125805.fb2 Porywacze cia? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Porywacze cia? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

— Fay? — Oczy Willena zwęziły się, kiedy wpatrywał się w swój ekran. — Dlaczego ja cię nie widzę, Fay?

— Kładłam się właśnie i jestem rozebrana. Skinął głową ze zrozumieniem.

— Masz rację, że jesteś ostrożna, słyszałem o jakichś zakazanych typach, którzy przechwytują prywatne rozmowy dla swoich niecnych praktyk podglądackich.

Fay westchnęła głośno.

— Diabeł bez przerwy wymyśla nowe figle. Dlaczego dzwonisz, Gerard?

— Mam dobre wiadomości. Zakończyłem sprawy w Hoły Cross City i wylatuję jutro rano. Czyli że w domu będę przed południem.

— To wspaniale — Fay posłała Lorimerowi znaczące spojrzenie. — Już tak długo cię nie ma.

— I ja się cieszę na powrót — powiedział Willen swoim bezosobowym, pedantycznym głosem. — Mam do napisania trudne sprawozdanie i będzie mi się łatwiej skoncentrować w ciszy mego gabinetu.

Tak ci się wydaje — zaśpiewał sobie w myśli Lorimer czując przypływ radosnej pewności siebie. Wysłuchał pilnie całej rozmowy do końca, pogardzając Willenem, a jednocześnie czując dla niego wdzięczność za to, że nawet w najmniejszy sposób nie okazał ciepła, że nie powiedział ani jednego słowa, które by upoważniło Fay do nadziei, że ich związek da się jakoś naprawić. Settie siedząc wyprostowany przy stole też obserwował Fay i podobiznę jej męża z ożywieniem, które kontrastowało z jego poprzednią apatią. Zapadnięte oczy artysty płonęły gorączkowym blaskiem i znów Lorimer pomyślał, że wolałby, aby Fay miała na sobie coś mniej przezroczystego. Jak tylko rozmowa się skończyła i ekran zgasł, podszedł do Fay i ujął jej dłonie w swoje ręce.

— Bardzo dobrze, kochanie — powiedział. — Wszystko się dla nas idealnie układa.

— Obawiam się, że niezupełnie — nieoczekiwanie wtrącił Settie. Lorimer odwrócił się do niego.

— Co masz na myśli?

Twarz Settle'a była wymizerowana, głos zabrzmiał dziwnie zdecydowanie.

— Przez cały czas, kiedy obserwowałem pana Willena na ekranie, zastanawiałem się nad tą sprawą i doszedłem do wniosku, że nie będę w stanie tego zrobić. Mimo wszystko, co mówiłeś o przeniesieniu jedynie osobowości, nigdy nie byłbym w stanie zabić drugiego człowieka. I nie wyobrażam sobie, żebyś mnie zdołał do tego skłonić.

Czekając w mroku za patio Lorimer kilkakrotnie wyjmował pistolet gazowy i sprawdzał go. Było to jedno z najwspanialej pomyślanych narzędzi zbrodni, jakie człowiek wynalazł, ale tak wiele od niego w tej chwili zależało, że nie mógł się powstrzymać od ciągłego sprawdzania jego mechanizmu. Settie stał obok niego biernie, nieruchomo, a jego czarna postać w płaszczu przypominała rzeźbę z obsydianu. Ponad ich głowami delikatny zielonkawy księżyc torował sobie drogę w gąszczu gwiazd.

Godziny mijały wolno i była już prawie północ, kiedy światło w oknie na górze nagl«*zgasło. Serce Lorimera zaczęło bić żywiej, a jego ręce w rękawiczkach powilgotniały.

— Fay położyła się do łóżka — szepnął. — Zaraz będziemy mogli wejść.

— Jestem gotów w każdej chwili.

— Cieszę się. — W miarę jak upływały ostatnie minuty, Lorimer odczuwał coraz większą ulgę na myśl o tym, że okres jego uzależnienia od niezrównoważonego i nieobliczalnego Settle'a ma się ku końcowi. Oświadczenie Settle'a, że nie będzie w stanie strzelić do Willena, grzebało wszelkie nadzieje. Lorimer przeżył kilka niemiłych momentów, zanim ustalili, że Settie jednak podejmuje się w znacznej mierze wypełnić swoje zobowiązanie. Zgadzał się mianowicie wziąć na siebie winę za zabicie Willena składając ofiarę życia pod warunkiem, że ktoś inny pociągnie za spust. Trudno oczywiście powiedzieć, że Lorimer był zadowolony z tak zmodyfikowanego planu. Oznaczało to bowiem, że zamiast zapewnić sobie dobre alibi, musi być obecny na miejscu zbrodni, zrozumiał jednak, że wymuszenie samobójstwa na zimno nie jest sprawą łatwą. Po prostu nie miał wyjścia. Gdyby było więcej czasu, mógłby jeszcze coś wymyślić, ale instynkt podpowiadał mu, że stworzenie Fay i Settle'owi okazji do zadzierzgnięcia bliższej znajomości, byłoby błędem. Należało przeć do przodu nie zważając na drobne niedoskonałości planu.

