125912.fb2
Uśmiechnęła się.
— Idą.
— Dobrze, ruszajmy więc!
Zatrzymał się około stu jardów dalej, gdzie woda wylewała się z zagłębienia w gałęzi i spływała głębokim rowkiem. Pięćdziesiąt jardów niżej rów zamieniał się w szerokie koryto, a strumień zaczynał swój wielomilowy bieg. Czekał, aż inni wespną się po występach kory. Kiedy wszyscy pokonali wspinaczkę, przemówił do nich.
— Dziękuję wam za lojalność. Nie mogę wam obiecać nic, nic lepszego od tego, co mieliście dotąd.
Niektórzy milczeli, inni szeptali:
— Niech tak będzie, panie.
— Teraz — ciągnął Ulisses. — Znowu zbudujemy tratwy, ale dorobimy barierki, aby żadne beznogie potwory, ani wielkie szczury wodne nie porywały nas.
Kiedy jedna trzecia mężczyzn cięła rośliny podobne do bambusów i liany do związywania, inna grupa stała na straży. Reszta poszła na polowanie. Zanim tratwy były gotowe do wodowania, myśliwi wrócili z trzema kozami, trzema małpami, snoligosterem i dużym strusiowatym ptakiem. Rozpalili ogniska, oprawili zdobycz i zaczęli ją piec. Kiedy zapach mięsa wypełnił im nozdrza, w sercach poczuli radość. Już po chwili śmiali się i żartowali. Wtedy wrócili Ulisses i Awina, niosąc osiem ryb.
Gdy Awina przygotowywała ryby, Ulisses zastanawiał się nad ostatnimi wydarzeniami i nad tym, co powinien zrobić. Chociaż nie widział ludzi-nietoperzy od czasu ich ucieczki, to wiedział, że nic ich nie powstrzyma od śledzenia go. Musieli tylko trzymać się poza zasięgiem strzał; a kiedy znajdą więcej ludzi-leopardów lub Wuggrudów, którzy pochodzili — był o tym przekonany — od niedźwiedzi, mogli zorganizować wyprawę wojenną.
Co gorsza, istnieje chyba więcej pieczar z membranami. Może tu być cała sieć, łącząca wewnętrznie Drzewo z władzą centralną. Prawdopodobnie ten władca dowodzi także ludźmi-nietoperzami. Mimo wszystko, przeczucie podpowiadało mu, że Wurutaną nie jest ktoś z ludzi-nietoperzy.
Gdyby dostał się na południowe wybrzeże, mogło by się okazać, że Ghlikh go okłamał. Mógł opowiedzieć mu tę historyjkę o ludziach tam żyjących jako dodatkową przynętę, by zwabić go na Drzewo.
Zakończył rozmyślania konkluzją, że powinien iść do przodu, ufać losowi, umiejętnościom, odwadze swojej i swoich ludzi. Jeśli przypadkiem natknie się na miasto ludzi-nietoperzy, napadnie na nie, o ile będzie w stanie. Nawet jeżeli oni nie są władcami tylko sługami Wurutany, to posiadają cenne informacje.
Nie widział słońca przez pnie, gałęzie i gęste listowie nad głową i po bokach, najsilniejsze natężenie światła dochodziło z pierwszej kwarty nieba. Wydał rozkaz odbicia i usadowili się na czterech tratwach. Pokonali dziesięć mil bez żadnych wypadków. Kiedy słońce wchodziło w ostatnią kwartę, zobaczyli Ghlikha, lecącego równolegle do ich kursu.
Leciał około sześćdziesięciu jardów na lewo i dość wysoko, tak że widać go było ponad wierzchołkami drzew: Zaczai szybciej machać skrzydłami, kiedy zobaczył, że jest obserwowany. Zniknął za ścianą zieleni. Kilka minut później dojrzeli go, siedzącego na gałęzi gigantycznej sekwoi, która rosła na wielkim konarze.
Niektórzy z wojowników chcieli zaraz do niego strzelać, ale Ulisses powiedział, by nie tracili strzał. Zastanawiał się, gdzie jest Ghuakh; domyślał się, że mogła polecieć naprzód, powiadomić Khrauszmid-dumów albo Wuggrudów. A może udała się do miasta Dhulhukikhów z zamiarem sprowadzenia ich na najeźdźców.
