125819.fb2
Muhamed wydał z siebie niski, bulgoczący odgłos i wskazał na ekran. Widać było na nim animowaną mapę pogody. Dan zajrzał mu przez ramię i dostrzegł okrągły cyklon z dobrze oznaczającym się okiem, prawie w samym środku. Dźwięk był przyciszony; Dan ledwo słyszał komentarz meteorologa dobiegający przez wycie wiatru i bębnienie deszczu.
— Przynajmniej nie oberwiemy najgorszą częścią — mruknął Muhamed.
— I tak jest źle — odparł Dan.
Stojąc za drugim ramieniem Muhameda, Passeau uśmiechną! się blado.
— Jeśli sądzisz, że jest źle, to powinieneś zobaczyć Nowy Orlean po przejściu huraganu Barbara. Ulice były zalane do okien pierwszego piętra. Nie mieliśmy prądu przez sześć dni. Wicher zrywał dachy i łamał słupy sieci trakcyjnej jak zapałki. Straciłem wtedy samochód: był zalany po dach, a potem jeszcze przywaliło go drzewo.
— Nie pocieszyłeś mnie — odparł Dan.
— Nic nam się nie stanie — rzekł bezbarwnym tonem Muhamed. — Ściany wytrzymają, a drzwi są po zawietrznej.
Dan w duchu podziękował za to architektom, po czym przyszło mu do głowy, że może to Niles zdecydował, z której strony mają być drzwi, nie architekci.
— Woda się wdziera — Passeau wskazał na drzwi. Muhamed ruszył w tym kierunku, rzucając przez ramię:
— Jeśli wy dwaj chcecie się na coś przydać, łapcie się za worki z piaskiem.
Dan musiał się roześmiać na widok przerażenia na twarzy Passeau.
— No, dalej, Claude — rzekł. — Bierz się do roboty.
Kelly Eamons dostrzegła, że burza cichnie.
Spędziła cały ten długi dzień w apartamencie April, martwiąc się, ale też ciesząc z tego, że jest na głównym lądzie i na tyle wysoko, że nie musi się obawiać fali powodziowej. Gdyby nie wyjący za oknem wicher i jej własny strach przed burzą, byłby to całkiem nudny dzień: nie było do zrobienia nic poza oglądaniem telewizji. Szybko jednak wyłączyli prąd i Eamons została pozbawiona nawet wątpliwego ukojenia w postaci telewizora.
Spróbowała czytać. W jedynej biblioteczce w mieszkaniu było trochę zdumiewająco ambitnych książek: o historii wojny domowej i rekonstrukcji, biografie Martina Luther Kinga i Malcolma X; parę powieści historycznych i trochę romansideł. Eamons siadła przy oknie, zapewniając sobie w ten sposób słabe światło, i próbowała zanurzyć się w świecie jednej z powieści, ale tylko rozbolała ją głowa.
Na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, a deszcz ustawał. Potem znów zapaliło się światło i telewizor ożył. Na cyfrowym zegarze odtwarzacza DVD zaczęły denerwująco migać cyferki. Eamons wstała z krzesła, żeby je ustawić, i wtedy zadzwoniła jej komórka.
— Kelly, tu April.
— I co tam u was?
— Parę rozbitych okien, ale poza tym wszystko gra. W telewizji mówią, że sztorm przemieszcza się w głąb lądu i cichnie.
Eamons skinęła głową, ale od razu uświadomiła sobie, że April tego nie widzi.
— Nie było prądu przez kilka godzin, ale już jest.
— Posłuchaj, Kelly — rzekła April, zniżając głos. — Chyba coś mam.
— Co?
— Może to nic ważnego, ale powiedziałaś mi, żeby się rozglądać za ludźmi, którzy nagle mają jakby więcej pieniędzy, tak?
— Tak.
— Więc jak tylko się tu dostaniesz, opowiem ci o nim.
— O kim?
April mówiła jeszcze ciszej.
— O Lenie Kinskym, dyrektorze PR.
Roberto nie miał nic do zrobienia. Al-Baszyr wrócił do Afryki, zostawiając Roberto z poleceniem, by siedział w Houston i wyciągnął z kontaktów w Astro Corporation jak najwięcej informacji o planach Randolpha związanych z drugim wahadłowcem.
