125872.fb2
Człowiek stojący za człowiekiem stojącym za tronem. Cóż może być bardziej bezpiecznego?
Oczywiście pracowałby skuteczniej, gdyby chwycił w terapeutyczne szpony samego Garommę. Ale wtedy wystawiłby się za bardzo na widok publiczny. Będąc osobistym psychiatrą Sługi Wszystkich stałby się celem podejrzliwej zazdrości każdej spiskującej kliki z wyższych sfer. Nie, lepiej być tym, który strzeże strażnika, zwłaszcza że ten strażnik okazuje się najważniejszym człowiekiem w całej hierarchii Szopy dla Służby.
A potem, pewnego dnia, kiedy jego laboranci znajdą odpowiedź na jego pytania, pozbędzie się Sługi Edukacji i obejmie bezpośrednią kontrolę nad Garommą za pomocą nowej metody.
Przysłuchiwał się z rozbawieniem, jak Moddo rozważa sprawę Sługi Bezpieczeństwa, tak jakby to był hipotetyczny ktoś w jego wydziale, kogo należało zastąpić. Musiał zdecydować, któremu z dwóch doskonale pasujących podwładnych powierzyć tę pracę.
Loob zastanawiał się, czy pacjent zdaje sobie sprawę, jak przejrzyste są jego wybiegi. Nie, to się rzadko zdarzało. Ten był człowiekiem, którego potargany umysł był tak zmanipułowany, że jego dalsze funkcjonowanie zależało od dwóch czynników: nieodpartej potrzeby konsultowania się z Loobem, gdy tylko pojawiała się najmniejsza wątpliwość, i wiary, że może to zrobić, nie przedstawiając prawdziwych okoliczności sytuacji.
Gdy pacjent na kanapce skończył swe niejasne, mętne wywody, Loob przejął inicjatywę. Gładko, cicho, niemal bez żadnej intonacji, streścił to, co powiedział Moddo. Pozornie zdawać by się mogło, że po prostu powtarza myśli pacjenta w bardziej uporządkowany sposób. W rzeczywistości przeformułował je starannie, tak że rozważając potem swe osobiste problemy i postawy Sługa Edukacji nie będzie miał wyboru. Będzie zmuszony wybrać młodszego spośród dwóch kandydatów, tego, który przedstawiał najmniejsze zagrożenie dla Związku Uzdrawiaczy.
Nie żeby była między nimi jakaś wielka różnica. Najważniejsze, iż będzie to dowód całkowitej kontroli. Polegało to na zmuszeniu Moddo, aby przekonał Garommę, że musi pozbyć się Sługi Bezpieczeństwa w czasie, gdy Słudze Wszystkiego nie groził żaden specjalny kryzys. Tak naprawdę, to w czasie, kiedy był w pełni sił.
Ale trzeba przyznać, że dodatkową przyjemność sprawiał mu fakt, iż może ostatecznie zniszczyć człowieka, który przed laty, jako Szef Bezpieczeństwa Czterdziestego Siódmego Okręgu, był odpowiedzialny za śmierć jedynego brata Looba. Ten podwójny sukces był rozkoszą równą zjedzeniu dwusmakowej tarty, z których słynęły rodzinne strony Uzdrowiciela. Westchnął głęboko na to wspomnienie.
Moddo usiadł na kanapce. Zacisnął wielkie dłonie na obitych tkaniną bokach i przeciągnął się.
— Zdziwisz się, Loob, gdy ci powiem, jak bardzo mi pomogła ta krótka sesja. Ból głowy… zniknął; niezdecydowanie… też. Nawet zwykła rozmowa na ten temat zdaje się wyjaśniać wszystko. Teraz dokładnie wiem, co mam zrobić.
— To dobrze — odrzekł Loob Uzdrowiciel spokojnym, dokładnie obojętnym głosem.
— Spróbuję przyjść jutro na całą godzinę. I myślałem o tym, żeby cię przenieść do mojego osobistego sztabu, żebyś mógł rozplątywać te supły, gdy tylko się pojawią. Ale jeszcze się ostatecznie nie zdecydowałem.
Loob wzruszył ramionami i odprowadził pacjenta do drzwi.
— To zależy wyłącznie od ciebie. Jeśli tylko uważasz, że tak ci mogę lepiej pomóc.
