125814.fb2 Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

— Tak, ale… — bezpośredniość jej indagacji speszyła Gregga, który zapomniał języka w gębie. — A gdzie jest pani mąż?

— Ja nie mam męża. Odwrócił od niej wzrok.

— Myślę, że jednak będzie lepiej, jeśli pojedziemy do miasta.

— Nie! — Kobieta uniosła się, jakby zamierzała wyskoczyć z bryczki w biegu, a następnie złapała się za wzdęty brzuch i z powrotem opadła na siedzenie. Gregg poczuł, że opiera się o niego całym ciężarem. Przerażony rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy, ale zobaczył jedynie Sorensona, który klęczał przy Caleyu. Caley siedział prosto i obaj mężczyźni śledzili bryczkę i jej pasażerów jadowitym wzrokiem węży.

Zatrwożony nagłością, z jaką przestał decydować o własnym losie, Gregg zaklął pod nosem, zatoczył bryczką półkole i zawrócił w stronę domu.

Domek był mały — powstał mniej więcej przed dziesięciu laty jako jedna z szeregu chat używanych przez pastuchów z dużego, ale podupadłego rancza. Gregg skupił go razem z kawałkiem ziemi w czasach, kiedy zanosiło się na to, że sam zostanie farmerem, i dobudował jeszcze dwie izby, co z zewnątrz nadało chałupinie dość obskurny wygląd. Po niefortunnym starciu z ludźmi Portfielda, po którym nie mogło być mowy o niczym więcej, jak uprawa zagonka warzyw, sprzedał większość ziemi zostawiając sobie dom. Nie była to najlepsza transakcja z punktu widzenia nowego nabywcy, ale stanowiła dowód, że niektórzy ludzie w okolicy cenili sobie wysiłki Gregga w kierunku egzekwowania prawa.

— No, to jesteśmy na miejscu — powiedział. Pomógł wysiąść z bryczki kobiecie, która wsparła się na nim całym ciężarem. Gregg poczuł się speszony tak bliskim fizycznym kontaktem. Stanowiła dla niego całkowitą zagadkę, ale zdawał sobie sprawę, że nie nawykła do brutalności. Wprowadził ją do środka i wskazał naj-wygodniejsze krzesło w głównej izbie. Usiadła z zamkniętymi oczyma, przyciskając brzuch rękami.

— Proszę pani… — powiedział zaniepokojony. — Czy to już czas… na… to znaczy pani pewnie potrzebuje lekarza? Otworzyła szeroko oczy.

— Nie! Nie! Lekarza nie!

— Ależ jeżeli pani będzie…

— Jeszcze czas — powiedziała już nieco pewniejszym głosem.

— Wszystko jedno, najbliższy lekarz mieszka około pięćdziesięciu mil stąd. Prawie tak daleko jak najbliższy szeryf.

Gregg spojrzał na nią i ze zdziwieniem stwierdził, że spowijająca ją szata z jednego kawałka, która w słońcu świeciła jak srebrna do-larówka prosto z mennicy, teraz jest szaroniebieska. Przyglądając się sukni stwierdził, że nie widzi w niej żadnych szwów ani nawet fastrygi. Jego zdumienie wzrosło.

— Chce mi się pić — powiedziała kobieta. — Czy ma pan coś do picia?

— Było za gorąco, żeby rozpalać ogień, więc nie ma kawy, ale jest woda źródlana.

— Poproszę wody.

— Poza tym jest dużo whisky i pulque. Ja sam pędzę ją tu na miejscu. To pani nie zaszkodzi.

— Poproszę wody.

— Dobrze. — Gregg podszedł do dębowego szaflika, podniósł przykrywkę i zaczerpnął wielką łyżką chłodnej wody.

Kiedy się odwrócił, zobaczył, że kobieta rozgląda się po nagich sosnowych ścianach i prymitywnych sprzętach z mieszaniną odrazy i rozpaczy. Zrobiło mu się jej żal.

— Izba jest bardzo skromna — powiedział — ale mieszkam tu sam, a mnie niewiele potrzeba.

— Nie ma pan kobiety?

I znów uderzył Gregga kontrast pomiędzy jej nobliwym wyglądem a obcesowością pytań. Pomyślał o Ruth Jefferson pracującej w sklepie w Copper Cross, która mogłaby mieszkać w tym domu, gdyby sprawy przybrały inny obrót, i potrząsnął głową. Kobieta wzięła od niego emaliowaną chochlę i upiła trochę wody.

— Chlałabym tu u pana zostać — powiedziała.

— Proszę bardzo, może się tu pani zatrzymać na jakiś czas — rzekł niepewnie, zaniepokojony taką perspektywą.

— Chciałabym zostać na sześć dni. — Spojrzała mu spokojnie prosto w oczy. — Aż do urodzenia mojego syna. Gregg parsknął z niedowierzaniem.

