125814.fb2
— Przyszłość dla ciebie właściwie nie istnieje, prawda? — Popatrzyła na niego z mieszaniną współczucia i gniewu. — Czy ty nigdy nie myślisz naprzód? Czy już zapomniałeś, że mamy… wrogów?
— Przyjmuję to, co mi przynosi los. Nic więcej człowiek nie może zrobić.
Morna rzuciła w niego swoim błękitnym sączkiem.
— Więc przyjmij to, co ci przynosi los.
— Co to takiego? — Gregg wziął woreczek i natychmiast uderzył go fakt, że nie jest on zrobiony z niebieskiego.papieru, jak sądził. Materiał był cienki, mocny, gładki w dotyku, bardziej elastyczny niż cerata i bez warstwy płótna pod spodem.
— Z czego to zrobione?
— To nowy nieprzemakalny materiał — odparła Morna zniecierpliwionym tonem. — Ważniejsza jest zawartość.
Gregg otworzył woreczek i wyjął z niego duży czarny rewolwer.
Był znacznie lżejszy, niż należało się spodziewać po jego rozmiarach, i miał. w sobie coś ze znajomej sylwetki colta, a na rękojeści wyżłobienia. na palce. Na czubku, nad dużym palcem, widać było migotliwy błysk. Nigdy jeszcze nie spotkał się z bronią, która by mu tak pasowała do ręki. Puzyjrzał się rewolwerowi dokładniej i stwierdził, że ma bębenek na sześć naboi, odchylany na zawiasach dla łatwiejszego ładowania — coś, czego nie widział w żadnej innej broni. Rewolwer był bez ozdób, ale lepiej skonstruowany i wykończony niż jakikolwiek ze znanych mu dotychczas. Przeczytał wolno napis wygrawerowany na długiej lufie:
— „Colt.44 Magnum”. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Skąd go masz, Morno?
Zawahała się.
— Wstałam kilka godzin temu. Zostawiłam go przy drodze tam, gdzie się spotkaliśmy pierwszy raz, i teraz po niego poszłam.
Ta historia nie wydała się Greggowi wiarygodna, ale jego uwagę. absorbowała całkowicie sama broń.
— To znaczy skąd go wzięłaś przedtem? Gdzie można kupić taki rewolwer?
— To nie ma znaczenia. — Morna ruszyła w stronę domu. — Najważniejsze jest to, czy mógłbyś się nim posłużyć.
— Przypuszczam, że tak — odparł- Gregg zaglądając do błękitnego woreczka, gdzie znalazł jeszcze tekturowe pudełko mosiężnych nabojów. Przykrywki pudełka nie było i wiele nabojów leżało luzem. — To pierwszorzędna broń, ale wątpię, czy można w nią załadować więcej nabojów niż w mojego Remingtona.
— Chciałabym, żebyś ją wypróbował. — Morna szła tak szybko, że Gregg ledwie za nią nadążał. — Proszę cię, spróbuj, czy umiesz ją nabić.
— Teraz, w tej chwili? A nie chcesz najpierw zobaczyć dziecka? — doszli właśnie do płaskiego terenu rozciągającego się przed domem, skąd było już słychać krzyki malca.
Morna spojrzała na rękę i Gregg zobaczył, że złota ozdoba płonie stałym purpurowym światłem.
— Mój syn może jeszcze chwilę zaczekać — powiedziała głosem stanowczym, ale jednocześnie nabrzmiałym paniką. — Proszę cię, nabij rewolwer.
— Jak sobie życzysz. — Gregg podszedł do bryczki, która posłużyła mu jako stół. Rozgarnął słomę, położył rewolwer i pod czujnym okiem Morny ostrożnie wysypał naboje z niebieskiego woreczka. Były dłuższe niż zwykle w broni ręcznej i podobnie, jak sam rewolwer — wykonane z precyzją, z jaką się nigdy dotychczas nie spotkał. Ich czubki lśniły jak polerowana stal. — Im coś bardziej pomysłowe, tym wyższa cena — mruknął pod nosem. Manipulował przez chwilę przy broni, aż wreszcie otworzył bęben, wsypał naboje i zamknął. W pewnym momencie wzrok jego padł na pudełko po nabojach wystające z woreczka do góry dnem; napisane na nim było jasnoniebieskim atramentem: „Pażdz. 1978". Gregg wyciągnął pudełko w stronę Morny. — Ciekawe, co to znaczy.
Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie; odwróciła się nie okazując zainteresowania.
— Po prostu napis firmowy. Numer serii.
— To wygląda na datę — skomentował Gregg — tylko że przez pomyłkę… — urwał zaskoczony, ponieważ Morna wytrąciła mu pudełko z ręki.
— No, dalej, głupcze! — krzyknęła depcząc je nogami. Jej bladą twarz wykrzywił grymas gniewu, oczy patrzące na niego rzucały białe błyski. Przez chwilę patrzyli tak na siebie, a potem jej wargi zaczęły drżeć. — Przepraszam cię, Billy. Bardzo cię przepraszam… ale to dlatego, że już prawie nie mamy czasu i… ja się boję.