Źródełko informacji jednak wyschło. Wszyscy twierdzili, że Randolph nie zwierza się nikomu ze swoich planów. Jeśli nie liczyć krótkiej podróży do Wenezueli kilka tygodni temu, nikt nie wiedział, co Randolph zamierza dalej zrobić. Nawet jego dyrektor PR nie miał pojęcia. A przynajmniej tak twierdził.
Potem nadszedł huragan Fernando i wszystkie prace zostały zawieszone na kilka dni z powodu usuwania jego skutków.
A teraz Roberto siedział w swoim skromnym mieszkanku i czekał, aż jeden z jego kontaktów do niego zadzwoni. Nienawidził czekania. Mógłbym się powłóczyć po mieście, zżymał się. Po co mi tyle forsy, skoro muszę siedzieć tu jak jakiś śmieć w kuble i czekać, aż jakiś pieprzony pendejo do mnie zadzwoni? Powinienem dać mu numer komórki. Siedział więc w mieszkaniu, tkwiąc w bujanym fotelu przed telewizorem całymi godzinami, zwlekając się z niego tylko po to, żeby sięgnąć do lodówki po kolejne piwo albo iść do toalety. A jego złość rosła z każdą mijającą godziną.
Jak wyjdę, ktoś zadzwoni i stracę okazję. Z automatyczną sekretarką gadał nie będzie. Muszę tu siedzieć jak kretyn.
Roberto spał w fotelu, kiedy zadzwonił telefon. Obudził się natychmiast, chwycił słuchawkę i mruknął:
— Tak?
— Kazałeś mi zadzwonić — odezwał się głos.
— No i co masz mi do powiedzenia?
— Nic nowego.
— Nic? Co masz na myśli: nic?
— Rakieta jest znowu na platformie startowej i niedługo zamontują na niej wahadłowiec.
— To już coś, nie?
— Przed huraganem też tak robili.
— To kiedy ma być start? Rozmówca zawahał się.
— To nie ma być start. Nie mają zgody władz na lot. Sprawdzają połączenia, chcą się upewnić, że rakieta i wahadłowiec będą ze sobą prawidłowo współpracować.
— I co wtedy?
— Wydaje mi się, że je zdemontują.
— Nie za to ci płacę, żeby ci się wydawało.
— Randolph trzyma karty przy orderach. Nikt nie wie, co zrobi.
— Ktoś musi wiedzieć.
— Tak. Pewnie. Główny inżynier. Ale ona z nikim nie rozmawia.
— Chcesz powiedzieć, że nie rozmawia z tobą.
— Nie rozmawia z nikim! Mówię ci, nikt nie wie, co będzie dalej. Cała pieprzona firma pewnie się rozleci. Randolph ogłosi bankructwo, a my wylądujemy na bruku.
Roberto nie był inżynierem ani technikiem, nawet nie skończył szkoły średniej. Ale potrafił z uporem drążyć temat i wymówki go nie odstraszały.
— Posłuchaj — rzekł wolno. — Jeśli ten inżynier wie, co się dzieje, to go podpytaj.
— Ją.
— Jego, ją, wszystko jedno. Wyciągnij z niej, co zamierza Randolph.
— Ona nie chce ze mną gadać. Próbowałem i milczy jak grób.
Roberto pomyślał, że każdy grób można otworzyć, w czym problem. Starał się jednak być cierpliwy i spytał:
— Chcesz powiedzieć, że nikt inny w tej całej pieprzonej firmie nie wie, co Randolph chce zrobić?
Długie wahanie.
— Może jego sekretarka. Umawia go na spotkania, takie tam.
— Przyciśnij ją.
— Nie potrafię. Ona…
— Przyciśnij ją. Bo jak nie, to ja przyjadę i to zrobię.
— E, nie musisz.
— To rób, co do ciebie należy.
— Aż tyle mi nie płacisz.
— Płacę ci wystarczająco dużo. A teraz na to zarób! Roberto rzucił słuchawką. Co za palant!
Na wyspie Matagorda Len Kinsky usłyszał, że połączenie zostało przerwane. Poczuł, że jest mu zimno i ma lepkie dłonie; pocił się. Gdybym tylko namówił April na wyjazd do Now Jorku, pomyślał, może opowiedziałaby coś o planach Dan Lenny był pewien jednego: połączenie rakiety nośnej i hadłowca nie było żadnym testem. Dan planował lot. Kie gdzie i jak — Lenny musi znaleźć odpowiedzi na te pytai Wiedział, że Roberto nie będzie długo czekał, a wizyta neandertalczyka była ostatnią rzeczą, o której marzył.