— To nie szpital, a ja nie jestem akuszerką.

— Dobrze zapłacę. — Sięgnęła pod szatę i wyjęła kawałek żółtego metalu, który połyskiwał tłusto jak złoto wysokiej próby. Sztabka, z zaokrąglonymi krawędziami i rogami, miała wymiary jakieś osiem cali na cal. — Za każdy dzień jedną taką. Razem będzie sześć.

— Ale przecież to nie ma najmniejszego sensu — wyjąkał Gregg. — Nie wie pani nawet, czy sześć dni wystarczy.

— Mój syn przyjdzie na świat pojutrze.

— Ale przecież pani nie może mieć pewności.

— Owszem, mogę.

— Pani… ja… — Gregg wziął do ręki ciężką sztabkę. — To można by wymienić na masę pieniędzy w banku.

— Nie jest kradziona, jeśli o to panu chodzi.

Gregg odchrząknął i nie chcąc sprzeciwiać się ani wypytywać gościa, zaczął oglądać złotą sztabkę w poszukiwaniu jakiejś próby. Ale nie było żadnych tłoczeń i kruszec miał niemal oleistą powierzchnię, jak czyste dwudziestoczterokaratowe złoto.

— Ja przecież nie powiedziałem, że to jest kradzione, ale nieczęsto się zdarza, żeby majętne damy przychodziły tu do mnie rodzić dzieci. — Uśmiechnął się krzywo. — Prawdę powiedziawszy, pani jest pierwsza.

— Delikatnie pan to ujął. — Odwzajemniła mu się uśmiechem. — Rozumiem, jak dziwne musi się to panu wydawać, ale nie wolno mi nic wyjaśniać. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że nie popełniłam żadnego wykroczenia przeciw prawu.

— Po prostu na jakiś czas poszukuje pani ukrycia?

— Niechże pan zrozumie, że istnieją inne społeczeństwa, w których panują inne prawa niż w Meksyku.

— Pani wybaczy — rzekł Gregg ze zdziwieniem — ale te tereny należą do Stanów od roku 1848.

— To mnie proszę wybaczyć — powiedziała ze skruchą. — Geografia nigdy nie była moją mocną stroną, a poza tym jestem bardzo daleko od domu.

Gregg zaczął podejrzewać, że usiłują go w coś wrobić, i postanowił się nie dać.

— A co z tym księciem?

Promień słońca, odbity w chochli, którą trzymała, rozszczepił się na koncentryczne kręgi.

— To nieładnie z mojej strony, że chciałam pana tym wszystkim obarczyć — powiedziała. — Pójdę sobie, jak tylko odpocznę.

— Pójdzie pani, dokąd? — Gregg roześmiał się pogardliwie czując, że się angażuje w tę historię, niezależnie od jej czy nawet od swojej własnej woli. — Pani sobie chyba nie zdaje sprawy z tego, w jakiej zapadłej dziurze się pani znajduje. Jak pani się tu dostała?

— To ja już sobie pójdę. — Wstała z pewną trudnością, a jej mała twarz zrobiła się jeszcze bledsza niż zwykle. — Dziękuję za tę pomoc, jaką mi pan okazał. Mam nadzieję, że przyjmie pan tę sztabkę złota…

— Proszę siadać — powiedział Gregg zrezygnowany. — Jeśli pani jest na tyle szalona, żeby chcieć tu zostać i rodzić dziecko, ja jestem na tyle szalony, żeby na to przystać.

— Dziękuję. — Usiadła ciężko i Gregg zobaczył, że jest bliska omdlenia.

— Nie ma powodu bez przerwy mi dziękować — burknął chcąc zatuszować fakt, że w jakiś niejasny sposób sprawia mu przyjemność, że młoda, piękna kobieta po tak krótkiej znajomości jest gotowa powierzyć się jego opiece. „Pan musi być dobrym człowiekiem" — tak brzmiały niemal pierwsze słowa, które do niego powiedziała, i w tym momencie Gregg uświadomił sobie, jak uciążliwe było jego życie w ciągu ostatnich dwóch lat. Na pół kaleki, wyjałowiony uczuciowo przez pięćdziesiąt lat ciężkiego życia, powinien być całkowicie uodporniony na wszelkiego rodzaju romantyczne porywy, zwłaszcza że kobieta mogła się z powodzeniem okazać jakąś cudzoziemską arystokratką, która w normalnych okolicznościach nawet by na niego nie spojrzała. Faktem jednak było, że wystąpił w jej obronie i z jej powodu znów znalazł się w opałach. No i teraz była całkowicie od niego zależna i gotowa zamieszkać w jego domu. A przy tym młoda, piękna i tajemnicza — połączenie cech, którym się nie mógł oprzeć teraz, jak i nie oparłby się ćwierć wieku temu.