Patrzył, jak wysoki, zwalisty mężczyzna idzie korytarzem w stronę windy. „Jeszcze się ostatecznie nie zdecydowałem”. I nie zdecyduje się — przynajmniej dopóki Loob mu nie każe. Loob podrzucił mu ten pomysł sześć miesięcy temu, ale zabronił podejmować jakichkolwiek działań. Nie był pewien, czy taka bliskość Sługi Wszystkich w tej chwili mu się opłaca. A poza tym był ten wspaniały programik w Biurze Badań nad Uzdrawianiem, któremu chciał na razie poświecić maksimum uwagi.
Sekretarka weszła i natychmiast wzięła się do pracy przy maszynie. Loob postanowił zejść na dół i sprawdzić dzisiejsze postępy. W tym całym zamęcie wokół przybycia Sługi Wszystkich na celebrację całkowitej kontroli z pewnością praca badawcza została poważnie zakłócona. A przecież rozwiązanie mogło się pojawić w każdej chwili. Poza tym lubił sprawdzać ich sposób dociekania, szukając jakiegoś talentu; normalnie ci laboranci nie mieli za grosz wyobraźni!
Schodząc na parter, zastanawiał się, czy Moddo gdzieś w głębinach swojej psyche zdawał sobie sprawę, jak bardzo uzależnił się od Uzdrowiciela, jak bardzo go potrzebował. Ten człowiek był kłębkiem obaw i niepewności. Oczywiście utrata rodziców w dzieciństwie nie miała z tym wiele wspólnego, ale jego liczne zahamowania już wtedy dochodziły do głosu. Nigdy nawet przez chwilę nie podejrzewał, że wybrał Garommę na jawnego wodza, ponieważ bał się wziąć za cokolwiek osobistą odpowiedzialność. Nie domyślał się, że ta fałszywa osobowość, którą z dumą pokazywał światu, jest nim samym, tyle że nauczył się pozytywnie wykorzystywać swoje obawy i wrodzoną nieśmiałość. Ale jedynie do pewnego stopnia. Siedem lat temu, kiedy zajrzał do gabinetu Looba („szybciutki seans dla zbadania pewnych drobnych kłopotów”), był na skraju kompletnego załamania. Loob do pewnego stopnia naprawił całą poszarpaną konstrukcję i przydał jej nieco inne funkcje. Odtąd funkcjonowała dla Looba.
Potem nie mógł uciec od myśli, czy starożytni byliby w stanie zrobić cokolwiek z przypadkiem Moddo. Starożytni, przynajmniej według Tradycji Mówionej, stworzyli tuż przed erą współczesną rodzaj psychoterapii, która czyniła cuda w dziedzinie zmian indywidualnych i reorganizacji osobowej.
Ale czym się to skończyło? Żadnej poważnej próby wykorzystania tej metody dla jedynego prawdziwego celu… zdobycia władzy! Loob potrząsnął głową. Ależ ci starożytni byli naiwni! I tyle ich bezcennej wiedzy zginęło bezpowrotnie. Terminy takie jak superego istniały w Tradycji Mówionej Związku Uzdrowicieli, ale jako odrębne słowa. Nikt nie miał zielonego pojęcia, co pierwotnie oznaczały. A właściwie użyte mogły się dziś stać bardzo pożyteczne.
Z drugiej strony jednak, czyż członkowie jego własnego współczesnego Związku Uzdrowicieli za oceanem, z ojcem i wujem, obecnym przewodniczącym włącznie, nie byli równie naiwni? Od dnia, kiedy zdał egzamin kwalifikacyjny i zaczął zapuszczać trójkątną brodę mistrza, Loob widział, iż ambicje jego kolegów są tak ograniczone, że aż niepoważne. Nawet tam, w mieście, w którym według legendy powstał Związek Uzdrowicieli Myśli, każdy członek niczego więcej nie wymagał od życia, tylko żeby mieć władzę nad życiem dziesięciu czy piętnastu zamożnych pacjentów.
Loob zawsze śmiał się z tych minimalistycznych założeń.
Dostrzegał oczywisty cel, który od lat umykał uwadze jego kolegów. Im większą władzę ma jednostka, którą poddajesz transferowi i całkowicie od siebie uzależniasz, tym więcej władzy masz ty, jako jej uzdrowiciel. Centrum światowej władzy leżało na Wyspie Stołecznej, na wschodzie za wielkim oceanem. I właśnie tam Loob postanowił się udać.
