125872.fb2
Osobowość, na której mógł pracowicie wycisnąć własny obraz.
Przede wszystkim Garomma miał to wspaniałe poczucie winy za nieposłuszeństwo wobec ojca, wskutek czego w końcu opuścił farmę, a potem stał się donosicielem na własną rodzinę i jej sąsiadów. To poczucie winy, które stało się przyczyną lęków i nienawiści wobec wszystkiego, co się z nim wiązało, łatwo było skierować na osobę jego przełożonego, Sługi Bezpieczeństwa i zrobić z niego nową postać ojca.
Później, kiedy Garomma został Sługą Wszystkich, w dalszym ciągu zachował — przy niestrudzonej pomocy Moddo — to samo poczucie winy i ten sam obezwładniający strach przed karą, skierowany ku każdorazowemu Szefowi Bezpieczeństwa. Co było niezbędne, jeśli miał pozostać w nieświadomości, że prawdziwym jego panem jest zwalisty mężczyzna, który siedzi po jego prawicy i zawsze sprawia wrażenie nerwowego i zagubionego…
Potem zaczęła się edukacja. I reedukacja. Od początku Moddo uprzytomnił sobie, że trzeba pobudzać chłopską dumę Garommy i trochę się przed nią upokorzyć. Wywołał w nim przekonanie, że wywrotowe myśli, które mu poddawał, są jego własnym tworem, a nawet, że to on udomawia Moddo — ciekawe, że ten facet nie umiał uciec przed swym chłopskim pochodzeniem nawet w doborze metafor! — a nie odwrotnie. Ponieważ Moddo obmyślał plany na ich wielką przyszłość, nie chciał, żeby przeszkadzały mu w tym drobne urazy mogące powstać w stosunku do pana lub nauczyciela. Natomiast uczucie, jakiego doznaje się na widok psa, którego wierne oddanie stale podbudowuje jego właściciela i stwarza ściślejszą zależność, niż ten właściciel mógłby podejrzewać, było mu jak najbardziej na rękę.
A ten szok, jaki Garomma przeżył, kiedy zaczął sobie uświadamiać, że Sługa Wszystkich jest właściwie Dyktatorem Wszystkich! Moddo omal się nie uśmiechnął, kiedy sobie to przypomniał. No cóż, w końcu kiedy jego rodzice podsunęli mu ten pomysł przed laty w czasie wyprawy prywatnym jachtem, do czego ojciec miał prawo jako urzędnik Służby Rybołówstwa i Gospodarki Morskiej, czyż nie zgorszył się tak strasznie, że puścił rumpel i zwymiotował przez burtę? Utrata wiary jest w każdym wieku czymś strasznym, ale trudniej to przeżyć, im jesteś starszy.
Z drugiej strony Moddo w wieku sześciu lat stracił nie tylko wiarę, ale i rodziców. Zbyt często pozwalali sobie na luźne rozmowy z różnymi ludźmi, mylnie sądząc, że ówczesny Sługa Wszystkich zawsze będzie ślamazarą.
Potarł sobie skronie. Już dawno tak go nie bolała głowa! Musiał przynajmniej na piętnaście minut — na pewno uda się uciec chociaż na kwadrans — pójść do Looba. Uzdrowiciel postawi go na nogi na resztę dnia, który według wszelkich przewidywań będzie bardzo męczący. Musiał też uciec na trochę od Garommy, żeby powziąć jasną, osobistą decyzję, kto ma być następnym Sługą Bezpieczeństwa.
Moddo, Sługa Edukacji, Ubogi Nauczyciel Ludzkości, skorzystał z chwili przerwy pomiędzy dwoma wystąpieniami i wychylił się do tyłu, żeby szepnąć Garommie:
— Muszę doglądnąć kilku spraw, zanim pojedziemy z powrotem. Czy mógłbym się oddalić? To… nie zajmie więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.
Garomma rzucił mu chmurne spojrzenie.
— Nie mogą poczekać? To tak samo twój wielki dzień, jak i mój. Chcę, abyś był przy mnie.
— Wiem, Garommo, i jestem ci za to wdzięczny. Ale… — dotknął błagalnie kolana Sługi Wszystkich — proszę, abyś zezwolił mi zająć się nimi. Są niezwykle pilne. A jedna z nich dotyczy… pośrednio dotyczy Sługi Bezpieczeństwa i może pomóc ci podjąć decyzję, czy chcesz pozbyć się go właśnie teraz.
Z twarzy Garommy zniknął niechętny wyraz.
— Jeśli o to chodzi, to jak najbardziej. Ale wróć, zanim skończy się ceremonia. Chcę, abyśmy wyszli razem.
Moddo skinął głową i wstał. Odwrócił się twarzą do wodza.
— Służ nam, Garommo — rzekł, rozpościerając ramiona. — Służ nam, służ nam, służ nam. — Wyszedł tyłem z sali, cały czas zwrócony twarzą do Sługi Wszystkich.
Na korytarzu szybko przeszedł przez szpaler salutujących strażników Centrum Edukacji w stronę prywatnej windy. Nacisnął guzik trzeciego piętra. I dopiero wtedy, gdy drzwi się zamknęły i winda ruszyła, pozwolił sobie na jeden, lekki, wykrzywiający usta uśmiech.
