125791.fb2
— Dziękuję za szczerość — rzekł Feerman nie ruszając się z miejsca.
— Mój zawodowy obowiązek — powiedział wolno Flynn — każe mi przypomnieć, że zawsze jest panu dostępna Akademia.
— Jak mogę tam pójść? Nic nie wiem o ich metodach.
— Nikt nic nie wie. A przecież podobno zawsze im się udaje.
— Więc dlaczego nikt stamtąd nie wychodzi?
— Wiem tyle samo co pan. Może nie mają ochoty. — Flynn zaciągnął się dymem. — Chce pan rady, niech pan mnie posłucha. Ma pan pieniądze?
— Trochę — odparł przezornie Feerman.
— Doskonale. Nie powinienem tego panu mówić, ale… Niech pan nie szuka ratunku u fachowców. Proszę wrócić do domu. Pośle pan robota po żywność na dziesięć czy piętnaście dni. Niech się pan ukrywa jakiś czas.
— Ukrywa? Czemu?
Flynn przesłał mu rozdrażnione spojrzenie.
— Bo niszczy się pan, próbując powrócić do normalności. Wszystko, co pan robi, tylko pogarsza sprawę. Widziałem setki takich przypadków. Niech pan nie myśli o normalnym i nienormalnym. Niech pan przeczeka spokojnie jakiś czas, odpoczywa, czyta, tyje. Potem zobaczy pan, jak sprawa wygląda.
— Proszę pana — rzekł Feerman. — Zdaje się, że ma pan rację. Jestem tego pewny! Ale nie wiem, czy nie byłoby lepiej, gdybym nie powracał do domu. Telefonowałem dzisiaj niepotrzebnie… Mam pieniądze. Czy nie mógłby mnie pan tutaj ukryć?
Flynn wstał i spojrzał z niepokojem przez okno.
— I tak za dużo powiedziałem. Może, gdybym był młodszy… Ale nie mogę! Dałem panu niedorzeczne rady! Nie chcę na dodatek popełnić niedorzecznego czynu.
— Przepraszam — rzekł Feerman. — Nie powinienem był pana prosić o to. Dziękuję panu. Szczerze dziękuję. — Wstał. — Ile jestem winien?
— Nic. I życzę powodzenia.
— Dziękuję.
Zbiegł szybko po schodach i przywołał taksówkę. Dziesięć minut później był w domu.
Na klatce schodowej było dziwnie cicho. Drzwi dozorczyni były zamknięte.
Ale Feerman miał wrażenie, że zostały zamknięte tuż przed jego przyjściem i że dozorczyni stoi za nimi nadsłuchując. Przyśpieszył kroku i wszedł do swego mieszkania. Tu także było nienormalnie cicho. Feerman poszedł do kuchni. Przed kuchenką stał robot domowy, w kącie spał Speed.
— Dobry wieczór panu — powiedział robot. — Jeśli chce pan usiąść, zaraz podam obiad.
Feerman zasiadł za stołem i przemyślał plan. Zostawało wiele szczegółów do załatwienia, ale doktor. Flynn miał rację. Najlepsze, co mógł zrobić, to ukryć się, zniknąć z obiegu.
— Jutro wczesnym rankiem pójdziesz na zakupy rzekł do robota.
— Tak, proszę pana — odrzekł robot, stawiając przed nim talerz z zupą.
— Będą nam potrzebne zapasy: chleb, mięso… Nie, kup raczej konserwy.
— Jakie konserwy? — zapytał robot.
— Obojętnie. I papierosy. Przede wszystkim pamiętaj o papierosach! Podaj mi sól!
Robot stał nieruchomy przed kuchenką, podczas gdy Speed cicho skomlił.
— Prosiłem o sól.
— Żałuję, proszę pana.
— Czego żałujesz? Podaj mi sól.
— Nie mogę pana słuchać.
— Co takiego?
— Przekroczył pan właśnie czerwoną linię.
Feerman patrzył na niego chwilę. Potem skierował się do sypialni i włączył sanimetr. Czarna igła wolno zbliżała się do czerwonej kreski, wahała się chwilę i przekroczyła ją.
Miał ponad dziesięć.
Ale jakie to miało znaczenie?
W końcu to tylko wynik na skali. To nie znaczy, że nagle stał się potworem. Przekona robota, wytłumaczy mu. Wyszedł pośpiesznie z pokoju.
— Słuchaj, robot…
Usłyszał odgłos zamykających się drzwi. Robot odszedł. Wrócił do jadalni i upadł na tapczan. Oczywiście robot odszedł. Miał wmontowany sanimetr. Jeśli pan przekraczał czerwoną linię, automatycznie musiał wrócić do fabryki. Dziesiątka nie ma prawa używać automatu.
A jednak nie wszystko było stracone. Posiadał jeszcze w domu jakieś zapasy. Usiłował się opanować. Może wystarczy na kilka dni.
— Speed! Żadnego odgłosu. — Speed, do nogi! Wciąż nic.
Feerman przeszukał metodycznie mieszkanie, psa nie było, widocznie musiał odejść z robotem.
Zapukano do drzwi.
— Panie Feerman.
— Nie! — krzyknął.
— Panie Feerman, musi pan zaraz odejść. Była to dozorczyni. Otworzył drzwi.
— Zaraz? A gdzie mam pójść?
Wszystko mi jedno. Nie może pan tu zostać ani minuty, panie Feerman. Pan musi odejść.