125903.fb2 Prototyp - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Prototyp - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Kiedy znowu odzyskał przytomność, był całkowicie okrążony przez ogniska. Telianie ostrożnie podsuwali ogień w jego kierunku, zmniejszając obwód koła.

Bentley poczuł, jak mu serce zamiera. Gdy tylko ogień znajdzie się na tyle blisko, by włączyć Protec, nie uda się już go wyłączyć. Nie będzie już w stanie zapanować nad stałym sygnałem zagrożenia. Znajdzie się w pułapce swego pola mocy na tak długo, jak długo podsycać będą ogień.

A biorąc pod uwagę zabobonność istot prymitywnych i lęk przed Złym, istnieje możliwość, że mogą one podsycać ogień bez końca.

Rzucił nóż, wziął obcinak i udało mu się przeciąć plastykowy pas do połowy.

Ale ponownie znalazł się w polu Proteca.

Bentley był na pół żywy, prawie omdlewał ze zmęczenia, walczył o każdy łyk powietrza. Z wielkim trudem wziął się w garść. Nie może teraz zemdleć. To byłby jego koniec.

Znalazł kontrolkę wyłączającą pole. Ogień był już bardzo blisko. Czuł na swej twarzy jego ciepło. Z furią ciął dalej pas i poczuł, że ten ustępuje.

Wyskoczył z Proteca, zanim pole włączyło się ponownie. Jego siła rzuciła go w ogień. Ale upadł na stopy i udało mu się wyskoczyć z płomieni bez żadnych obrażeń.

Wieśniacy zawyli. Bentley wyrwał się do przodu. Biegnąc porzucał kolejno narzędzia, radio, skoncentrowaną żywność i kontener z wodą. Raz tylko odwrócił się. Zobaczył, że Telianie biegną za nim.

Ale żył. Jego zmęczone serce wydawało się rozsadzać mu klatkę piersiową, a płuca w każdej chwili groziły rozedmą. Ale teraz jego statek był tuż przed nim, wielki i przyjacielski majaczył w ciemności na równinie.

Musi mu się udać. Jeszcze tylko kilkanaście metrów.

Coś zielonego przemknęło przed nim. Był to mały mog.

Niezdarne zwierzątko usiłowało zejść mu z drogi.

Bentley zboczył, by nie zabić zwierzątka i zbyt późno uświadomił sobie, że nie powinien był zmieniać tempa. Pod stopą poczuł kamień i runął jak długi.

Słyszał tupot nóg Telian dobiegających do niego. Udało mu się podnieść na jedno kolano.

Ktoś rzucił maczugę, która wylądowała na jego czole.

— Ar gwy dril? — zapytał niezrozumiale głos z daleka.

Bentley otworzył oczy i zobaczył pochylonego nad sobą Huascla. Był z powrotem we wsi, w chacie. Kilku uzbrojonych Telian stało w drzwiach obserwując go.

— Ar dril? — zapytał ponownie Huascl.

Bentley obrócił się i zobaczył leżące obok niego w jak największym porządku narzędzia, żywność, kontener z wodą, radio i automatycznego tłumacza. Pociągnął duży łyk wody, a następnie włączył tłumacza.

— Zapytałem, czy dobrze się czujesz? — powiedział Huascl.

— Jasne, że tak — wymamrotał Bentley, choć głowę rozsadzał mu ból — skończmy już z tym.

— Z czym?

— Chcecie mnie zabić, nieprawdaż? No to nie róbmy z tego przedstawienia.

— Ależ my nie chcieliśmy zniszczyć ciebie — powiedział Huascl. — Wiedzieliśmy, że jesteś z gruntu dobry. To diabła chcieliśmy zabić.

— Co? — zapytał Bentley nic nie rozumiejąc.

— Chodź, zobaczysz.

Kapłani pomogli Bentleyowi wstać i wyprowadzili go na zewnątrz. Na placu, opasany skaczącymi płomieniami ognia, lśnił wielki, czarny Protec.

— Nie wiedziałeś o tym — powiedział Huascl — że diabeł siedział ci na plecach.

— Co! — wyszeptał ponownie Bentley.

— To prawda. Chcieliśmy go wypędzić przez oczyszczenie, ale był zbyt silny. Musieliśmy, bracie, zmusić cię, byś stawił mu czoła i odrzucił go. Wiedzieliśmy, że przejdziesz tę próbę. I przeszedłeś.

— Rozumiem — powiedział Bentley. — Diabeł na plecach…

Cóż, zdaje się, że macie rację.

Właśnie tym mógł być dla nich Protec, ten wielki, niekształtny ciężar na jego plecach, wyrzucający czarną kulę za każdym razem, gdy chcieli go oczyścić.

Czego można oczekiwać od religijnych ludzi, jak nie prób uwolnienia go z uścisku szatana.

Zobaczył kilka kobiet, które wrzucały w ogień ogarniający Proteca kosze jedzenia. Pytająco spojrzał na Huascla.

— Chcemy go zjednać — powiedział — bo to bardzo silny diabeł. Nasza wioska jest dumna, że ma w swej niewoli tak potężnego szatana.

Kapłan z sąsiedniej wioski powstał i zapytał:

— Czy jest więcej takich diabłów tam, skąd przybywasz?

Czy mógłbyś i nam przywieźć jednego, byśmy mogli go czcić?

Kilku innych kapłanów też zaczęło naciskać. Bentley przytaknął.

— To się da załatwić — powiedział.

Wiedział już, że jest to początek wymiany między Ziemią a planetą Tels. No i że nareszcie znaleziono jakieś właściwe zastosowanie dla dzieła profesora Sliggerta.