Ileż kłopotów musiał przezwyciężyć, zanim wcisnął tę ideę w tępy łeb Garommy. Naczelną zasadą współczesnego naukowego rządzenia jest uczynienie go tak dyskretnym, że aż pozornie nie istniejącym, używanie iluzji wolności, żeby naoliwić niewidzialne kajdany, a przede wszystkim: rządzenie w imię czegokolwiek, tylko nie rządzenia!
Garomma wyraził to na swój wydumany sposób któregoś dnia, kiedy niedługo po ich wielkim przewrocie stali razem — wciąż jeszcze niezbyt dobrze się czując w roli władców — obserwując budowę nowej Szopy dla Służby na pogorzelisku starej, stojącej tu niemal pół wieku. Wielki, kolorowy neon na szczycie nie ukończonej jeszcze budowli rozgłaszał wszem i wobec, że Z TEGO MIEJSCA WSZYSTKIE WASZE POTRZEBY BĘDĄ ZASPOKOJONE, Z TEGO MIEJSCA SŁUŻYĆ WAM BĘDĄ LEPIEJ I GODNIEJ NIŻ KIEDYKOLWIEK. Garomma wpatrzył się w ten neon, który ukazywał się na ekranach wszystkich odbiorników wideo na całym świecie — w domach i w fabrykach, w biurach, szkołach i na obowiązkowych wiecach — systematycznie co godzinę.
— Mój ojciec mawiał jakoś tak podobnie — zwrócił się w końcu do Moddo z tym szczególnym chichotem, który oznaczał, że uważa tę myśl za całkowicie oryginalną. — Dobry kupiec, jeśli będzie mówił dość długo i dość przekonująco, wmówi człowiekowi wszystko. Nawet że najostrzejsze ciernie są delikatne jak płatki róż. Musi tylko bez przerwy nazywać je różami, no nie, Moddo?
Moddo powoli skinął wtedy głową, udając, że jest uderzony trafnością tego rozumowania i że potrzebuje czasu, aby odkryć wszystkie jego niuanse. A potem jak zawsze rozważając tylko wszelkie możliwości utajone w pomyśle Garommy, przeszedł do udzielenia nowemu Słudze Wszystkich kolejnej lekcji.
Podkreślił konieczność unikania wszelkich zewnętrznych pokazów pompy i przepychu, czyli to, o czym zapominali tak niedawno zlikwidowani dygnitarze poprzedniej ekipy. Wykazał, że Słudzy Ludzkości muszą dbać o to, aby takimi właśnie ich widziano — pokornymi narzędziami woli szerokich mas. Wtedy każdy, kto będzie działał przeciw kaprysom Garommy, zostanie ukarany, nie za to, że nie posłuchał władcy, ale za to, że działał przeciw woli zdecydowanej większości ludzkiej rasy.
I zaproponował wtedy nowość, nad którą rozmyślał od dłuższego czasu: okresowe wywoływanie klęsk żywiołowych w regionach, które cały czas były lojalne i posłuszne. To miało podkreślić fakt, że Sługa Wszystkich jest rzeczywiście tylko człowiekiem, jego obowiązki są ogromne i czasem nie daje im rady.
Wzmacniało to ogólne wrażenie, że zadanie koordynacji dóbr i usług na całym świecie stało się już zbyt skomplikowane, aby je z powodzeniem wykonać. To z kolei dopingowało ludzi do dokonywania cudów fanatycznej lojalności i samodyscypliny, tak żeby przynajmniej zwrócić na siebie uwagę Sługi Wszystkich.
— Oczywiście — zgadzał się Garomma. — Właśnie to powiedziałem. Po prostu nie mogę się zorientować, że to ty kierujesz ich życiem i że sami ci pomagają to robić. Widzę, że chwytasz, o co mi chodzi.
On chwytał, o co Garommie chodzi! On, Moddo, który od młodości prowadził studia nad koncepcją powstałą przed wiekami, kiedy rodzaj ludzki wynurzał się dopiero z chaosu prymitywnego samowładztwa i decyzji osobistych, aby utworzyć współczesne zorganizowane społeczne uniwersum… on chwytał, o co chodzi!
Wówczas jednak uśmiechał się z wdzięcznością za oświecenie. Ale dalej stosował wobec samego Garommy techniki, których uczył Garommę stosowania wobec masy ludzkiej jako całości. Rok po roku, udając, że jest zaabsorbowany zawiłościami projektu podjętego w Służbie Edukacji, w rzeczywistości zostawił jego planowanie w rękach podwładnych — sam koncentrując się na Garommie.
A dzisiaj, choć na zewnątrz ogłaszał całkowitą kontrolę nad umysłami całego pokolenia ludzi, sam smakował po raz pierwszy caikowitą kontrolę nad Garommą, Przez ostatnie pięć lat starał się wyrazić swoje panowanie w formie łatwiejszej w użyciu niż skomplikowane mechanizmy potrzeb i wzorów zachowań.
