125819.fb2
— Kalifornia na optycznej.
Pilot oblatywacz Hannah Aarons dostrzegła linię brzegową: niski, ciemny cień rozciągnięty wzdłuż zakrzywionego horyzontu, daleko w dole. Za owiewką kokpitu, wykonaną z grubego kwarcu, zobaczyła, że niebo wzdłuż horyzontu rozjaśnia się pierwszym promieniami słońca, dalej ciemniejąc na fioletowo i wreszcie przechodząc w czarną nieskończoność kosmosu.
Wahadłowiec pędził po niebie z prędkością 16 machów i przeciął linię brzegową Kalifornii na wysokości 60 kilometrów, dokładnie na kursie. Przez szybkę hełmu ciśnieniowego kombinezonu Aarons dostrzegła, że tytanowy nos wahadłowca zaczyna się lekko żarzyć w strzępiastych chmurach. Leciała w stronę lądowiska na wyspie Matagorda na teksańskim wybrzeżu. Usłyszała, jak powietrze zaczyna gwizdać, owiewając kokpit.
— Na mój znak, Hannah — w słuchawkach rozległ się głos kontrolera lotu. — Nos w górę za trzydzieści sekund.
— Zrozumiałam, nos w górę za trzydzieści sekund — odpowiedziała.
Horyzont znikł z pola widzenia; nos wahadłowca lekko się uniósł. Widziała teraz tylko czerń kosmicznej pustki w górze. Skupiła się na ekranach panelu sterowania. Odczyt na prędkościomierzu zaczynał maleć: 16, 15,5, 15… Czując, jak hamowanie wciska jej uprząż w ciało, Hannah wsłuchiwała się we własny oddech: chropawy, z wysiłkiem. Kątem oka dostrzegła, jak skraj pękatego skrzydła wahadłowca nagle zmienia barwę na rubinową. Wiedziała, że za parę sekund będzie czerwony jak wiśnia.
Wahadłowiec nagle skoczył w dół tak gwałtownie, że Hannah boleśnie uderzyła nosem o szybkę hełmu. Gdyby nie uprząż, pewnie skręciłaby kark. Powietrze na zewnątrz kok-pitu zaczęło wyć, otaczając ją strumieniami pomarańczowego ognia.
— Niekontrolowane opadanie! — krzyknęła do mikrofonu i lewą ręką szarpnęła wolant do siebie. Mimo osłon miała wrażenie, że jej ramiona ważą po dziesięć ton. Wahadłowiec trząsł się tak, że przestawała cokolwiek widzieć. Odniosła wrażenie, że stery są zablokowane; nie mogła ich ruszyć.
— Przełączam na ręczne — rzekła słabym głosem. Przez poświatę poza kokpitem dostrzegła pędzący na jej spotkanie grunt. Spokojnie, powtarzała sobie. Tylko spokojnie!
— Przechodzę na FBW — zawołała, uderzając w przycisk, który uruchamiał sterowanie w trybie fly-by-wire.
— Brak reakcji!
Wahadłowiec nadal pędził w dół, wirując jak opadający liść; obijała się boleśnie o ściany ciasnego kokpitu.
— Skacz! — wrzeszczał kontroler, głośno i rozpaczliwie. — Hannah, wynoś się stamtąd!
Wahadłowiec szaleńczo wirował. Hannah obijała sie w fotelu na wszystkie strony, w obłąkanej spirali, w locie w stronę ziemi. Poczuła smak krwi w ustach. Nadymane części skafandra przeciążeniowego uciskały jej wnętrzności jak pastę w tubce.
— Hannah! — rozległ się jakiś inny głos. — Tu Tenny. Katapultuj się. Natychmiast!
Pokiwała głową w hełmie. Cóż innego mogła zrobić. Brak innych opcji. Już po wahadłowcu. Nieludzkim wysiłkiem przesunęła prawą rękę wzdłuż osłony, w stronę czerwonego przycisku katapulty. Czując ból, otworzyła klapkę — i wtedy lewe skrzydło wahadłowca odpadło z potwornym wizgiem, a cały wahadłowiec obrócił się o 180 stopni.
Ręka Hannah trzasnęła w nadgarstku. Przeszyła ją fala bólu aż do ramienia. Nadal usiłowała nacisnąć przycisk, gdy wahadłowiec rozpadł się na kilka rozżarzonych fragmentów, opadając ku ziemi jak dymiące meteory, a szczątki wraku rozsypały się na powierzchni kilkuset kilometrów kwadratowych płaskiej, porośniętej krzakami ziemi zachodniego Teksasu.