125819.fb2
Dan siedział po drugiej stronie przejścia obok Joe Termy’e, głównego inżyniera, Gerry Adair zaś pilotował wysłużo dwusilnikową Cessnę Citation. Lecieli do Nowego Meksyku, pogrzeb Hannah Aarons. Termy włączył laptopa i zajął się czyn zadowolony, że jego szef przeżywa wszystko w milczeniu.
Dan odezwał się w końcu.
— Kto pilnuje interesu?
— Lynn Van Buren — rzekł Joe. — Będzie mieć wszystko pod kontrolą, dopóki nie wrócimy.
— Ona też przyjaźniła się z Hannah, prawda?
— Do licha, Dan, dziewięćdziesiąt dziewięć i pół procent personelu przyjaźniło się z Hannah. Nie możemy ich wszystkich zwolnić na pogrzeb i wysłać do Nowego Meksyku.
Główny radca prawny NASA z przykrością odmówił Da-nowi urządzenia Hannah pogrzebu z honorami przeznaczonymi dla astronautów, którzy zginęli w kosmosie.
— Nie była pracownicą NASA — wyjaśnił z ociąganiem. Na ekranie telefonu Dan dostrzegł smutek malujący się na twarzy mężczyzny i zdecydował, że nie będzie naciskał. Uczelnia Hannah, Akademia Marynarki, zaproponowała pogrzeb na cmentarzu wojskowym Arlington, ale rodzina wolała pochować ją w rodzinnym mieście, więc Dan leciał do Taos, niedaleko Santa Fe, na pogrzeb.
Ceremonia była krótka i pełna dostojeństwa. Rabin rodziny Aaronsów mówił o niespożytej energii Hannah. Chór szkolny odśpiewał hymn żeglarzy, „Odwieczny Ojcze, któryś zdolny ratować”, dodając zwrotkę napisaną specjalnie dla pilotów i astronautów:
Chłonąc ostry, poranny wiatr w słońcu, Dan zauważył, że Hannah będzie pochowana niedaleko grobu Kita Carsona. Nieźle, mała, rzekł w duchu. Będziesz spoczywać niedaleko innego pioniera pogranicza. Dobre towarzystwo.
Niebo było jasne i czyste. Czując ciepłe, kojące promienie słońca na rękach, Dan rozmyślał o całej tej energii, jaką Słońce wypromieniowuje nieprzerwanie od miliardów lat. Gdybyśmy potrafili zamienić na elektryczność jedną dziesiątą procenta tej energii, świat nigdy już nie stanąłby w obliczu niedostatku energii. Nigdy. I moglibyśmy wyłączyć wszystkie elektrownie na Ziemi, te na paliwa kopalne i jądrowe.
Jąkając się, Adair opowiedział o swoim uwielbieniu dla Hannah i obiecał, że będzie kontynuował rozpoczęte przez nią dzieło. Teraz przyszła kolej na Dana; ten zastanawiał się, czy zdoła cokolwiek powiedzieć i nie rozkleić się. Podszedł do grobu, wyszeptał słowa żalu i kondolencje mężowi Hannah, jej dziesięcioletniej córce i matce siedzącej na wózku inwalidzkim. Mnąc kartkę z mową napisaną przez człowieka z działu PR, Dan rzekł po prostu:
— Żeglarz powrócił do domu, powrócił z morza. A myśliwy do domu powrócił z puszczy.
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Rozpłakałby się jak dziecko.
Kiedy wszystko się skończyło, a Hannah spoczęła pod świeżo rozkopaną ziemią, Dan, Tenny i Adair ruszyli w stronę cmentarnej bramy za rodziną Aaronsów. Przed bramą, jak stado rozjuszonych os, tłoczyli się dziennikarze i reporterzy. Za bramę cmentarza, strzeżoną przez spokojnych Indian z karabinami gotowymi do strzału, wpuszczono tylko rodzinę, najbliższych przyjaciół i współpracowników Hannah.
Dan wiedział, że będzie musiał stawić czoła dziennikarzom. Nie było innej możliwości.