Nie było to łatwe. Ścisłe przepisy obyczajowe zabraniające zmiany miejsca zamieszkania, chyba że dostało się państwową posadę, przez dziesięć lat stały mu na przeszkodzie. Ale gdy tylko żona Komisarza Komunikacji Czterdziestego Siódmego Okręgu została jego pacjentką, wszystko poszło gładko. Kiedy komisarza awansowano na Drugiego Wice-Sługę Komunikacji i przeniesiono na Wyspę Stołeczną, Loob pojechał z całą rodziną; stał się niezbędny. Dzięki temu znalazł podrzędną pracę w Służbie Edukacji. Dzięki tej pracy, dorabiając na boku jako uzdrowiciel, został na tyle zauważony, że zainteresował się nim sam dostojny Sługa Edukacji.
Tak naprawdę to nie oczekiwał, że tak daleko zajdzie. Ale trochę szczęścia, olbrzymi spryt i ciągła, nie znająca spoczynku czujność, razem stworzyły mieszankę, której nic nie mogło się oprzeć. Pół godziny po tym, jak Moddo po raz pierwszy wyciągnął się u niego na kanapce, Loob zorientował się, że mimo swego małego wzrostu, tuszy i braku poważania u innych, to jego przeznaczenie powołało do rządzenia światem.
W tej chwili trzeba było tylko zdecydować, co zrobić z tą władzą. Z nieograniczoną potęgą i bogactwem.
Hm, na przykład mógł zająć się tym swoim programem badawczym. Był wyjątkowo ciekawy, a gdy tylko przyniesie owoce, stanie się jedynie narzędziem umocnienia i zabezpieczenia jego władzy. Mógł teraz nacieszyć się dziesiątkami innych przyjemności, ale taka radość dawała tym mniej zadowolenia, im więcej się używało. Lecz przynajmniej nareszcie mógł zdobyć wiedzę.
Wiedzę. Zwłaszcza wiedzę zabronioną. Mógł teraz bezkarnie ją poznawać. Mógł połączyć różne Tradycje Mówione w jedną logiczną całość i zostać jedynym człowiekiem, który będzie wiedział, co naprawdę zdarzyło się w przeszłości. Już odkrył, przy pomocy kilku zespołów badawczych, tak smaczny kąsek, jak pierwotna nazwa jego miejsca urodzenia, która została przed laty zapomniana, gdy wprowadzono system numeracji mający pozbawić obywateli patriotycznych skojarzeń, niebezpiecznych dla idei państwa światowego. Zanim stało się Piątym Miastem Czterdziestego Siódmego Okręgu, nazywało się Austria i było sławną stolicą dumnego Cesarstwa Wiedeńskiego. A wyspa, na której teraz stoi, nazywała się Hawanakuba, i bez wątpienia była wielkim cesarstwem, które narzuciło innym swoją hegemonię w zamierzchłych, krwawych początkach współczesności.
No, ale to odkrył dla czysto osobistej satysfakcji. Mocno wątpił, czy takiego na przykład Garommę zaciekawiłby fakt, że pochodzi nie z Dwudziestego Regionu Rolniczego Szóstego Okręgu, ale z kraju zwanego Kanadą, jednego z czterdziestu ośmiu republik składowych starożytnych Północnych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ale jego, Looba, ciekawił. Każdy następny fragment wiedzy dawał ci dodatkową władzę nad innymi ludźmi, którą kiedyś w jakiś sposób można będzie wykorzystać.
Przecież gdyby Moddo wiedział cokolwiek o technikach transferu, których naucza się w wyższych kręgach Związku Uzdrowicieli Myśli, nadal sam by rządził światem! Ale nie. Tak musiało być. Garomma musiał być w rzeczywistości zaledwie narzędziem, rzeczą w rękach Moddo. A Moddo musiał pod wpływem tych dziwacznych nieubłaganych sił przyjść do Looba i oddać się pod jego kontrolę. Tak musiało być, żeby Loob, ze swoją specjalistyczną wiedzą na temat kierowania ludzkim umysłem, stał się dziś jedynym niezależnym człowiekiem na Ziemi. Co było jednocześnie bardzo miłe.
Zachichotał cichutko, bardzo z siebie zadowolony; po raz ostatni przeczesał palcami brodę i pchnął drzwi Biura Badań nad Uzdrawianiem.
Szef biura z pośpiechem podszedł do niego i skłonił się.