— Chodźmy, już odczekaliśmy dostatecznie długo — powiedział Lorimer. Wszedł do patio tak cicho, jak tylko to było możliwe, żeby nie spłoszyć ofiary przedwcześnie. Było sprawą zasadniczej wagi, żeby strzał padł w ciemności i w obrębie domu, tak żeby Willen nie poznał swojego zabójcy i aby po przywróceniu go do życia w ciele malarza zeznał przed policją, co trzeba. Z Settle'em depczącym mu po piętach Lorimer kluczył tak, by nie znaleźć się w kręgu światła padającego z okna gabinetu Willena. Dotarłszy do oszklonych drzwi sąsiedniego pokoju wszedł do środka i wciągnął Settle'a za rękę.

— Ty stój, o tu, przy oknie — powiedział. — Jeżeli Gerard po otwarciu drzwi miałby kogoś zobaczyć, to ciebie.

Zdjął z półki duży gliniany wazon i przykucnął za krzesłem trzymając w lewej ręce wazon, a w prawej pistolet gazowy. Uświadomił sobie, że powinien odczekać kilka minut, aż oczy przyzwyczają mu się do niemal całkowitej ciemności, ale teraz, kiedy nadeszła zasadnicza chwila, był napięty i niecierpliwy. Niezdarnie wyrzucił w górę wazon, który rozbił się o przeciwległą ścianę.

Nagły dźwięk przypominał eksplozję. Zapadła chwila głuchej ciszy, a następnie z przyległego pokoju dotarł do nich stłumiony okrzyk.

Lorimer wycelował pistolet w drzwi trzymając palec na spuście. W korytarzu rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się gwałtownie i — w tym samym momencie — Lorimer wypalił. Raz, drugi, trzeci.

Trzy chmury trującego gazu — każda zdolna spowodować natychmiastową śmierć — przeniknęły błyskawicznie ubranie i skórę widocznej w drzwiach niewyraźnej postaci i w ułamku sekundy zapłonęły wszystkie światła. Lorimer, porażony blaskiem, cofnął się w osłupieniu.

W drzwiach stał nieruchomo z ręką na wyłączniku światła Gerard Willen wpatrzony w Lorimera z wyrazem czystego zdumienia na pociągłej twarzy.

Lorimer zerwał się, przerażony, instynktownie mierżąc z pistoletu. Gerard nachylił się ku niemu, ale jego nogi pozostały nieruchome. Poleciał do przodu, uderzając twarzą o róg niskiego stołu, czemu towarzyszyło ciasto watę klapnięcie, i bokiem osunął się na ziemię. Umarł tak szybko, że śmierć wzięła niejako jego ciało przez zaskoczenie.

— O Chryste — wyjąkał drżącym głosem Lorimer — to było straszne!

Stwierdził, że gapi się na trzymaną w ręku broń, zdjęty grozą z powodu jej potęgi, ale zaraz powróciło zdecydowanie i poczucie zagrożenia. Jak każdy obywatel Oregonii, Willen musiał mieć wszczepiony pod skórą lewego ramienia biometr. Za chwilę zareaguje on na przerwanie funkcji życiowych Gerarda nadawaniem sygnałów alarmowych. Fakt, że śmierci nie poprzedziły żadne objawy chorobowe, zostanie uznany przez komputer w Centralnym Ośrodku Biometrycznym za wart zbadania. Lorimer przewidywał, że po upływie pięciu minut ambulans i statek policyjny siądą na trawniku przed domem Willenów. Podał więc broń Settle'owi, który gapił się na leżące na podłodze ciało. Settie ujął pistolet drżącymi rękami.

— Tylko weź się w garść — powiedział Lorimer.

— Kiedy ja nic n to nie poradzę. Spójrz na jego twarz.

— Jemu już jest wszystko jedno. Skup się na tym, co masz teraz do zrobienia. Jak tylko wejdzie tu Fay i zacznie krzyczeć, rzucasz broń i uciekasz do diabła. Pobiegniesz drogą od frontu i do Ocean Drive. Tam są silne latarnie, więc ktoś cię na pewno zobaczy. Przy odrobinie szczęścia policja zauważy cię z góry. Okay?

— Okay.

— I potem już wszystko masz z głowy. Settie przytaknął skinieniem.

— Wiem.

— Posłuchaj, Raymond… — Coś w sposobie mówienia tamtego, w gotowości, z jaką przyjmował śmierć, wzbudziło współczucie Lorimera. Niezręcznym gestem dotknął jego ramienia. — Przykro mi, że tak ci się ułożyło.

— Nie przejmuj się mną, Mike. — Settle przywołał na twarz smutny przelotny uśmiech.

Lorimer skinął głową i uświadamiając sobie, że i tak już za długo marudzi, pobiegł do swojego skimmera. Kiedy opuszczał patio i spieszył przez trawnik, rozległ się za nim krzyk kobiecy — znak, że wszystko szło dokładnie według planu. Wskoczył do skimmera i zaciągnął osłonę. Pojazd uniósł się ulegle i Lorimer, nie zapalając światła, przyspieszył. Leciał w głąb lądu na pełnym gazie, klucząc pomiędzy drzewami, jak nocny ptak, niewidzialny w ciemności, aż dostał się na jedną z pomniejszych dróg w odległości kilku kilometrów od wybrzeża.

