125814.fb2 Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

— Bądźmy przede wszystkim praktyczni — zaproponował, reagując w ten sposób na wybryki własnej wyobraźni. — Może pani na ten tydzień zająć moje łóżko. Jest czyste, ale będzie nam potrzebna świeża bielizna. Pojadę do miasta i zrobię jakieś zakupy.

Wydawała się przestraszona.

— Czy to jest konieczne?

— Oczywiście. Niech się pani nie martwi, nie powiem nikomu, że pani tu jest.

— Dziękuję — odrzekła. — A co z tamtymi dwoma mężczyznami?

— A co może z nimi być?

— Muszą wiedzieć, że ja tu z panem przyjechałam. Czy oni tego nie rozpowiedzą?

— Jeśli nawet, to nigdzie tam, gdzie by to miało znaczenie. Ludzie Portfielda nie utrzymują stosunków z mieszkańcami miasta ani z nikim w okolicy. — Gregg wyjął zza pasa pistolet Caleya, żeby go odłożyć do szafki, ale kobieta wyciągnęła rękę i poprosiła, żeby jej pokazał broń. Nieco zdziwiony, podał jej pistolet i zauważył, że pod wpływem ciężaru opadła jej ręka.

— To nie jest damska broń — powiedział.

— Rzeczywiście — spojrzała na niego. — Jaka jest jego prędkość początkowa? Gregg znowu parsknął okazując rozbawienie.

— Przecież kobiet nie interesują takie rzeczy.

— To dziwna uwaga — odparła, a w jej głosie zabrzmiała znów nuta stanowczości — zważywszy, że przed chwilą wyraziłam właśnie zainteresowanie.

— Przepraszam, ale po prostu… — Gregg zdecydował się nie przypominać jej strachu, jaki okazała wcześniej, kiedy wypalił z dubeltówki. — Nie znam dokładnie prędkości początkowej tej broni, ale nie sądzę, żeby była specjalnie duża. To jest stary pięciostrzałowy kapiszonowy Trantor. Nieczęsto się dzisiaj takie spotyka. Nie mam pojęcia, dlaczego Caley się z nim obnosił.

— Aha. — Zawiedziona oddała mu pistolet. — On się nie nadaje. Gregg zważył pistolet w ręce.

— Nie chciałbym, żeby mnie pani źle zrozumiała. Ta broń jest kłopotliwa w nabijaniu, ale kula ma kaliber 54 i to wystarczy, żeby dać radę każdemu żywemu stworzeniu. — Mówiąc to cały czas patrzył na kobietę i wydało mu się przy ostatnich słowach, że na jej twarzy pojawił się jakiś dziwny wyraz. — Myślała pani o grubszym zwierzu? Niedźwiedziu na przykład?

Puściła mimo uszu jego pytania.

— A ma pan może jakiś własny pistolet?

— Mam, ale nie noszę go przy sobie. W ten sposób unikam kłopotów. — Greggowi przypomniały się wypadki minionej godziny. — To znaczy najczęściej unikam.

— A jaka jest prędkość początkowa pańskiego pistoletu?

— Skąd mogę wiedzieć? — Coraz trudniej było Greggowi skojarzyć ogólne zachowanie kobiety z jej dziwnym zainteresowaniem dla szczegółów technicznych broni palnej.

— My tutaj nie zajmujemy się takimi rzeczami. Ja mam na przykład Remingtona kaliber 44, który zawsze robił to, co chciałem, i nic więcej nie potrzebowałem o nim wiedzieć.

Nie speszona jego poirytowanym tonem, przez chwilę rozglądała się po pokoju, a następnie wskazała masywną żelazną płytę kuchenną.

— A co by się stało, gdyby tak z tego pistoletu wypalić w to?

— Mielibyśmy w całej izbie odłamki ołowiu.

— Kula nie przebiłaby płyty? Gregg zachichotał.

— Nie ma jeszcze takiej broni, która by to potrafiła. Czy mogłaby mi pani jednak powiedzieć, dlaczego to panią tak interesuje?

Odpowiedziała mu w sposób, którego się spodziewał znając ją już trochę — zmieniła temat.

— Czy mogę pana nazywać Billy Gregg?

— Billy wystarczy, jeśli mamy używać imion, które nam nadano.