— Mam ich jakoś odciągnąć od ciebie? — spytał ponuro Tenny, gdy szli w stronę żelaznej bramy.
Dan o mało się nie uśmiechnął. Tenny był zbudowany jak futbolista — nie był wysoki, ale krzepki. Dan wyobraził sobie inżyniera roztrącającego reporterów jak kula kręgle.
— Nie — odparł, przyglądając się tłumowi czekającemu po drugiej stronie bramy. — Moja kolej. Muszę choć spróbować znaleźć w tym jakiś pozytyw.
— Powodzenia — mruknął Tenny.
Dziennikarze otoczyli ich, gdy tylko strażnicy uchylili bramę. Dan wiedział, jakie będą pytania, po każdym wypadku były takie same.
— Czy wie pan, jaka była przyczyna katastrofy?
— Czy to oznacza koniec tego przedsięwzięcia?
— Co pan zamierza teraz zrobić?
Rozłożył ręce, żeby ich uciszyć, po czym rzekł, najwyraźniej i najbardziej autorytatywnie, jak tylko umiał:
— Nad ustaleniem przyczyn katastrofy pracują najlepsi specjaliści na świecie. Teraz mogę tylko powiedzieć, że prawdopodobnie była to usterka systemu sterowania.
— Czy Astro Corporation będzie w stanie kontynuować projekt związany z satelitą energetycznym?
— Taki mamy zamiar.
— Ale według naszych informacji jesteście na skraju bankructwa.
— Niezupełnie — Dan posłał im smutny uśmieszek. — Otrzymaliśmy propozycję finansowania, dzięki której będziemy mogli kontynuować projekt jeszcze przez parę lat.
— Propozycję finansowania? Od kogo?
— Nie mogę udzielić takich informacji — odparł Dan, błagając w duchu Saito Yamagatę, żeby mu wybaczył.
Zadawano pytania dalej, niektóre się powtarzały. Dan wyobraził sobie, że pływa w oceanie pełnym rekinów, które krążą wokół niego, węsząc za zapachem krwi w wodzie.
W końcu wtrącił się Tenny:
— Szefie, śpieszymy się na samolot. Dan pokiwał głową ochoczo.
— Zgadza się. Państwo wybaczą. Jeśli jeszcze czegoś potrzebujecie, proszę o kontakt z moim biurem na wyspie Matagorda.
Reporterzy z niechęcią cofnęli się, a Dan, Tenny i Adair pobiegli w stronę wynajętego na lotnisku w Taos samochodu.
Gdy przyjechali na lotnisko, Dan z zaskoczeniem zauważył jeszcze jedną dziennikarkę czekającą na pasie, gdzie stał ich samolot.
— Nazywam się Vicki Lee — odezwała się, zanim Dan wypowiedział choć słowo. — Global Video News.
Była prawie wzrostu Dana, solidnie zbudowana, o nieomal pulchnej figurze. Jak na takie kształty mówią Żydzi? Zaftig. Bujne kształty, ale na tyle ładna, że kiedyś może zostanie dziennikarką głównego wydania wiadomości, pomyślał Dan. Jeśli trochę schudnie. Ubiera się jednak za młodzieżowo, pomyślał, patrząc na jej obcisłe dżinsy i luźny pulower. Miała twarz w kształcie serca, a na policzkach robiły jej się dołeczki, kiedy się uśmiechała. Kasztanowe włosy miała ostrzyżone krótko i nastroszone; jej oczy miały barwę słodkiego sherry.
— Jakim cudem dostała się tu pani przed nami? — spytał Dan, wyciągając rękę. Miała mocny uścisk dłoni. Pewnie dużo ćwiczy, pomyślał.
Vicki Lee uśmiechnęła się szeroko.
— Wymknęłam się wcześniej z tłumu pod cmentarzem. Te pytania i odpowiedzi były dość przewidywalne.
— Ach, tak — mruknął Dan. Dostrzegł, że Adair i Tenny wspinają się po drabince i znikają we wnętrzu Cessny.