Tratwy minęły drzewo, na którym siedział Ghlikh. Obserwował ich, aż rzeka skręciła i zniknęli z pola widzenia. Po chwili zobaczyli go opodal; znowu zniknął. Wrócił jednak i przysiadł na gałęzi innej sekwoi. Był dość blisko i Ulisses widział dziurę od strzały w skrzydle.
Ghlikh pozostał na gałęzi, aż tratwy minęły następny niewielki zakręt. W chwili gdy zniknęli, Ulisses wyskoczył z tratwy i zaczai się przedzierać przez gęstwinę. Przez cały czas miał nadzieję, że zdąży przedostać się w tamto miejsce, zanim Ghlikh odfrunie. W końcu Ghlikh nie musiał się spieszyć. Grupa, którą obserwował, nie mogła się za bardzo oddalić.
Chcąc dostać się tam szybko, musiał robić więcej hałasu, niż chciał. Gdyby był Tarzanem, mógłby skakać z gałęzi na gałąź; spróbuje, jak będzie miał więcej czasu. Tym razem jednak nie, przedzierał się więc na siłę przez liście, miażdżył łodygi i krzewy o niezliczonych, twardych gałęziach, przeciskał się między cierniami i lianami, rosnącymi między drzewami. Niósł swój łuk, trzymając go przed lub ponad sobą.
W końcu położył kołczan na ziemi i wziął do ręki dwie strzały. Dwukrotnie spłoszył sarnę, tak maleńką jak psy rasy Chihuahua, a raz uskoczył przed syczącym wężem z trójkątną głową, w czarne, pomarańczowe i żółte szewrony na grzbiecie.
Znalazł się na krawędzi w momencie, kiedy Ghlikh zeskakiwał z drzewa. Rozpostarł skrzydła i zaczął nimi poruszać. Zleciał na dół, a potem wzniósł się, zbliżając się do gałęzi odległej o dwadzieścia stóp od miejsca, gdzie za krzakiem ukrył się Ulisses. Ten stał, wycelował w Ghlikha i wypuścił strzałę. Przebiła prawe ucho nietoperza i poleciała dalej.
Ghlikh krzyknął i przechylił się na bok. Ulisses przesunął się do samej krawędzi gałęzi i nałożył na cięciwę nową strzałę. Ghlikh przestał już krzyczeć i kontrolował upadek. Znajdował się przed Ulissesem, około pięćdziesięciu stóp niżej; tym razem Ulisses mierzył nieco bliżej celu.
Strzała przeszyła prawe skrzydło i ramię. Drzewiec musiał rozorać ranę na prawym ramieniu, gdyż przeleciał na wylot. Ghlikh jednak został ranny i spadał, ciągnąc za sobą skrzydła w ponurą otchłań. Ulisses próbował śledzić go przez całą drogę, lecz zgubił go w mroku i gęstym listowiu.
Człowiek-nietoperz, mógł jednak dojść do siebie i wylądować bezpiecznie. Ulisses westchnął i wrócił na tratwę. Przynajmniej przestraszył go.
— Zatrzymajcie za następnym zakrętem — rozkazał, wskoczywszy na tratwę. Opowiedział im, co się stało. Chociaż byli rozczarowani, że nie zabił Ghlikha, spodobał im się opis jego przerażenia. Wyskoczyli za Ulissesem i wciągnęli tratwy w gąszcz, gdzie poprzecinali wiążące liany i ułożyli żerdzie pod krzewami. Potem przeszli na drugą stronę gałęzi i tutaj zaczęło się trudne, chociaż nie niemożliwe, schodzenie w dół. Kiedy zeszli do miejsca, gdzie musieliby poruszać się w płaszczyźnie pionowej, zmienili kierunek i szli w poziomie. Przed zmierzchem znaleźli się w jednym z licznych na bokach gałęzi zagłębień. Bardzo często zamieszkiwały je zwierzęta. Małpy, duże i małe, pawiany, koty o rozmiarach od domowego do ocelota w tygrysie pręgi. Jednak nie walczył z nimi o kryjówkę.
— Zostaniemy, aż skończy nam się mięso i woda — powiedział Ulisses. — Jeżeli Ghlikha nie zabiłem, albo przynajmniej nie raniłem ciężko, to pojawi się tutaj; ale nas nie znajdzie. A gdyby nawet, to zarobi strzałę w brzuch.
Przymus chowania się nie odpowiadał Ulissesowi, ale gdyby mógł pozbyć się ludzi-nietoperzy i ich sług, stan bezczynności i napięcia, leżenie w ciasnej jamie będą tego warte.
