125872.fb2 Problem s?u?by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Problem s?u?by - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Jeszcze raz pstryknął palcami.

— Złóż raport — rozkazał.

Oczy Looba stały się dziwnie szkliste. Ciało mu zesztywniało. Ramiona bezwładnie opadły w dół. Równym, beznamiętnym głosem zaczął składać raport.

Wspaniale. Sługa Bezpieczeństwa zginie za kilka godzin, a człowiek protegowany przez Sidothiego zajmie jego miejsce. Jako sprawdzian całkowitej kontroli zadziałało bezbłędnie. Tylko o to tu chodziło. Chciał wiedzieć, czy stwarzając u Looba pragnienie zemsty za śmierć nie istniejącego brata, może skłonić Uzdrowiciela do działania na poziomie, którego zawsze chciał uniknąć. Żeby skłonił Moddo do zrobienia czegoś, co nie było zupełnie w interesie Sługi Edukacji. A to z kolei miało wciągnąć Garommę do działań przeciwko Słudze Bezpieczeństwa w chwili, kiedy nie było absolutnie powodu do niepokoju.

Eksperyment udał się nadspodziewanie. Trzy dni temu popchnął jedną kostkę domina imieniem Loob i cały rządek innych kostek przewrócił się jedna za drugą. Dzisiaj upadnie ostatnia, gdy Sługa Bezpieczeństwa zostanie uduszony w swoim gabinecie.

Tak, kontrola była absolutnie całkowita.

Oczywiście był jeszcze jeden, mniej ważny powód, dla którego wybrał życie Sługi Bezpieczeństwa jako cel eksperymentu. Nie podobał mu się ten człowiek. Cztery lata temu widział, jak ten człowiek pił publicznie alkohol. Sidothi uważał, że Słudzy Ludzkości nie powinni tak postępować. Powinni prowadzić czyste, proste, wstrzemięźliwe życie, stanowić przykład dla reszty rodzaju ludzkiego.

Nigdy nie widział tego Wicesługi Bezpieczeństwa, którego kazał Loobowi awansować, ale słyszał, że ten człowiek żył bardzo skromnie, nie oddając się luksusom nawet w życiu prywatnym. Sidothiemu podobało się to. Tak właśnie powinno być.

Loob skończył raport i stał dalej w oczekiwaniu na rozkazy. Sidothi zastanawiał się, czy nie kazać mu zrezygnować z tego głupiego, chełpliwego pomysłu bezpośredniej kontroli nad Garommą. To mu nie pasowało. Nie musiałby wtedy przychodzić codziennie do Biura Badań nad Uzdrowieniem, żeby sprawdzać postępy prac. Wprawdzie wystarczyłoby zwykłe polecenie, żeby zaglądał co dnia, ale Sidothi czuł, że dopóki nie zbada wszystkich aspektów swojej wiedzy i nie zaznajomi się dokładnie ze sposobami jej wykorzystania, mądrzej było zostawić pierwotne mechanizmy osobowości nienaruszone, tak długo jak nie przeszkadzały mu w niczym poważnym.

I nagle przypomniał sobie. Rzeczywiście pewne zainteresowania Looba były zwykłą stratą czasu. Teraz, kiedy był już pewien całkowitej kontroli, nadszedł czas, żeby się ich pozbyć.

— Zarzucisz te badania faktów historycznych — rozkazał. — Uzyskany w ten sposób czas poświęcisz na dalsze szczegółowe badania słabych stron psychiki Moddo. I będziesz uważał, że jest to ciekawsze od studiów nad przeszłością. To wszystko.

Pstryknął palcami przed twarzą Looba, odczekał chwilę i pstryknął jeszcze raz. Uzdrowiciel Myśli wciągnął głęboko powietrze, przeciągnął się i uśmiechnął.

— Dobrze, tylko tak dalej — rzucił na odchodne.

— Dziękuję panu. Będę się starał — zapewnił Sidothi.

Loob otworzył drzwi i dumnie, choć najspokojniej w świecie, wyszedł. Sidothi popatrzył za nim. I ten idiota był przekonany, że gdy tylko technika całkowitej kontroli za pomocą hipnozy zostanie odkryta, to on będzie się nią posługiwał!

Sidothi zaczął dochodzić do właściwego rozwiązania trzy lata temu. Natychmiast ukrył wyniki, udając, że jego badania idą zupełnie w innym kierunku. Potem, kiedy udoskonalił tę technikę, wypróbował ją na Loobie. Naturalnie.

Z początku był zszokowany, bliski wymiotów, kiedy dowiedział się, jak Loob steruje Moddo, a Moddo steruje Ga-rommą, Sługą Wszystkich. Ale po pewnym czasie nawet się do tego przyzwyczaił.