— Przyszło mi do głowy, że lepsze informacje uzyskam od pana, jak nie będzie pan otoczony tą całą resztą harpii i rekinów.
Dan uśmiechnął się mimowolnie.
— Znakomicie, w takim razie proszę pytać. Mogę pani poświęcić jakieś dziesięć minut.
Oczy jej błysnęły; szybko sięgnęła do torby i wyjęła miniaturową wideokamerę. Dan odruchowo wyprostował się i poprawił poły marynarki, żeby się nie rozchodziły. Muszę kiepsko wyglądać, pomyślał, ale mam to gdzieś, w końcu wracam z pogrzebu przyjaciółki.
— Panie Randolph — zaczęła Vicki, patrząc na niego przez wizjer kamery — czy to prawda, że — jak głosi plotka — pan i Hannah Aarons mieliście romans?
Dan poczuł się, jakby ktoś przywalił mu w żołądek kluczem nastawnym.
— Co to ma znaczyć? Chce mnie pani obsmarować w jakimś szmatławcu?
Odłożyła kamerę.
— Jestem reporterem od straszliwe nudnych spraw finansowych.
— Więc co, u cholery, próbuje pani osiągnąć?
Odpowiedziała mu z całkowitym spokojem.
— Próbuję zrobić reportaż, panie Randolph. Mój szef uważa, że Astro grozi upadek. Ale ja słyszałam, że sypiał pan ze swoją panią pilot oblatywacz.
— To pani słyszała jakąś zupełną bzdurę — warknął ze złością. — Hannah była mężatką, miała dziesięcioletnią córkę, na litość boską. Ona i jej mąż byli wspaniałym małżeństwem, a Hannah nie sypiała z nikim poza własnym mężem.
— Naprawdę?
— Naprawdę. I naprawdę ma mnie pani za aż takiego idiotę, żebym sypiał z własną pracownicą?
Wzruszyła ramionami.
— Krążą takie plotki, panie Randolph. Może pan pomoże mi je zdementować.
Potrząsnął głową.
— Nie mam zamiaru dementować takiej kompletnej bzdury. Nie będę tego w ogóle komentował.
Posmutniała.
— Nie zdementuje pan? Dan spojrzał na nią.
— Pani się dobrze bawi, prawda?
— Święte oburzenie zawsze mnie kręciło.
— Draństwo — mruknął Randolph.
— Jak pan zapewne zauważył — rzekła Vicki — wyłączyłam kamerę już dobrą chwilę temu.
— I co z tego?
— To z tego, że nie zamierzam obsmarować pana, ani pani Aarons, ani kogokolwiek innego. Po prostu próbuję zrobić reportaż.
Zwinął ręce w pięści i oparł je na udach. Próbował się uspokoić. Musisz to dobrze rozegrać, bo inaczej cię załatwi. Adair wystawił głowę przez okienko w kokpicie.
— Mam odpalać?
Dan machnął ręką, żeby jeszcze poczekał, nie spuszczając wzroku z Vicki.
— A jaki reportaż chce pani zrobić? — spytał.
Nie zawahała się ani na sekundę.
— Jakikolwiek, żeby tylko przestać być dziennikarzem od finansów. A tak naprawdę to chciałabym pracować dla Aviation Week.
— Wysoko pani mierzy.
— Czemu nie? Jestem tego warta.
— Naprawdę?
— Naprawdę, panie Randolph.
Dan wycelował kciuk w stronę samolotu.
— Dobrze. Chce pani polecieć z nami na wyspę Matagorda? Będziemy mogli spokojnie porozmawiać przez parę godzin.
Uśmiechnęła się szeroko.
— Mam bagaż w samochodzie. Tylko muszę oddać samochód do wypożyczalni.
Dan ruszył obok niej w stronę Corolli barwy burgunda.
— Poproszę kogoś, żeby odstawił samochód za panią.
— Poprosi pan?
— Jasne. Żaden problem. Współpraca z mediami to prawdziwa przyjemność.
Zaśmiał się, zastanawiając się, jak będzie wyglądała współpraca z jej strony.