— Ja mam na imię Morna, oczywiście że będziemy używali naszych chrzestnych imion. — Posłała mu migotliwe spojrzenie. — W tej sytuacji… nie ma powodu, żebyśmy się zachowywali tak oficjalnie.

— Chyba, że nie. — Gregg poczuł, że dostaje kolorów; odwrócił się.

— Czy kiedykolwiek w życiu odbierałeś dziecko?

— To nie jest mój zawód.

— Nie przejmuj się tym zbytnio — odparła. — Ja ci powiem, co masz robić.

— Dzięki — burknął Gregg, zastanawiając się, czy mógł się aż tak strasznie pomylić biorąc swojego gościa za damę wysokiego rodu. Było w jej wyglądzie — a teraz, kiedy już pozbyła się strachu, i w zachowaniu — coś królewskiego, ale przy tym wszystkim zdawała się nie wiedzieć, że istnieją sprawy, o których kobieta powinna rozmawiać jedynie z najbliższymi.

Po południu pojechał do miasta, drogą okrężną, ale za to przebiegającą z dala od rancza Portfielda, i dostarczył swoje osiem galonów pulque do baru Whalleya. Upał był okrutny i Gregg spocił się tak, że koszula przylgnęła mu do pleców, ale pozwolił sobie tylko na jedną szklankę piwa i zaraz pojechał zobaczyć się z Ruth Jefferson do sklepu jej kuzyna. Zastał ją samą na zapleczu. Usiłowała właśnie dźwignąć worek z grochem na niską półkę. Była krzepką, przystojną ^kobietą, niewiele po czterdziestce, zachowała prostą sylwetkę i szczupłą talię, choć dziesięć lat wdowieństwa i ciężkiej pracy na chleb wyżłobiło wokół jej ust głębokie bruzdy.

— Dobry, Billy — powiedziała słysząc jego kroki, a dopiero potem przyjrzała mu się uważniej. — O co chodzi, Billy Gregg?

Gregg poczuł, jak mu serce odmawia posłuszeństwa — właśnie tego bał się najgorzej, jeśli chodziło o kobiety.

— Co masz na myśli?

— Mam na myśli, że coś się musiało stać, skoro w taki dzień jak dzisiejszy masz na sobie krawat. I ten dobry kapelusz. I, jeśli się nie mylę, te lepsze buty?

— Poczekaj, to ci pomogę z tym workiem — powiedział podchodząc do niej.

— To za ciężkie jak na te twoje ręce.

— Dam sobie radę. — Gregg oparł się klatką piersiową o worek i ujął go między przedramiona. Wyprostował się, dźwignął worek niezdarnie, ale pewnie, i postawił na półce. — Widzisz? A nie mówiłem?

— Cały jesteś zakurzony — powiedziała surowo i otrzepała mu ubranie chusteczką.

— Nic nie szkodzi. Nie przejmuj się. — Protestował, ale stał posłusznie, pozwalając się otrzepywać, zadowolony, że stanowi przedmiot czyjejś troski. — Potrzebna mi jest twoja pomoc, Ruth — powiedział podjąwszy decyzję.

Skinęła głową.

— Od lat ci to mówię.

— Chodzi o konkretną sprawę i nawet nie mogę ci powiedzieć, co to takiego, dopóki mi nie przysięgniesz, że zachowasz ją w sekrecie.

— Wiedziałam! Wiedziałam, że coś się święci, jak tylko wszedłeś. Gregg uzyskał żądaną obietnicę, a następnie przeszedł do opisu porannych wydarzeń. W miarę jak mówił, bruzdy na twarzy Ruth stawały się coraz wyrażniejsze, a w oczach pojawił się twardy, bezkompromisowy błysk. Był zadowolony, kiedy pod koniec jego opowieści weszły do sklepu dwie kobiety, żeby kupić jakiś materiał. Kiedy Ruth kończyła je obsługiwać, wyraz zaciętosci zniknął z jej twarzy, ale w dalszym ciągu widać było, że jest na niego zła.

— Nie rozumiem cię, Billy — szepnęła. — Wydawało mi się, że dostałeś już wystarczającą nauczkę w czasie tamtego spotkania z ludźmi Portfielda.