W końcu od pierwszej klasy w szkole on i jego rówieśnicy przyzwyczajali się do szanowania tylko jednej rzeczywistości: władzy. Władza w klasie, w klubie osiedlowym, na każdym zgromadzeniu; tylko o to warto było zabiegać. I wybierałeś zawód nie dlatego, że najlepiej się do tego nadawałeś, ale dlatego, że w przyszłości dawał największą władzę komuś o twoich zainteresowaniach i możliwościach.

Ale nigdy nie marzył, nigdy nie śnił o takiej władzy! No to teraz ją miał. Taka była rzeczywistość, a rzeczywistość należy szanować ponad wszystko. Problem teraz w tym, co z tą władzą zrobić.

I to było bardzo trudne pytanie. Ale odpowiedź przyjdzie z czasem. A na razie ma wspaniałą okazję przekonać się, czy wszyscy dobrze wykonują swoje obowiązki i czy źli ludzie zostali ukarani. Zamierzał dalej pracować na tym podrzędnym stanowisku, dopóki nie przyjdzie właściwy czas na awans. W tej chwili nie ma co się starać o dumne tytuły. Jeśli tylko Garomma może rządzić jako Sługa Wszystkich, on zadowoli się rządzeniem Garomma za pośrednictwem drugich czy nawet trzecich osób jako prosty Technik Psychologii Piątej Kategorii.

Ale jak właściwie chciał rządzić Garommą? Jakie ważne czynności chciał mu narzucić?

Rozległ się dzwonek. Z zawieszonego na ścianie głośnika czyjś głos zawołał:

— Uwaga! Uwaga! Cały personel! Sługa Wszystkich będzie za pięć minut opuszczał budynek. Wszyscy mają stawić się na głównym korytarzu, żeby prosić o dalszą służbę dla ludzkości. Wszyscy…

Sidothi dołączył do tłumu laborantów, przelewającego się przez salę laboratorium. Z obu stron dołączali do nich urzędnicy z biur. Tłum stale powiększający się o ludzi wybiegających z wind i klatek schodowych pociągnął go aż na główny korytarz, gdzie strażnicy Służby Edukacji popędzali ich i ustawiali przy ścianach.

Uśmiechnął się. Gdyby tylko wiedzieli, kogo popychają! Swego władcę, który mógł każdego z nich kazać stracić. Jedynego człowieka na świecie, który mógł zrobić, co tylko chciał. Mógł zrobić wszystko!

Nagle coś zawirowało w odległym końcu korytarza i dały się słyszeć wiwaty. Wszyscy zaczęli przestępować nerwowo z nogi na nogę, stawać na palcach, żeby lepiej widzieć. Nawet strażnicy zaczęli szybciej oddychać.

Nadchodził Sługa Wszystkich.

Okrzyki nasiliły się i słychać je było coraz bliżej. Fala ludzka naokoło wznosiła się i opadała. I wtedy Sidothi zobaczył go!

Jego ramiona w jednym skurczu mięśni uniosły się w górę i rozpostarły na boki. Jakaś nieodparta, budząca zachwyt siła ściskała mu pierś i nagle z gardła wyrwał się krzyk:

— Służ nam, Garommo! Służ nam! Służ nam! Służ nam! Służ nam!

Oblała go szalejąca fala miłości, jakiej dotąd nigdy nie odczuwał, miłości do Garommy, miłości do rodziców Garommy, miłości do dzieci Garommy, miłości do wszystkiego, co się łączyło i kojarzyło z Garommą. Jego ciało ogarnął paroksyzm zachwytu, nad którym już nie panował, płomienie rozkoszy lizały mu ciało między udami i pod pachami, kręcił się i obracał, tańczył i podskakiwał, zdawało mu się, że żołądek rozerwie przeponę, pragnąc wyrazić swe uwielbienie. I nie było w tym nic dziwnego. Przecież tych wszystkich objawów wyuczono go już we wczesnym dzieciństwie…

— Służ nam, Garommo! — wrzeszczał, aż w kącikach ust pojawiła mu się piana. — Służ nam! Służ nam! Służ nam!

Rzucił się na ziemię pomiędzy dwóch strażników i końce jego palców musnęły powiewające poły szat Sługi Wszystkich, który akurat przechodził. Umysł Sidothiego dotarł w jednej chwili do najdalszych, najskrytszych rejonów ekstazy. Zemdlał, bełkocząc resztką świadomości:

— Służ nam, o Garommo…

Już po wszystkim koledzy laboranci zanieśli go z powrotem do Biura Badań nad Uzdrawianiem. Patrzyli na niego z pełnym szacunku lękiem. Nie co dzień udawało się komuś dotknąć szat Garommy! Patrzcie, jak to działa na człowieka!

Sidothi dopiero po godzinie odzyskał przytomność.

BYŁ TO DZIEŃ CAŁKOWITEJ KONTROLI…