125819.fb2
W sali jadalnej Senatu było bardzo cicho; późnym popołudniem zajętych było zaledwie parę stolików. Z kuchni unosił się i ornat świeżo zaparzonej kawy, a senator Quill dłubał widelcem w sałatce owocowej, czekając, aż pojawi się Jane Thornton.
Robert Quill był niezmiernie bogatym człowiekiem. Jak większość kolegów-senatorów, urodził się w bogatej rodzinie: jego przodkowie zrobili majątek na kolejach i hutach stali, a potem wysyłali synów do Wharton School of Business, gdzie mieli się uczyć pomnażać rodzinne pieniądze. Inwestowali w aluminium i lotnictwo, potem w tytan i elektronikę. W każdym pokoleniu rodzina mogła poszczycić się jakimś senatorem; ochrona fortuny była równie ważna jak jej pomnażanie.
Bob Quill był znany jako senator liberałów. Walczył o wolność jednostki i równe prawa, przynajmniej dopóki nie zagrażały jego rodzinnym interesom. Na jego korzyść należy zaliczyć fakt, że namawiał korporacyjnych kierowników i dyrektorów (także własne rodzeństwo) do lepszego traktowania mniejszości, również amerykańskich Indian.
Jego największym problemem politycznym były złoża węgla w Montanie, w regionie Wielkich Równin. Przez całe lata Qu-ill z zapałem próbował przekonać swoich kolegów-senatorów, a także jednego lub dwóch prezydentów, że te złoża to nietknięta rezerwa energii, wielka jak złoża ropy na Bliskim Wschodzie. Ale nikt nie chciał węgla z Montany. Ekolodzy przypominali, że to węgiel o bardzo wysokiej zawartości siarki, co czyniło go ekologicznym koszmarem. Budowa kopalń spowodowałaby dewastację pól i pastwisk; spalanie węgla zwiększyłoby zanieczyszczenie atmosfery. Lobby naftowe nie chciało konkurencji w postaci węgla z Montany. A przemysł samochodowy, choć wiedział, że węgiel można przetworzyć na paliwo płynne i wykorzystać w transporcie, przypominał, że koszty były tak wysokie, że byłoby to możliwe wyłącznie w sytuacji awaryjnej i przy dostępie do nieograniczonych funduszy federalnych.
Quill rozmyślał o tym, gdy do jego stolika podeszła Jane Thornton.
— Przepraszam za spóźnienie, Bob — rzekła cicho. Ludzie zwykle mówili cicho, kiedy w jadalni było pusto. — Przewodniczący podkomisji wypuścił nas dopiero pięć minut temu.
Quill wstał i odsunął jej krzesło. Był niski, smukły, drobnei budowy ciała, prawie jak tancerz. Choć pochodził z zachodu ubierał się jak filadelfijski bankowiec, w szary, trzyczęściow; garnitur. Miał starannie przystrzyżony wąsik i lekko szpakowate włosy, a reporterzy prawie zawsze pisali o nim jako o „eleganckim panu”.
Kelner podszedł z kartą, ale Jane odprawiła go ruchem ręki.
— Już jadłam w biurze — wyjaśniła Quillowi. Uśmiechnął się do niej. Senator Thornton była jego protegowaną od chwili, gdy pojawiła się na kapitolińskim wzgórzu. Toczyli bitwy przeciwko radykałom zarówn z prawej, jak i lewej strony, a wygrywali tyle razy, że nikt się tego nie spodziewał. Krążące tu i ówdzie plotki, że vi kochankami, mile łechtały ego Quilla, choć nie było w nich słowa prawdy.
— Mam tylko parę minut, Jane — rzekł przepraszającym to nem. — Mam przemówienie. C-SPAN będzie je pokazywać.
Jane rozumiała. Przemawianie późnym popołudniem, w prawie pustej sali, było dość powszechne. Wyborcy wracali de domów i oglądali swojego senatora w C-SPAN, przemawia],] cego o jakimś ważnym dla nich problemie.
— Energia? — spytała. Potrząsnął głową.
— Wsparcie dla cen w rolnictwie.
— Och. Powodzenia.
Quill odsunął niedojedzoną sałatkę owocową.
— Co masz mi do powiedzenia?
— Chcę cię o coś zapytać, Bob. Przechylił głowę lekko na bok.
— Pytaj.
— Chcę, żebyś poparł Morgana Scanwella. Uśmiechnął się.
— Tak przypuszczałem.
— On może wygrać, Bob — rzekła otwarcie. — Przy właściwym wsparciu może zdobyć nominację.
Quill spojrzał na zegarek. Wiedząc, że Jane może zaufać, spyta):
— Mamy mało czasu. A co Scanwell może dla mnie zrobić?
