125805.fb2 Porywacze cia? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Porywacze cia? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

— A co się ze mną stanie… potem? Czy to będzie bolało?

— Specjaliści twierdzą, że to 'jest zupełnie bezbolesne. — Lorimer z odcieniem ciepłej otuchy w głosie przypieczętował swoje zwycięstwo. — Odbędzie się bardzo krótki proces, być może nawet tego samego dnia, i zostaniesz uznany winnym. A potem tylko podłączą was do wymiennika mózgowego — pstryk — i po wszystkim.

— I ze mną będzie koniec na zawsze, tak?

— Tak, Raymond. Proces transferu trwa około jednej milionowej sekundy, więc nie zdążysz poczuć bólu. Trudno sobie wyobrazić lepszą metodę odejścia. — Lorimer mówił w sposób przekonywający, ale w głębi serca żywił wątpliwości. Wysoko rozwinięta neuro-elektronika umożliwiała karanie zbrodni — przy równoczesnym rekompensowaniu ofierze doznanej krzywdy — przez przenoszenie umysłu zmarłego w ciało mordercy. System wydawał się uczciwy i logiczny, ale jeżeli był on zarazem tak humanitarny, jak głosili jego rzecznicy, to dlaczego nie stosowano go powszechnie? Dlaczego na wielu światach cywilizowanych kompensacja osobowości była niedozwolona?

Lorimer postanowił nie zawracać sobie głowy jałowymi spekulacjami. Dla niego ważne było tylko to, że zmiana tożsamości stanowiła jedną z nielicznych podstaw, na jakich Kościół Macierzysty Oregonii udzielał rozwodów. Gerard Willen będzie żył dalej w ciele Settle'a, ale ponieważ nie jest to ciało, które wypowiadało słowa świętej przysięgi i dzieliło łoże małżeńskie z Fay, tym samym automatycznie uznawano związek za nieważny. Lorimerowi wydawało się to dość zabawne, że Kościół, który widział w małżeństwie dozgonną unię dusz, tak skwapliwie udzielał rozwodów przy pierwszych objawach rozdźwięku fizycznego. Jeśli to odpowiada Jego Świątobliwości, pomyślał, to tym bardziej odpowiada mnie. Jeszcze dwa razy przećwiczył wszystko z Settle'em, instruując go starannie co do jego roli i robiąc uniki, kiedy broń w niewprawnej ręce tamtego zbaczała w jego kierunku.

— Uważaj, gdzie celujesz — warknął. — Nie zapominaj, że to urządzenie jest śmiercionośne.

— Ale przecież dla ciebie to by nie oznaczało śmierci, tylko transfer — powiedział Settie. — Przenieśliby twój umysł w moje ciało.

— To już raczej wolałbym nie żyć. — Lorimer wpatrywał się w Settle'a poprzez mrok zastanawiając się, czy w jego ostatniej uwadze była nuta rozbawienia, czy też złośliwości. — Lepiej oddaj mi tę broń, zanim spowodujesz wypadek.

Settie posłusznie wręczył mu pistolet i Lorimer właśnie chował go do kieszeni, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Obrócił się instynktownie z bronią wycelowaną w postać, która ukazała się w jasnym prostokącie. Intruzem była Fay. Czoło pokrył mu perlisty pot, kiedy uświadomił sobie, że mało brakowało, by w zdenerwowaniu pociągnął za spust.

— Mike? To ty? — Fay zapaliła światło i stała mrugając w nagłym blasku.

— Ty idiotko! — warknął Lorimer. — Przecież ci mówiłem, żebyś nie ruszała się z pokoju, jak usłyszysz, że tu ktoś jest.

— Chciałam się z tobą zobaczyć.

— Mało brakowało, a zostałabyś zdmuchnięta! O mało… — Głos zawiódł Lorimera na myśl o tym, co mogło się stać.

— Przecież ja też jestem w to zamieszana — powiedziała beztrosko. — A poza tym chciałam poznać pana Settle'a. Lorimer potrząsnął głową.

— Lepiej, żebyś nie poznawała. Im mniej zbędnych kontaktów, tym większa szansa, że zmowa nie zostanie wykryta.

— W domu nie ma nikogo poza nami trojgiem. — Fay popatrzyła mimo Lorimera na Settle'a. — Dzień dobry panu.

— Pani Willen. — Settie złożył przed nią absurdalnie uroczysty ukłon, z oczyma cały czas utkwionymi w jej twarzy.

Lorimer zdał sobie sprawę, że Fay ma na sobie dość zwiewną czarną nocną szatkę, i poczuł dziwny niepokój.

— Wracaj na górę — powiedział. — Raymond i ja mieliśmy właśnie wychodzić. Prawda, że tak było, Raymond?

