125819.fb2 Powersat — satelita energetyczny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 71

Powersat — satelita energetyczny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 71

LANGLEY, WIRGINIA

Dyrektor CIA nie był zadowolony, że musi przyjść do biura w sobotę przed długim weekendem.

— Dobrze, że chociaż Orioles nie grają w mieście — mruknął ponuro do swoich asystentów, zajmując miejsce przy długim wypolerowanym stole.

Razem z nim w sali konferencyjnej znajdowały się jeszcze trzy osoby, w tym dwie kobiety. Długie okna, które ciągnęły się przez całą ścianę, zasłonięto grubymi kotarami. Klimatyzacja pracowała tak intensywnie, że dyrektor poczuł chłód nawet w marynarce z kamizelką. Całą ścianę frontową zajmował nowoczesny ekran, na którym teraz widniała mapa świata.

Jedna z kobiet, ważny analityk z biura w Azji, zajęła fotel po prawej stronie dyrektora i postukała w klawiaturę przyniesionego ze sobą laptopa. Na ekranie pojawiło się ziarniste, robione z daleka zdjęcie frachtowca w porcie.

— Nasi ludzie z Singapuru — zaczęła — donieśli o transporcie broni i materiałów wybuchowych, który przybył zeszłej nocy.

— Skąd? — spytał dyrektor.

— Z Kalkuty, jeśli wierzyć dokumentom przewozowym.

— A jak pani sądzi?

— Namiar satelitarny sugeruje, że frachtowiec wypłynął z Szanghaju.

Dyrektor zaczął się kiwać w fotelu.

— Chińska broń. Cholera.

Mężczyna siedzący naprzeciwko kobiety analityk pracował w biurze wywiadu satelitarnego.

— Być może jest przeznaczona dla partyzantów w Birmie — wtrącił.

— Albo na Sri Lance — dodała druga kobieta. Dyrektor potrząsnął głową.

— To po co ją wyładowywać w Singapurze?

— Oni jej nie wyładowują — wyjaśniła analityk. — A przynajmniej jeszcze nie.

I dlatego mnie tu ściągnęli w sobotę rano, zżymał się w duchu dyrektor. Na głos rzekł jednak:

— Jaka jest państwa ocena?

— Terroryzm — rzekła analityk.

— W Singapurze? Potrząsnęła głową.

— W Indonezji. Bojówki fundamentalistyczne musiały ubić interes z Chinami. Ropa za broń.

— Przecież bojówki nie kontrolują pól naftowych — zaoponował specjalista od wywiadu satelitarnego, siedzący po drugiej stronie.

— Jeszcze nie.

Zaczęli się spierać, aż dyrektor ich uciszył.

— Dobrze — rzekł. — Trzeba powiadomić władze w Singapurze. Niech przeszukają statek i skonfiskują broń.

Analityk uśmiechnęła się.

— A oni rozprawią się z przemytnikami o wiele ostrzej, niżj my moglibyśmy to zrobić.

— Jeśli nie są przekupieni — mruknął człowiek od wywiadu.

Dyrektor wycelował w niego palec.

— Jeśli dowiedzą się, że my wiemy, to nie będą — po czym zwrócił się do kobiety-analityka. — Nie chcę ujawniać naszego źródła informacji.

Skinęła głową na zgodę.

— Coś jeszcze? — spytał dyrektor, niecierpliwiąc się; chciał już wrócić do domu i zająć się ogrodem, jak planował.

— Kilka nietypowych transportów w okolicach Marsylii. Elektronika — rzekła druga z kobiet.

— Sprzęt do wytwarzania narkotyków?

— Nie — odparła. — Elektronika. Kilka ciężarówek.

— Może żabojady założyły nową grupę rockową — zażartował facet od wywiadu. — Reszta zachichotała.

— Czy to już wszystko? — spytał dyrektor.

— Niezidentyfikowany start rakiety z kosmodromu Bajkonur — rzekł mężczyzna. Postukał w laptopa i na ekranie pojawiły się wyraźne widoki z Kazachstanu.

— Coś niezwykłego?

— Nie znamy masy ładunku, ale to coś dużego. Użyli największej rakiety nośnej. — Wziął laserowy wskaźnik i wskazał jedną z platform startowych. — Wygląda też na to, że szykują się do misji załogowej.

— Zaopatrzenie dla stacji kosmicznej?

Mężczyzna potrząsnął głową.

— Nie ta orbita.