Dziś po raz pierwszy znojne godziny delikatnej, potajemnej indoktrynacji zaczęły przynosić wspaniałe owoce. Wyciągnięcie ręki, stymulacja dotykowa, w odpowiedzi na którą zaprogramował umysł Garommy, za każdym razem wywoływała pożądane efekty!
Idąc korytarzem trzeciego piętra do niewielkiego gabinetu Looba, szukał właściwego określenia. W końcu uznał, że jest to jak obrócenie wielkiego okrętu za pomocą koła sterowego. Koło wprawiało w ruch silnik sterowy, silnik sterowy napierał na niewiarygodną masę steru i ruchy steru wreszcie zmuszały olbrzymi statek do skrętu i zmiany kursu.
Nie, zreflektował się, niech Garommą ma swoje chwile triumfu i niech przyjmuje pochlebstwa, niech ma tajne pałace i setki konkubin. Jemu wystarczy od czasu do czasu jedno dotknięcie… i świadomość całkowitej kontroli.
Poczekalnia gabinetu Looba była pusta. Stał tam przez chwilę zniecierpliwiony, po czym zawołał:
— Loob! Czy ktoś tu w ogóle pracuje? Mam mało czasu! Niski, pulchny człowieczek ze spiczastą bródką wbiegł do poczekalni.
— Moja sekretarka… i w ogóle wszyscy poszli na przywitanie Sługi Wszystkich… taki bałagan… jeszcze nie wróciła. Ale postarałem się — ciągnął, wreszcie odzyskawszy normalny oddech — odwołać wszystkich innych pacjentów na czas twojej obecności w budynku. Proszę, wejdź.
Moddo wyciągnął się na kanapce w gabinecie Uzdrowiciela.
— Mam wolne tylko jakieś… jakieś piętnaście minut. Muszę podjąć bardzo ważną decyzję, a ten ból rozrywa mi czaszkę.
Palce Looba objechały wokół szyi Moddo i zaczęły spokojnie masować tył jego głowy.
— Zrobię, co będę mógł. A teraz spóbuj się rozluźnić. Zupełnie na luzie. O tak. Rozluźnij się. Czy czujesz ulgę?
— Olbrzymią — odetchnął Moddo. Musi jakoś wciągnąć Looba do swojej osobistej świty, żeby był przy nim, gdziekolwiek pojedzie z Garommą. Ten człowiek był niezastąpiony. Wspaniale byłoby mieć go stale przy sobie. Trzeba tylko oswoić Garommę z tą myślą. A w tej chwili wystarczy już sama sugestia. — Czy mógłbym dziś po prostu mówić? — zapytał. — Jakoś nie mam dziś ochoty na… na wolne skojarzenia.
Loob usiadł w grubo wyścielanym fotelu za biurkiem.
— Rób, na co masz ochotę. Jeśli chcesz, przytocz jakieś szczegóły twoich obecnych kłopotów. Mam nadzieję, że przez te piętnaście minut zdołasz się zrelaksować.
Moddo zaczął mówić.
Był to dzień całkowitej kontroli…
Loob, Uzdrowiciel Myśli, Asystent Trzeciego Wicesługi Edukacji, przeczesał palcami trójkątną bródkę będącą oznaką jego zawodu i z rozkoszą wchłaniał w siebie poczucie najwyższej władzy, władzy absolutnej, o jakiej do tej pory żaden człowiek nie ośmielił się zamarzyć.
Całkowita kontrola. Całkowita…
Bardzo by go cieszyło, gdyby mógł bezpośrednio pokierować sprawą Sługi Bezpieczeństwa, ale tego typu przyjemności są tylko kwestią czasu. Jego laboranci z Biura Badań nad Uzdrowieniem już niemal rozwiązali problem, jaki przed nimi postawił. Tymczasem mógł zaplanować zemstę i radować się swoim nieograniczonym panowaniem.
Słuchał, jak Moddo ostrożnie, unikając szczegółów, opowiada o swoich kłopotach, i zasłaniał twarz pulchną ręką, żeby ukryć szyderczy uśmiech. Ten człowiek naprawdę wierzył, że po siedmiu latach bezpośredniej terapii może takie szczegóły ukryć przed Loobem!
Ależ oczywiście. Musiał w to wierzyć. Loob stracił pierwsze dwa lata na restrukturyzacji całej jego psychiki wokół tej wiary, a potem — dopiero potem — zaczął prowadzić transfer myśli na pełną skalę. Po tym, jak przeniósł na siebie uczucia, które Moddo miał w dzieciństwie wobec rodziców, zaczął zgłębiać teraz już nic nie podejrzewający umysł. Najpierw nie chciał wierzyć temu, co sugerowały odkrycia. Później, gdy już lepiej poznał pacjenta, upewnił się całkowicie i aż mu dech zaparło, taka to była gratka.
Od ponad dwudziestu pięciu lat Garomma jako Sługa Wszystkich rządził ludzkością, a jeszcze dłużej Moddo jako ktoś w rodzaju sekretarza osobistego sprawował nad Ga-rommą kontrolę w każdej istotnej dziedzinie.