawowych wzorów myślowych. Najbardziej ścisła, dokładna i precyzyjna filozofia i nauka jakiegoś gatunku nigdy nie będzie miała swego pełnego sensu dla odmiennej rasy. Dlatego że każda buduje nieco inne uogólnienia na podłożu tej samej zasadniczej rzeczywistości. — Chciałem — tu głos mu zadrżał — uchronić nas od zostania duchowymi satelitami Solaniego Układu. Skang był zacofany. Musiał zmienić swoją modłę życia. Ale — dlaczego ją zmieniać na całkiem obcy wzór? Dlaczego nie wymusić stworzenia w przyspieszonym tempie wzoru własnego, w zgodzie z naturalną drogą naszego rozwoju?

Wzruszył ramionami. — Zrobiłem to — dokończył spokojnie. — Ryzyko było straszne. Ale się udało. Ocaliliśmy swoją kulturę. Jest nasza. Zmuszeni przez konieczność do budowy o własnych siłach naukowej kultury, wytworzyliśmy własne metody.

— Znasz wyniki. Dyrin rozwinął semantykę, którą od początku wykpiwali solarscy uczeni. Zbudowaliśmy czworościenny statek, uważany za niemożliwość przez inżynierów ludzkich, a który dzisiaj przemierza całą Galaktykę w tym samym czasie, w jakim ich staroświecki statek dociera zaledwie z Ziemi do Alfa Centauri. Udoskonaliliśmy worp przestrzeni, psychosymbologię naszej rasy — niezdatną dla żadnej innej — nowy typ rolnictwa, z zachowaniem wolnego kmiecia, ostoi naszej kultury… słowem, wszystko! W przeciągu półwiecza Cundaloa została zrewolucjonizowana. Ale Skontar sam się zrewolucjonizował. A to jest wszechświat różnic!

W ten sposób ocalały też imponderabilia: sztuka, rzemiosła, obyczaje, muzyka, język, literatura, religia. Rozmach naszych sukcesów nie tylko pozwala nam sięgnąć do gwiazd, czyniąc z nas wielkie mocarstwo Galaktyki. Rozmach ten spowodował ponadto wielkie odrodzenie imponderabiliów, równe najwspanialszemu Złotemu Wiekowi.

A to wszystko dlatego, że zostaliśmy sobą.

Pogrążył się w milczeniu. Thordin dłuższy czas również nie wypowiedział słowa. Weszli w boczną, cichą uliczkę starej dzielnicy. Większość budynków pochodziła z epoki przedsolariańskiej i widziało się jeszcze sporo dawnych krajowych ubiorów. Przewodnik oprowadzał grupę turystów ludzkich, którzy stłoczyli się przy straganie garncarskim. — A więc? — zagadnął Skorrogan.

— Sam nie wiem. — Thordin potarł oczy w zadumie. — Wszystko to takie jest niespodziane. Może masz rację. A może i nie. Muszę o tym chwilę pomyśleć.

— Ja myślałem pięćdziesiąt lat — rzekł sucho Skorrogan — więc mogę, oczywiście, użyczyć ci kilku minut.