125814.fb2 Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Potyczka w letni poranek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

— Do Nowego Orleanu jest dalej.

— Właśnie zmierzyłam odległość.

— Może w prostej linii — wyjaśnił cierpliwie. — Ale to nie ma-żadnego znaczenia, chyba żebyś umiała latać jak ptak.

— Ale zgadzasz się, że jest tysiąc dwieście mil?

— Mniej więcej — dla ptaka. — Gregg zirytowany zapomniał się i wstając od stołu odruchowo usiłował odepchnąć się rękami. Trzasnęło mu głośno w lewym łokciu, który się ugiął, i Gregg uderzył się w ramię. Speszony, wstał od stołu ostrożniej, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo go boli, i podszedł do kuchni. — Trzeba będzie pomyśleć o czymś odpowiednim do jedzenia dla ciebie.

— Co z twoją ręką? — zapytała Morna łagodnie, stając tuż za nim.

— Nie masz się czym przejmować — odparł zdziwiony tym przejawem troski.

— Pokaż mi, Billy, może będę mogła ci pomóc.

— Przecież chyba nie jesteś lekarzem, prawda? — Tak jak się spodziewał, nie odpowiedziała mu na pytanie, ale pomyślał, że Morna może mieć trochę lekarskiej praktyki, więc podwinął rękawy i pozwolił jej obejrzeć kalekie łokcie. Skoro już posunął się tak daleko, zaczął jej opowiadać, jak to — wobec braku jakichkolwiek przedstawicieli prawa w tej okolicy — był na tyle głupi, że wziął na siebie funkcję miejscowego stróża porządku, i jak — co było jeszcze głupsze z jego strony — przerwał kiedyś Joshowi Portfiel-dowi i jego czterem ludziom pijacką bibkę. Pobieżnie jednak potraktował epizod, w którym dwaj mężczyźni trzymając go za ręce przez ponad piętnaście minut szarpali nim w przód i w tył, tak że łokcie nie wytrzymały i wyłamały mu się w stawach.

— Dlaczego tak jest zawsze? — szepnęła.

— Słucham?

Morna podniosła na niego wzrok.

— Nie mogę nicc dla ciebie zrobić, Billy. Stawy zostały wyłamane, a potem powstała osteopatia.

— Osteopatia? — Gregg zanotował w pamięci następne słowo do sprawdzenia.

— Czy to cię bardzo boli? — Spojrzała na jego minę. — Głupie pytanie, co?

— Całe szczęście, że nie stronie od whisky — wyznał Gregg. — Inaczej kiepsko byłoby nieraz 'z moim spaniem. Uśmiechnęła się ze współczuciem.

— Myślę, że przynajmniej w sprawie bólu będę ci mogła pomóc W moim własnym interesie leży, żebyś był możliwie sprawny do… zaraz, jaki dziś mamy dzień?

— Piątek.

— Do niedzieli.

— Nie przejmuj się niedzielą — rzekł Gregg. — Poprosiłem przyjazną duszę, żeby przyszła pomóc. Kobietę — dodał widząc, że Morna odstępuje od niego, a w jej oczach pojawia się znów wyraz przerażenia.

— Obiecałeś nie mówić nikomu, że tu jestem.

— Wiem, ale to wyłącznie dla twojego dobra. Ruth Jefferson jest bardzo przyzwoitym człowiekiem i znam ją tak dobrze jak siebie samego. Pary z ust nie puści.

Twarz Morny odprężyła się nieco.

— Czy ona jest kimś ważnym dla ciebie?

— Mieliśmy się pobrać.

— Wobec tego zgadzam się. — Szare oczy Morny były nieprzeniknione.-Ale pamiętaj, że to była twoja własna decyzja, żeby jej powiedzieć o mnie.

Ruth Jefferson przyjechała dwukołką swojego kuzyna mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca.

Gregg, który jej cały czas wypatrywał, wszedł do domu i zastukał w otwarte drzwi sypialni, gdzie Morna położyła się w ubraniu, żeby się zdrzemnąć. Obudziła się natychmiast i spłoszona spojrzała na złotą bransoletkę na ręce. Stojący przy drzwiach Gregg zauważył, że uwięzione pod szkłem pasemko światła wskazuje zawsze na wschód, i doszedł do wniosku, że to jakiś dziwny rodzaj kompasu. Może to było złudzenie, w każdym razie wydało mu się, że tempo pulsowanie swiatełka wzrosło nieznacznie od rana, kiedy pierwszy raz zwrócił na nie uwagę. Daleko bardziej wspaniały i dziwny był dla niego jednak widok brzemiennej nowym życiem złotowłosej młodej kobiety, która przyszła do niego znikąd i której sama obecność przydawała blasku prymitywnym sprzętom jego sypialni. Złapał się na tym, że znów rozpamiętuje okoliczności, które zapędziły to stworzenie w taki odludny zakątek swiata.

— Za chwilę będzie tu Ruth — powiedział. — Może wyjdziesz, żeby ją przywitać?