— Tak jest. — Settie uśmiechnął się, ale jego twarz była bledsza i bardziej zrozpaczona niż zwykle. Zatoczył się z lekka i uchwycił oparcia krzesła, żeby nie stracić równowagi.

Fay ruszyła w jego stronę.

— Czy pan jest chory?

— Nie ma się czym przejmować — odparł. — Po prostu przez parę dni zapominałem o jedzeniu. To z mojej strony lekkomyślność, ja wiem…

— Musi pan coś zjeść przed wyjściem.

— Chciałem mu coś postawić, ale odmówił — wtrącił Lorimer. — On nie lubi jeść. Fay spojrzała na niego z niechęcią.

— Zaprowadź pana Settle'a do kuchni. Napije się mleka i zje parę kanapek z gorącym stekiem. — Wyprzedziła ich, włączyła piekarnik dźwiękowy i w minutę podała Settle'owi litr zimnego mleka i półmisek pachnących grzanek. Settie skinął głową na znak wdzięczności, rozpiął płaszcz i zaczął jeść. Patrząc, jak pożera to wszystko na oczach zachwyconej Fay, Lorimer miał uczucie, że w jakiś niejasny sposób został oszukany. Żywił wewnętrzne przekonanie, że gdyby nie obecność Fay, Settie w dalszym ciągu odmawiałby jedzenia, a to by wskazywało, że teraz zabiega o jej współczucie.

Kiedy uświadomił sobie, że zaczyna traktować Settle'a jak rywala, zachichotał z cicha. Jedno wiedział o Fay z całą pewnością: ze po Gerardzie Willenie nie ma w jej życiu miejsca na następnego zmęczonego, wymizerowanego chudzielca. Podszedł do niej, objął ją ramieniem i przygarnął napawając poczuciem bezpieczeństwa, jakie emanowało z jego fizycznej tężyzny. Spoglądał przy tym na Settle'a z lekkim rozbawieniem posiadacza. — Patrz, jak on je — szepnął. — Mówiłem ci, że to głodujący artysta.

Fay skinęła głową.

— Zastanawiam się, dlaczego on chce umrzeć.

— Niektórzy ludzie doprowadzają się do takiego stanu. — Lorimer postanowił nie wspominać o córeczce Settle'a w obawie, że Fay się wzruszy. — Ja tam uważam, że to jest dla niego najlepsze wyjście.

W chwilę później Settie podniósł wzrok znad pustego półmiska.

— Chciałbym pani podziękować za.,. — Słowa zamarły mu na ustach i siedział wpatrzony w coś po przeciwnej stronie pokoju. Lorimer poszedł za jego wzrokiem, ale nie zobaczył nic, poza jednym z bezsensownych malowideł Fay, nie skończonym jeszcze i rozpiętym na sztalugach, które widocznie przywlokła z patio i zapomniała schować.

Settie spojrzał na nią i spytał:

— Czy to pani praca?

— Tak, ale nie sądzę, żeby mogła pana zainteresować.

— To wygląda dla mnie tak, jakby pani malowała samo światło. Wyzwolone. Nie ograniczone żadnymi bryłami.

Lorimer zaczął się śmiać, ale po chwili zauważył, że Fay wykonała mimowolny ruch.

— Tak — powiedziała szybko. — Ale jak pan to poznał? Czy pan też czegoś takiego próbował? Settie uśmiechnął się smutno, beznadziejnie.

— Nie miałbym odwagi.

— Ale przecież…

— No, dosyć tego — przerwał im zniecierpliwiony Lorimer. — Raymond i tak już tu za długo przebywa; jak go ktoś zobaczy, cały plan weźmie w łeb.

— Ale kto go może zobaczyć9 — spytała Fay.

— Może wpaść jakiś nie zapowiedziany gość.

— O tej porze, w nocy?

— Albo ktoś może chcieć z tobą porozmawiać przez wideofon.

— To niemożliwe, Mike. Nie rozumiem, dlaczego ktoś… — Fay mówiła ze stanowczością, która była dla Lorimera lekko deprymująca, ale zawiesiła głos niepewnie, kiedy w kuchni rozległ się delikatny dźwięk gongu. Był to sygnał stojącego w rogu wideofonu.

— Pójdę lepiej zobaczyć, kto to — powiedziała ściszonym głosem, podchodząc do ekranu.

— Poczekaj, aż my stąd wyjdziemy — rzekł Lorimer gwałtownie; czuł, jak jego nerwy wibrują w takt natarczywego sygnału.

— W porządku, odbieram tylko na fonii. — Fay dotknęła guzika na przystawce aparatu i na ekranie pojawiła się podobizna Gerarda Willena. Był to mężczyzna po pięćdziesiątce, wątłej budowy, z pociągłą, poważną twarzą, o zesznurowanych ustach, ubrany w ponure oficjalne ubranie.

— Jak się masz, Gerard — powitała go Fay. — Nie spodziewałam się, że zadzwonisz.