Tak jak się spodziewał, nie było tu żadnego ruchu. Zredukował prędkość i obniżył pojazd do przepisowej wysokości jednego metra, po czym włączył światła i z umiarkowaną, nie rzucającą się w oczy szybkością skierował się ku miastu. W miarę jak słupki kilometrowe umykały w uspokajającym ciągu, nieprzyjemne ssanie w żołądku wywołane napięciem nerwowym zaczęło ustępować.

Sprawa oczywiście zawierała pewien element ryzyka, ale warto je było podjąć. Pozostawało mu teraz jedynie trzymać się dyskretnie z daleka, dopóki Settie nie zostanie skazany, a osobowość Willena przeniesiona w jego ciało. W takich przypadkach Urząd Prymasa udzielał rozwodu błyskawicznie, dosłownie w ciągu kilku dni, a wtedy Lorimer może wyjść z ukrycia i zgłosić się po nagrodę czy też raczej nagrody. Bo przecież jest nie tylko sama Fay, ale trzy domy, pieniądze, no i pozycja…

Kiedy Lorimer dotarł do budynku, w którym mieszkał, był niemal pijany szczęściem. Wjechał rampą na górę, zaparkował skimmera z fasonem i wsiadł do windy pneumatycznej. W zaciszu własnego mieszkania stał przez chwilę napawając się rozkoszą wynikającą z samego faktu, że żyje, po czym szczodrą ręką nalał sobie drinka. Unosił go właśnie do ust, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi. Poszedł ze szklaneczką w ręce, popijając po drodze. Kiedy otworzył, zobaczył w progu dwóch ponurych mężczyzn i sztylet niepokoju przebił jego euforię.

— Michael T. Lorimer? — zapytał jeden z nich. Ostrożnie skinął głową. — A o co chodzi?

— Policja. Jest pan aresztowany. Proszę z nami do Komendy Głównej.

— To wam się tylko wydaje — odparł Lorimer odruchowo wyzywającym tonem i zaczął się cofać.

Mężczyzna, który z nim rozmawiał, spojrzał na swojego towarzysza, skinął głową i powiedział:

— Z nim nie należy ryzykować.

— W porządku. — Policjant uniósł rękę i Lorimerowi mignęła lufa pistoletu bolas. Strzał padł natychmiast i wokół łydek Lori-mera owinęła się metalowa taśma tworząc w ułamku sekundy nierozerwalne okowy. Następny pocisk trafił go w pierś przygważdża-jąc mu ramiona do boków. Pozbawiony jakiejkolwiek możliwości ruchu, stracił równowagę i byłby upadł, gdyby go w porę tamci nie złapali. Wywlekli go do windy pneumatycznej i wsadzili do dużego skimmera. Jeden z policjantów usiadł na miejscu kierowcy i Lorimer widząc, jak pojazd śmiga w kierunku rampy wyjazdowej, z całych sił starał się opanować panikę.

— Panowie musieliście się cholernie pomylić — powiedział usiłując nadać swojemu głosowi ton wściekłości, a jednocześnie pewności siebie. — Co ja niby takiego zrobiłem?

Żaden z mężczyzn nie odpowiedział i Lorimer zorientował się, że niezależnie od tego, co powie, nie mają zamiaru z nim dyskutować. Obserwował drogę, dopóki się nie upewnił, że rzeczywiście zmierzają do Komendy Głównej, a następnie całą jego uwagę pochłonął problem, co robić dalej. Coś musiało nawalić, to było aż nazbyt jasne. Ale co? Nie przychodziło mu nic innego do głowy, jak tylko to, że Settle'a złapali bardzo szybko i że w ostatniej chwili wycofał się i nie przyznał do winy. W tej sytuacji oczywiście oskarżył o zabójstwo Lorimera.

Zmusił się, żeby na chłodno rozważyć sytuację, ale coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że znalazł właściwą odpowiedź. Słabość i niezrównoważenie Settle'a od początku stanowiły przeszkodę i cofnięcie się w ostatniej chwili przed podjęciem decydującego kroku prowadzącego w śmierć byłoby w jego stylu. Tego można się było zresztą spodziewać po osobniku słabym z manią samobójczą, ale — Lorimer poczuł przypływ optymizmu — Settie stawiał na niewłaściwego konia. To przecież jego odciski palców, a nie Lorimera, znajdowały się na broni; poza tym sposób, w jaki dostał się do domu, sam w sobie był dostatecznie obciążający. Już te dwie okoliczności wystarczyły, żeby go skazać, ale najbardziej obciążający dla niego będzie fakt, że Fay nie potwierdzi jego wersji. Zeznanie nędznego obdartusa zostanie obalone przez świadectwo bogatej i poważanej kobiety oraz obywatela, który nigdy przedtem nie popadł w żaden konflikt z prawem.