— To nie jest pocisk, prawda?

— Nie, co do tego nie ma wątpliwości. Ale to wielki ładunek, niezidentyfikowany i niezapowiedziany. Może jakaś misja naukowa. Albo przekaźnik telekomunikacyjny.

— A dlaczego tego nie ogłosili?

Człowiek od wywiadu satelitarnego wzruszył przesadnie ramionami.

— Znacie Rosjan: zagadka owinięta w tajemnicę, włożona do pudełka z napisem „sekret”.

Dyrektor zmarszczył brwi.

— Nasza praca polega na rozwiązywaniu zagadek, bez względu na to, czym są owinięte.

Mężczyzna pokiwał ponuro głową.

— Obserwujemy ich. Ale dobrze byłoby mieć jakieś wsparcie na ziemi.

— Zobaczę, co da się zrobić — rzekł dyrektor, w połowie drogi do drzwi. — Jutro.

W Oklahomie właśnie wstawał świt; Dan budził się powoli, jak nurek wznoszący się wolno z mrocznych głębin ku oświetlonej słońcem powierzchni. Gdy otworzył oczy, przez sekundę nie wiedział, gdzie jest. Następnie odwrócił głowę i zobaczył Jane, śpiącą spokojnie przy nim. Uśmiechnął się i obrócił się na bok, żeby ją objąć.

Drgnęła, budząc się, ale od razu odprężyła się i posłała mu uśmiech znad nagiego ramienia.

— Kłujesz mnie.

— Twoje chrapanie mnie obudziło — powiedział.

— Ja nie chrapię. A ty naprawdę kłujesz.

— To naturalna reakcja — odparł. — I jest na to tylko jedna rada.

— Tylko jedna? — droczyła się z nim.

— Są różne odmiany — przyznał, gładząc ją po boku.

— Na przykład?

Kiedy wstali z łóżka i poszli się wykąpać, było przedpołudnie. Dan odegrał całe przedstawienie z wyglądaniem na korytarz, by upewnić się, że nikt ze służby nie zobaczy go wychodzącego z sypialni Jane.

— Idę nabałaganić trochę na łóżku w gościnnej sypialni — szepnął.

Rzuciła w niego ręcznikiem.

— Idź do kuchni i powiedz kucharce, co chcesz na śniadanie. Ja tam zaraz przyjdę.

Dan popędził korytarzem i znalazł kuchnię.

— Buenas dias — przywitał się z kucharką. Rzuciła mu obojętne spojrzenie.

— Co chciałby pan na śniadanie?

Dan o mało nie rzucił, że potrzebuje solidnej dawki witaminy E. Powstrzymał się jednak w porę i poprosił o huevos rancheros z sokiem grapefruitowym i czarną kawą.

Jane weszła, gdy kucharka postawiła jajka przed Danem. Opadła na wyściełane krzesło przy stole śniadaniowym, a minę miała bardzo poważną.

— Dan — rzekła — nic z tego nie będzie. Poczuł, jak opuszcza go cudowny nastrój.

— Dan, to nie jest dobre — rzekła szczerze Jane. — A nawet jest złe.

— Ja tam się dobrze czułem — mruknął. — Bądź poważny!

Spojrzał w jej piękne, zasmucone oczy.

— Jeśli chcesz znać moje zdanie, doprowadza mnie to do szaleństwa.

— Musimy przestać.

— Albo powiedzieć Scanwellowi, co się dzieje.

— Nie! Nie możemy tego zrobić!

— Ja bym tam mógł.

— Dan, tylko nie to!

— Mógłbym jutro podejść do niego i powiedzieć: hej, chłopie, twoja żona i ja się kochamy.

— Dan, proszę.

— Przecież to prawda, nie?

— To tylko część prawdy.

Poczuł, jak wzbiera w nim nagła, potężna niechęć.

— A reszta prawdy jest taka, że jego prezydentura jest dla ciebie ważniejsza ode mnie.

— Bo jest, Dan. Naprawdę jest.

— Jest?

— Jest także ważna dla twojej pracy — rzekła szczerze. — To wszystko tak wiele znaczy. Dla nas. Dla wszystkich.

Spoglądając na śniadanie, którego nawet nie tknął, Dan odsunął krzesło od stołu.

— Dobrze, walcz o wybranie swojego męża na prezydenta. Ja muszę wracać do firmy i uruchomić satelitę.

Jane nie próbowała go zatrzymywać.