Następnego ranka ucieszył się z tego, że się ukryli. Obudziła go Awina, mówiąc, że słychać obce głosy. Wiele głosów, gdzieś blisko. Podczołgał się do wyjścia i nasłuchiwał. Dochodzące z oddali wysokie, cienkie głosy należały do Dhulhulikhów. Nawoływali siebie, lecąc ponad dżunglą, lub przedzierając się przez gąszcz. Mimo małych rozmiarów przeprawa przez dżunglę sprawiała im wiele kłopotu; łatwo zahaczali skrzydłami, a cienka błona darła się.
— Pozostaniemy tutaj cały dzień — zdecydował Ulisses — ale jeżeli będą tu jeszcze wieczorem, wyjdziemy i złapiemy jednego.
Wycofali się jak najgłębiej do jamy i dobrze zrobili, gdyż godzinę później ujrzeli skrzydło przelatującego nietoperza. Leciał szybko, ale najwidoczniej przyglądał się szczelinom i pieczarom na gałęzi.
Kiedy Dhulhulicy oddalili się, Ulisses zbliżył się do krawędzi wejścia i gestem nakazał wodzowi Wufów, aby podszedł z drugiej strony. Jak się spodziewał, nietoperz postanowił wrócić i lepiej się przyjrzeć. Mała szkarada wylądowała w przejściu bez zastanowienia, spadając szybko musiał jeszcze przebiec kawałek, zanim się zatrzymał. Postąpił niemądrze. Zdaje się, że myślał, iż tu naprawdę nikogo nie ma. Prawdopodobnie wypełniał rozkazy i potraktował to rutynowo.
Jeśli tak, to przeżył największy szok w swoim życiu. Zanim oczy przyzwyczaiły się do ciemności, złapano go z tyłu i z przodu. Ogromna ręka zdusiła mu usta, a kant twardej dłoni zadał cios w chudą szyję.
Ulisses kazał związać nieprzytomnego człowieka-nietoperza i zakneblować mu usta. Kiedy otworzył oczy, powiedział mu w języku Ayrata, co ma robić, jeśli chce żyć. Nietoperz kiwnął głową, że posłucha; wyjęto mu knebel, ale do gardła przyłożono nóż.
Nazywał się Khyuks i należał do specjalnych sił bojowych.
Kto ich tu sprowadził?
Na to Khyuks nie odpowiedział. Wtedy Ulisses skręcił trochę delikatną stopę, a Aufaieu zatykał mu dłonią usta. Khyuks nadal nie dawał odpowiedzi, więc Ulisses zrobił mu kilka dziur w skrzydle. Po jeszcze kilku zabiegach, Khyuks zaczął mówić. To Ghuakh, żona Ghlikha, ona ich powiadomiła.
Skoro tak, to miasto ludzi-nietoperzy nie mogło leżeć daleko stąd, pomyślał Ulisses. Miał szczęście.
— Nie… — zaprzeczył Khyuks. — To jest tylko mała osada. Forpoczta.
— Ilu Dhulhukikhów jest w tym oddziale?
— Około pięćdziesięciu.
Ulisses w żaden sposób nie mógł teraz tego sprawdzić.
— Jak planują walczyć z najeźdźcami?
Zadawszy to pytanie, przyglądał się drewnianym lotkom ze statecznikami i kamiennym ostrzem, które wisiały na pasie Khyuksa.
— Dhulhulicy atakują z góry lotkami, a na ziemi walczą Khrauszmiddumowie.
W tej chwili wylądował następny nietoperz. Podleciał, wytracając prędkość przed wejściem i wylądował zaledwie kilka stóp w głębi. Alkunquibowie czekający po bokach, runęli na niego, ale człowieczek odskoczył do tyłu i uciekł im. Jednak jeden z Wufów posłał za nim strzałę i ten, trafiony, spadł bezgłośnie. Wszyscy przykucnęli wewnątrz dziury w oczekiwaniu na alarmujący krzyk.
— Doliczą się później — powiedział Ulisses. — Zaczną szukać brakujących żołnierzy, możecie być pewni.
— Co zrobimy? — zapytała Awina.
— Jeżeli nie rozpoczną poszukiwań do zmierzchu, wtedy wyjHziemy stąd. Wrócimy na górę, do dżungli. Gdyby nas znaleźli, zanim się ściemni, czeka nas piekielna walka.
Nie dodał, że ludzie-nietoperze mogą ich po prostu zagłodzić na śmierć.