— Nic nie szkodzi — powiedział zmieszany. — Wiem, że potrafię być denerwujący… Ruth mi to zawsze mówi, a poza tym żyję już od tak dawna samotnie…
Morna przerwała Greggowi kładąc mu dłoń na przegubie ręki.
— Daj spokój, Billy. Jesteś dobrym i życzliwym człowi kiem, ale chcę, żebyś… teraz, proszę cię… nauczył się obchodzić z tą bronią. — Jej cichy, opanowany głos wywarł na Greggu większe wrażenie niż to wszystko, co mówiła do tej pory.
— Dobrze. — Odwrócił się, rozejrzał za właściwym celem i zaczął kciukiem odwodzić kurek.
— To zbyteczne — powiedziała Morna. — Jeśli chodzi o szybki ogień, wystarczy nacisnąć spust.
— Wiem, automat — Gregg odbezpieczył broń, niebaczny na słowa Morny, dla podkreślenia, że lepiej zna się na broni, i za cel wybrał sobie polano wsparte o ciężkie kamienne koryto w odległości jakichś dwudziestu kroków. Kiedy mierzył z broni, Morna znów zwróciła mu uwagę.
— Powinieneś go trzymać oburącz. Gregg uśmiechnął się szeroko.
— Morno, jesteś bardzo wykształconą młodą damą i nie wątpię, że znasz się na przeróżnych rzeczach, o których ja nigdy nawet nie słyszałem, ale nie próbuj uczyć takiego starego wygi jak ja strzelania z sześciostrzałowca. — Ustawił broń nieruchomo, wstrzymał oddech i oddał pierwszy strzał. Rozległa się eksplozja przypominająca huk pioruna i potężny cios w czoło oślepił go bólem. W pierwszej chwili pomyślał niejasno, że rewolwer mJał jakąś wadę, rozerwał się podczas strzelania i ranił go odłamkiem w twarz. Wkrótce jednak stwierdził, że broń jest nie uszkodzona, i zrozumiał, że było to potężne kopnięcie, które zgięło jego kontuzjowane ramię jak źdźbło słomy, tak że dostał kolbą w czoło. Wytarł zalewający mu oczy ciepły strumyczek krwi i spojrzał na rewolwer z nabożną czcią.
— Nie ma żadnego dymu — powiedział. — Nie ma nawet… Słowa zamarły mu na ustach, kiedy oderwał wzrok od rewolweru i stwierdził, że kamienne koryto, o które wspierał się jego cel, jest całkowicie zniszczone. Odłamki grubej na trzy cale kamionki. zaścielały trójkątną przestrzeń długości około trzydziestu jardów. Gregg mógłby przysiąc, że koryto zostało rozbite kulą armatnią. Morna odjęła ręce od uszu.
— Zraniłeś się, a mówiłam ci, żebyś trzymał ten rewolwer oburącz.
— Nic mi nie jest. — Odsunął jej rękę, którą usiłowała dotknąć jego czoła. — Morno, skąd ty masz… skąd ty masz tę maszynę?
— Sądzisz, że ja ci odpowiem na to pytanie?
— No nie, ale oczywiście chciałbym wiedzieć. Bo to jest coś, co mógłbym zrozumieć.
— Spróbuj tym razem z większej odległości i trzymaj broń oburącz. — Morna rozejrzała się dokoła, spokojniejsza już teraz, kiedy Gregg robił to, czego po nim oczekiwała. Wskazała białawą skałę w odległości około trzystu jardów na stoku wzgórza. — O, ta skała.
— Ale to już jest poza zasięgiem strzału — wyjaśnił. — Broń ręczna nie…
— Spróbuj, Billy.
— Dobrze, wyceluję powyżej.
— Celuj w samą skałę, w pobliżu czubka.
Gregg wzruszył ramionami i zrobił, jak mu polecono. Nagle poczuł bolesne pulsowanie w dużym palcu, kopniętym przez potężny rewolwer. Oddał drugi strzał i na widok fontanny kurzu o krok w prawo od skały doznał uczucia głębokiej satysfakcji, jaką mógłby pojąć tylko myśliwy. Mimo że tym razem trzymał broń oburącz, siła odrzutu była tak wielka, że rewolwer znalazł się w pozycji niemal pionowej, mierżąc w niebo. Tym razem już bez zachęty wypalił po raz trzeci i zobaczył, jak od jego celu odrywają się odpryski skały.
Morna skinęła głową na znak aprobaty.
— Wygląda na to, że masz talent.
— To jest najlepsza broń, jaką kiedykolwiek widziałem — powiedział szczerze — ale ja jej nie mogę utrzymać. Te moje nieszczęsne ręce nie wytrzymują kopnięcia.
— To zbandażujemy ci łokcie.
— Za późno — powiedział z żalem wskazując w dół zbocza. Właśnie ukazało się tam kilku jeźdźców, których widok w bezludnej dotychczas okolicy był dla Gregga bardziej szokujący niż odkrycie skorpiona w koszyku piknikowym.