— W dniu dzisiejszym nic nowego. — Mówiąc to wskazał na maleńkie pokoiki, w których laboranci siedzieli nad starymi księgami albo wykonywali doświadczenia na zwierzętach i skazanych za przestępstwa ludziach. — Po tym, jak przyjechał Sługa Wszystkich, trochę czasu minęło, zanim wzięli się z powrotem do pracy. Wszyscy mieli rozkaz wyjść na główny korytarz i cieszyć się razem z Garommą.
— Wiem — odrzekł Loob. — W taki dzień jak dzisiaj nie spodziewałem się wielkich postępów. Ale niech dalej nad tym pracują. To poważne zagadnienie.
Jego rozmówca wzruszył ramionami.
— Którego, o ile mi wiadomo, nikt jeszcze nie rozwiązał. A te starożytne manuskrypty, które odkryliśmy, są w okropnym stanie. Jednak wszystkie dotyczące hipnotyzmu są zgodne, że nie może do niego dojść przy żadnym z trzech warunków, których oczekujesz: wbrew woli jednostki, na przekór jej osobistym pragnieniom i własnemu zdaniu oraz utrzymując ją przez dłuższy czas w pierwotnym stanie uległości bez ponownej stymulacji. Nie mówię, że to niemożliwe, ale…
— Ale to niezmiernie trudne. Pracowałeś nad tym trzy i pół roku. Masz jeszcze tyle czasu, ile trzeba. Plus sprzęt. Plus ludzi. Wystarczy jedna prośba. A na razie pochodzę sobie i zobaczę, jak im idzie. Nie musisz iść ze mną. Lubię sam zadawać pytania.
Szef biura powtórnie się skłonił i wrócił do swego biurka na końcu sali. Loob Uzdrowiciel Myśli, Asystent Trzeciego Wice-Stugi Edukacji, szedł powoli od pokoju do pokoju, obserwując postępy, zadając pytania, ale przede wszystkim zapamiętując cechy osobiste psychologów-laborantów.
Był przekonany, że właściwy człowiek był w stanie rozwiązać ten problem. Więc to tylko sprawa znalezienia właściwego człowieka i maksymalnego ułatwienia mu pracy. Właściwy człowiek będzie na tyle zdolny i wytrwały, żeby dobrze przeprowadzić badania, a jednocześnie musi mieć na tyle mało wyobraźni, żeby nie przemówił do niej problem, z którym największe umysły wszechczasów nie dały sobie rady.
A gdy rozwiąże ten problem, wtedy podczas jednej rozmowy z Garommą weźmie Sługę Wszystkich pod swoją bezpośrednią, osobistą kontrolę na resztę jego życia i nie będzie musiał komplikować sprawy długimi seansami terapeutycznymi z Moddo, na których musiał ciągle sugerować i okrężnymi drogami dochodzić do celu, zamiast dawać proste, jasne, niedwuznaczne rozkazy. Gdy tylko rozwiąże ten problem…
Doszedł do ostatniej klitki. Pryszczaty młodzieniec, który badał podartą i nadgniłą księgę leżącą na prostym, pomalowanym na brązowo stole, nie słyszał, jak wchodził. Loob przyglądał mu się przez chwilę.
Ależ ci młodzi laboranci mieli smutny, frustrujący żywot! Widać to było po ich twarzach, wszystkich jednakowo ściągniętych i pomarszczonych. Wzrastając w państwie, które jest jak dotąd najdokładniej sterowane przez władcę, nie mieli ani jednej samodzielnej myśli, nie mogli marzyć o zaznaniu radości nie wyznaczonych im przez urzędnika.
Ale ten chłopak był z nich najbystrzejszy. Jeśli ktokolwiek w Biurze Badań na Uzdrawianiem mógł odkryć technikę takiej doskonałej hipnozy, jakiej Loob wymagał, to właśnie on. Loob już od dłuższego czasu obserwował jego postępy ze wzrastającą nadzieją.
— Jak idzie, Sidothi? — zapytał w końcu.
Sidothi podniósł wzrok znad księgi.
— Zamknij drzwi — polecił.
Loob posłusznie zamknął drzwi.
Był to dzień całkowitej kontroli…
Sidothi, Asystent-Laborant, Technik Psychologii Piątej Kategorii, pstryknął palcami na wprost twarzy Looba i z rozkoszą wchłaniał w siebie poczucie najwyższej władzy, władzy absolutnej, o jakiej do tej pory żaden człowiek nie ośmielił się zamarzyć.
Całkowita kontrola. Całkowita…