— Chce, żeby niezależne źródła energii stały się głównym elementem jego programu wyborczego.
— Węgiel z zachodu?
— I wysoko zaawansowane technicznie systemy, które pozwolą go wykorzystać bez szkodzenia środowisku.
Quill milczał przez parę sekund.
— Muszę z nim porozmawiać. Spotkać się z nim. Pogadać, co ma do zaproponowania.
— Możesz mu zaufać, Bob.
— Muszę się jeszcze z nim dogadać.
— Jasne. Powiem jego ludziom, żeby skontaktowali się l twoimi.
— Tylko dyskretnie — dodał Quill. — Nie chcę, żeby cokolwiek wyciekło, zanim będę mógł coś ogłosić publicznie.
— Absolutna dyskrecja — odparła Jane z uśmiechem.
— Bardziej niż absolutna — rzekł Quill, całkowicie poważny.
Kilka godzin po zachodzie słońca senator Thornton nadal siedziała w swoim gabinecie, rozmawiając z doradczynią gubernatora Scanwella w Austin. Na ekranie doradczyni wyglądała prawie na nastolatkę, młoda, pełna zapału i energii. Miała szeroki uśmiech teksańskiej pomponiarki i złote włosy. Jane pomyślała, że to nawet może być naturalny blond.
Drzwi gabinetu stanęły otworem i wkroczył Denny O’Brien, który jak zwykle wyglądał, jakby całą drogę z Bethes-dy przeszedł pieszo. Jane powstrzymała grymas i przypomniała sobie, że Denny to bardzo inteligentny doradca i jego wygląd nie ma znaczenia.
— Znakomicie — rzekła do doradczyni na ekranie. — W takim razie skontaktujecie się z biurem senatora Quilla.
— Tak, pani senator. Zaraz dzwonię — zapewniła doradczyni.
— Dobrze. Dziękuję — Jane zakończyła połączenie i zwróciła się do O’Briena, który grzebał w lodówce wbudowanej w ścianę przy biblioteczce.
— Nie masz jakiegoś domu, żebyś do niego chadzał wieczorami? — zwróciła się do niego dowcipnie.
— Nie. Sypiam na ulicach. Dzięki temu mam lepszy kontakt z prawdziwymi ludźmi — O’Brien wyjął butelkę gazowanej wody i podszedł do biurka, zmagając się z kapslem.
— Wyglądasz, jakbyś rzeczywiście sypiał na ulicach — mruknęła, gdy usiadł na krześle naprzeciwko jej biurka.
— A jeśli już mówimy o spaniu — rzekł, gdy uporał się z kapslem — czy ty sypiasz z gubernatorem Teksasu?
Jane spodziewała się, że to pytanie prędzej czy później padnie. Mimo to poczuła zaskoczenie. Przez długą chwilę jedynym dźwiękiem w gabinecie było syczenie bąbelków w wodzie O’Briena.
O’Brien w końcu przerwał milczenie.
— To znaczy, czy on przejeżdża sam na ranczo? Bez ochroniarza czy strażnika? I czy zostaje na noc?
— Ty też zostawałeś na noc, Denny.
— Tak, ale nie dreptałem do twojej sypialni. A on?
— To nie twoja sprawa, Denny.
— Akurat! Jeśli media zwęszą, że sypiasz ze Scanwellem, on będzie mógł pożegnać się z prezydenturą.
Jane obruszyła się.
— A niby czemu? Żadne z nas nie jest z nikim związane. Jesteśmy dorośli.
O’Brien kiwał głową, nadymając pulchne policzki.
— Pani senator, opinia publiczna wariuje, gdy tylko się dowiaduje o ukrytych romansach polityków.
— Clintonowi to nie zaszkodziło.
— Tylko o mało nie został pozbawiony urzędu. A z jego programów i pomysłów nic nie zostało. Nie osiągnął już nic po tej aferze z Monicą.
Rozmyślała chwilę w milczeniu. Mój Boże, przy nim czuję się jak dzieciak, który coś przeskrobał. Pochylił się w fotelu tak mocno, że Jane wystraszyła się, że wyleje wodę na dywan.
— Pani senator. Wasze pieprzenie zaszkodziłoby twojej wiarygodności.
— Ale my się nie pieprzymy! — warknęła Jane.
— Wybacz. Wasz romans.
— Romansu też nie mamy.
— W takim razie, na litość boską, postaraj się, żeby to nie wyglądało na romans — naciskał 0’Brien. — Kiedy media coś zwęszą, będą ścigać was oboje. Wszystkie nadzieje, i Biały Dom, będzie można spuścić w kiblu.
— Nie mam z nim romansu — rzekła Jane, wiedząc, że choć to prawda, to nie do końca.