— Bardzo chętnie. — Morna wstała z uśmiechem i podeszła z mm do drzwi wejściowych. Gregg był trochę zdziwiony, że nic nie zrobiła z włosami ani nie zatroszczyła się o suknię — wiedział z doświadczenia, ze pierwsze spotkanie kobiet to sprawa delikatnej natury. I wtedy zauważył, że jej proste uczesanie nie ucierpiało w najmniejszym nawet stopniu, a i błękitna szata jest tak gładka i lśniąca, jakby dopiero co zdjęta z wieszaka. Dowiedział się jeszcze jednej dziwnej rzeczy o swoim gościu.

— Witaj, Ruth, cieszę się, żeś przyjechała. — Gregg podszedł do dwukółki, zatrzymał ją i pomógł Ruth wysiąść.

— Nie wątpię, że się cieszysz — odparła. — Słyszałeś o Wolfie Caleyu? Gregg ściszył głos.

— Słyszałem, że jest umierający…

— Właśnie. I co zamierzasz w tej sytuacji zrobić?

— A co ja mogę zrobić?

— Możesz wyruszyć na północ, jak tylko się ściemni, nie zatrzymując się po drodze ani na chwilę. To szaleństwo coś takiego ci proponować, ale ja bym została i zajęła się twoją przyjaciółką.

— To nie byłoby w porządku. — Gregg wolno potrząsnął głową. — Nie, zostanę tu, gdzie jestem potrzebny.

— Ciekawe, co zrobisz, jak przyjdzie po ciebie Josh Portfield ze swoją bandą.

— Ruth — szepnął Gregg zmieszany — wolałbym, żebyś mówiła o czymś innym, to zdenerwuje Mornę. Chodź lepiej, poznasz ją.

Ruth spojrzała na niego z niepokojem, ale bez protestów weszła do domu, gdzie Gregg dokonał prezentacji. Kobiety w milczeniu uścisnęły sobie ręce, a następnie — zupełnie spontanicznie — zaczęły się do siebie uśmiechać, bez zbędnych słów przyjmując role odpowiednio matki i córki. Gregg pojął, że doszło między nimi do porozumienia na płaszczyźnie, która nigdy nie będzie mu dostępna, i jego wrodzony lęk przed naturą kobiecą jeszcze wzrósł.

Z przyjemnością zauważył, że Morna spodobała się Ruth, która:

najwyraźniej oczekiwała potwierdzenia swoich najgorszych podejrzeń. To mu oczywiście ułatwi sytuację. Gdy kobiety weszły do domu, Gregg zajął się rozpakowywaniem przywiezionych przez Ruth rzeczy — wiklinowy koszyk chwycił między przedramiona, tak żeby nie forsować łokci. Kiedy wszedł z koszykiem do izby, zastał kobiety pogrążone w rozmowie; Ruth przerwała sobie tylko po to, żeby mu wskazać drzwi, w milczeniu nakazując wyjście.

Zadowolony wziął z półki paczkę papierosów domowej roboty i wyszedł do szopy, gdzie dojrzewała jego pulque. Wolał skręty, ale teraz, kiedy palce miał niezupełnie sprawne — a skręcanie papierosów wymagało precyzji ruchów — nauczył się obywać bez nich. Zasiadłszy wygodnie na stołku w kącie i zapaliwszy papierosa z zadowoleniem spoglądał na królestwo miedzianych rurek, retort i probówek do fermentacji pulpy kaktusowej. Świadomość, że w jego domu są dwie kobiety, z czego jedna ma wkrótce urodzić dziecko, napełniała go ciepłym poczuciem przydatności, którego nigdy do tej pory nie zaznał. Przez czas jakiś w obłokach aromatycznego dymu oddawał się marzeniom, w których Ruth była jego żoną, Morna córką, on sam zaś, znów w pełni sprawny i zdolny do pracy, głową rodziny, odpowiedzialną za jej utrzymanie.  Nie rozumiem, jak ty możesz tu siedzieć. — W drzwiach stała Ruth w szalu narzuconym na ramiona. — Przecież ten smród nie może być zdrowy.

— Jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził — odparł Gregg, wstając. — Fermentacja jest częścią natury.

— Tak jak i krowie łajno. — Ruth wycofała się z szopy czekając na niego na zewnątrz. W poziomych promieniach czerwono zachodzącego słońca wyglądała zdrowo i apetycznie, dojrzała i odpowiedzialna. — Teraz już muszę wracać — powiedziała. — Ale przyjadę znów jutro rano i zostanę tak długo, aż to maleństwo przyjdzie bezpiecznie na świat.

— Myślałem, że w soboty pracujesz w sklepie.

— Pracuję, ale Sam będzie musiał sobie jakoś poradzić beze mnie. Nie mogę tak zostawić tej małej, żeby sama rodziła. A ty byłbyś dla niej mniej niż bezużyteczny.

— Ale co sobie Sam pomyśli?

— Nieważne, co pomyśli Sam, powiem mu, ze kwękasz. — Ruth przerwała na moment. — Jak myślisz, Billy, skąd ona może być?

— Nie umiem ci powiedzieć. Mówiła coś o Nowym Orleanie. Ruth zmarszczyła czoło na znak dezaprobaty. — Nie mówi tak, jak mówią ludzie z Luizjany, a poza tym ma jakiś obcy sposób myślenia.